23 sty 2021

Polskę szczególnie umiłowałem

Aktualizacja: 23 cze 2022


 
Fragment książki: "Nieskończone Boże miłosierdzie i koniec czasów”, Ks. Grzegorz Bliźniak w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim.


TT: Wiele wskazuje na to, że Bóg bardzo chciał, żeby do tych objawień [Bożego Miłosierdzia - przyp. red.] doszło właśnie w Polsce. Najpierw próbował dać je, jak się zdaje, siostrze Marii Franciszce Kozłowskiej, ale ta została zwiedziona przez złego ducha. Później bardzo podobne objawienia przekazał nie tylko Świętej Faustynie, ale także dwóm innym polskim zakonnicom ze zgromadzenia służebniczek, które również młodo zmarły - tak jakby chciał niemal za wszelką cenę doprowadzić do tego, by Boże miłosierdzie wyszło na świat z Polski.
 

Ks. Grzegorz Bliźniak: Można dodać, że w tym samym czasie co siostra Faustyna w Krakowie mieszkała inna wielka mistyczka, Rozalia Celakówna, której Pan Jezus mówił podobne rzeczy... i jeszcze jedna w Wilnie, siostra Helena Majewska ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów - to bardzo mało znany, a niezmiernie ważny i interesujący fakt. Tak samo jak Faustynie Pan Jezus mówi jej o swoim wielkim miłosierdziu. Żeby było jeszcze ciekawiej, ona także spowiadała się u księdza Michała Sopoćki. To właśnie błogosławiony ksiądz Michał wiedziony jakimś nadprzyrodzonym prowadzeniem prosił ją, aby dla świata ona sama oraz orędzia przekazane jej przez Pana Jezusa pozostały nieznane. Ksiądz Sopoćko chciał, aby siostra Helena nie przesłaniała, jeśli tak można powiedzieć, siostry Faustyny, którą sam Pan Jezus wybrał na proroka swojego miłosierdzia. Opowiadał mi o tym duchowy syn księdza Michała, ksiądz Zygmunt Chodosowski, który jeszcze wielokrotnie pojawi się na kartach tej książki. Niesamowite rzeczy działy się w tamtym czasie w Polsce.
 

Dlaczego właśnie w Polsce?

Myślę, że z jednej strony dlatego, że Polska doświadczyła wielkiego cierpienia poprzez zabory, a z drugiej - bo w międzywojennej Polsce dokonuje się bardzo dużo grzechów, wiele zła. Święta Faustyna mówi: to grzech braku wdzięczności, braku miłości i jedności, wreszcie grzech aborcji. Wiemy, że siostra Faustyna miała ukryte stygmaty, koronę cierniową, rany rąk, nóg, boku. Bardzo cierpiała, a swoje cierpienia ofiarowywała w intencji kobiet, które chciały usunąć swoje dzieci. Przedwojenna Polska miała jedną z najbardziej liberalnych w Europie, jeżeli nie najbardziej liberalną po Rosji sowieckiej, ustawę aborcyjną. Rządy sprawowała wówczas, o czym nieczęsto się pamięta, lewica i masoneria, a Kościół był wykorzystywany do doraźnych celów politycznych. Klasy wyższe nie były dobrze zewangelizowane, szerzył się wśród nich spirytyzm. Faustyna miała wizję zniszczenia Warszawy: to miała być kara za popełnione grzechy, zwłaszcza za grzech aborcji. Tak, Bóg wprost mówi o karze. Ale w perspektywie powojennych dziejów Polski myślę, że ta kara, która przyszła, miała wymiar przede wszystkim pedagogiczny. To było przygotowywanie Polski do tej wielkiej misji, którą Bóg jej wyznaczył.
 

Czy nie ma sprzeczności między wybraniem z jednej strony a grzechem z drugiej?
 

Nie. Po ludzku to się, oczywiście, wyklucza, ale Bóg patrzy inaczej. Można powiedzieć, że On nas wybrał nie dlatego, że jesteśmy bez grzechów, ale dlatego, że jako wybrani przez Niego, musimy się starać jak najbardziej grzechu unikać. Jesteśmy wybrani pomimo popełnianego zła, ale musimy, także przez wielkie cierpienie, się z niego oczyszczać. To trochę jak z Izraelem w Starym Testamencie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że tak jak w Starym Testamencie wybrany był Izrael, tak w dzisiejszych czasach wybrana jest Polska. Czytając Dzienniczek, pisma Rozalii Celakówny, a także innych polskich mistyków, nie mam wątpliwości, że Pan Bóg przekazał nam wielką misję nie tylko wobec naszej ojczyzny, ale też wobec świata. Mamy wielką misję do spełnienia w czasach ostatecznych, w czasie poprzedzającym paruzję Pana Jezusa, w czasie oczyszczenia, cierpienia, prześladowania Kościoła, wielkiego kryzysu, masowej apostazji. Musimy ją tylko zrozumieć, musimy sobie uświadomić, na czym ona ma polegać.
 

A na czym ma polegać?
 

Musimy sami przylgnąć do Boga, zrozumieć, że On nas powołuje do wielkich rzeczy i że nas szczególnie umiłował. „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje” (Dzienniczek 1732) – mówi Jezus. Co oznaczają dla nas te słowa? Musimy rozeznać wolę Bożą, a potem ją wypełnić; musimy umiłować Pana Boga, odpowiadając miłością na Jego miłość w całkowitej wolności.
 

Jaka jest ta wola Pana Boga wobec nas?
 

Wolą Boga jest, żebyśmy byli Jego świadkami wobec dzisiejszej Europy, dzisiejszego świata, żebyśmy dali świadectwo wierności Ewangelii. Świat odchodzi dzisiaj od Pana Boga, On jest wyrzucany z przestrzeni życia publicznego, niekiedy nawet z życia samego Kościoła. My, Polacy, powinniśmy i w Kościele, i w narodzie stawiać Boga na pierwszym miejscu. Musimy zachować zdrową naukę, pełną doktrynę katolicką: kult Eucharystii, maryjność, piękne stare modlitwy. Jeżeli to wszystko odrzucimy, staniemy się katolickimi protestantami. Ale musimy także zmieniać nasze prawo państwowe, tak by rzeczywiście było ono wierne temu, czego chce Bóg. Nasza misja dotyczy więc wszystkich dziedzin życia osobistego i wspólnotowego. To wielkie wyzwanie dla Kościoła jako instytucji, dla hierarchii, dla ludzi wierzących, ale też dla całego narodu i państwa.
 

Czy w takim razie Kościołowi proponującemu taką drogę nie grozi odrzucenie?
 

Pan Jezus też się spotkał z odrzuceniem. Kiedy przychodził do Świętej Faustyny i mówił o misji Polski, na pewno wiedział w swojej wszechmądrości, jak będzie wyglądać historia świata i Kościoła w pierwszej połowie XXI wieku. Dlatego właśnie przyszedł i dał światu szansę, a nam szczególne zadanie. Nie mam wątpliwości, że widzimy tylko ułamek tego, co wie o świecie sam Jezus. On wie, w jak tragicznym momencie się znajdujemy. On zna wszystkie skutki zjawisk zachodzących wokół nas. Zdaje sobie sprawę, że całe narody już utraciły, a inne utracą wiarę, że potem przestaną istnieć w wyniku kolejnej wojny światowej. Wie także, że jeśli się nie nawrócimy - nie tylko jako Polska, ale jako świat - czekają nas straszliwe kary. Te kary nie są w żadnym razie zemstą; po pierwsze, wymaga ich Boża sprawiedliwość, a po drugie, dla wielu grzeszników będą szansą na nawrócenie.

Przypomina mi się, co mówiła wielka polska mistyczka, Anna, którą miałem okazję poznać w ostatnich latach jej życia. Rozmawiałem z nią kiedyś na temat Auschwitz oraz wielkiego cierpienia w czasie drugiej wojny światowej. Anna została wywieziona na Syberię, tam bardzo cierpiała, patrzyła na śmierć wielu ludzi. Opowiedziała mi o tym, co mówił jej Pan Jezus: że wielu ludzi zostało uratowanych od potępienia wiecznego, ponieważ zwrócili się do Niego w ekstremalnej sytuacji obozu koncentracyjnego. Gdyby nie trafili do obozu i gdyby tak bardzo nie cierpieli, nigdy by nie zostali zbawieni. To, że znaleźli się w tak strasznym miejscu i doświadczyli tak wielkiego cierpienia, otworzyło ich na działanie Pana Boga. Niektórzy od razu poszli do nieba. Dlatego widzimy, że to, co dla nas, ludzi, było i jest przerażające, i odnośnie do czego zadajemy niekiedy pytanie: „Gdzie był Bóg?”, może być okazją do Jego szczególnego działania.
 

Święty Jan Paweł II podczas pierwszej pielgrzymki do wolnej Polski zaproponował nam piękny projekt chrześcijańskiego, zbudowanego na dekalogu i tradycji chrześcijańskiej społeczeństwa i państwa. Czy podjęliśmy to wyzwanie?
 

Najważniejsze jest inne pytanie. Nie o Tradycję i nie o dekalog, a o to, czy zachowaliśmy wiarę. Siostra Łucja, wizjonerka z Fatimy, w autobiografii wyraźnie zaznaczała, że największym problemem współczesności jest brak wiary, apostazja zarówno w świecie, jak i w Kościele. Myślę, że gdy Jezus mówił do Świętej Faustyny, że Polska ma zachowywać wolę Bożą, miał na myśli przede wszystkim przechowanie wiary, gdy świat ją traci. Mamy się stać punktem odniesienia dla innych, wskazówką, jak tę wiarę odzyskiwać. Jezus mówi siostrze Faustynie wprost, że Polska będzie umacniała inne narody na drodze wiary.
 

Dlaczego wiara jest najważniejsza?
 

Kiedy człowiek traci wiarę, w istocie traci wszystko. Kiedy naród traci wiarę, traci jakikolwiek stały punkt odniesienia. Wystarczy spojrzeć na kraje zachodnie, takie jak Holandia, Belgia, Szwajcaria, by dostrzec, że tam do prawodawstwa wchodzą rzeczy, które są przeciwne nie tylko Panu Bogu, ale także człowiekowi. Eutanazja, aborcja pourodzeniowa to nie są tylko kwestie sprzeczne z Ewangelią, ale wprost nieludzkie. Dlaczego tak jest? Bo tam, gdzie niknie wiara w Boga, tam nie ma dekalogu, a w konsekwencji zaczynają rządzić utylitaryzm, pragmatyzm, ekonomiczne wartości i wola większości, której nic nie może ograniczać. „W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” – pisał Święty Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (nr 46). Utrata wiary to zatem coś więcej niż tylko osłabienie Kościoła czy zanik praktyk. To zjawisko dotykające wszystkich sfer życia, a efektem tego jest totalny kryzys moralny i aksjologiczny dzisiejszego świata. Polska ma szczególną funkcję do spełnienia: ma przechować wiarę, żyć wiarą, zbudować na tej wierze państwo...

Już słyszę krzyk, że chcesz państwa wyznaniowego.
 

Nie, nie chodzi o to, by budować państwo katolickie, ale by w sferze aksjologii, prawa, wartości oprzeć się na prawie naturalnym, by nie obawiać się odwołania do chrześcijaństwa i Ewangelii. A gdy już uda nam się zbudować takie państwo, trzeba pewne rozwiązania, pewien sposób patrzenia na rzeczywistość przekazywać innym, eksportować do krajów, gdzie chrześcijaństwo i wiara zanikły. To jest nasza wielka misja. Ona ma przede wszystkim wymiar duchowy, choć należy pamiętać, że są mistycy, i to żyjący całkiem niedawno, którym Jezus dawał objawienia poświęcone politycznej roli Polski. Wizjonerka Anna, o której już wspominałem, mówiła mi, że Pan Jezus przekazał jej, że po pierwsze, po wielkim kryzysie, jaki przejdzie przez Unię Europejską, Polska stanie się stolicą tej instytucji, a po drugie, Polska będzie państwem federacyjnym, połączonym z Białorusią. Dziś to kompletnie niewiarygodne, niemożliwe, ale... kto wie, co będzie w przyszłości. Może Anna rzeczywiście miała w nią wgląd?
 

A jaki kryzys dotknie Europę?
 

Tego Anna nie mówi. Opowiada tylko, że po wielkim kryzysie, jaki ogarnie Europę i świat, Warszawa będzie stolicą Unii Europejskiej. Nie ma to zresztą na tym etapie większego znaczenia, bo warto przypominać, że każda obietnica Jezusa ma charakter warunkowy. Myślę o tym zawsze, gdy słyszę, jak politycy górnolotnie mówią, że Polska ma do spełnienia misję. Oczywiście, to prawda, ale... Wypełnimy tę misję tylko wówczas, gdy będziemy posłuszni woli Bożej. Nie jest natomiast wolą Bożą, by nienarodzone dzieci były w Polsce mordowane. Jeśli nadal będą zabijane, na Polskę przyjdzie kara, jak przyszła w czasie drugiej wojny światowej. Nie będzie nagrody ani wywyższenia, ale straszliwa kara.
 

Jak rozpoznawać, rozeznawać tę wolę Bożą dla Polski?
 

Wola Boża wyraża się wobec nas wszystkich w przykazaniach Bożych. Nie szukajmy żadnych nadzwyczajności, szczególnych znaków. Jeśli Polacy zachowają przykazania, wypełnią wolę Bożą.

W 1991 roku papież w homiliach skierowanych do Polaków niezwykle mocno przypomniał, że nie ma innej drogi niż zbudowanie państwa na dekalogu.

Święty Jan Paweł II mówił wtedy w Kielcach o aborcji. Aż trudno nie zadać pytania, czy ktoś się tym przejął.
 

Ustawa została zmieniona na lepszą…
 

Lepszą, ale nie doskonałą. Myślę, że w tej sprawie mamy jeszcze wiele do zrobienia. Jeżeli chcemy, żeby Polska była wywyższona w potędze i świętości, jak obiecuje Pan Jezus, musimy to zmienić. A warto pamiętać, że jeśli Polska będzie potężna w świętości, będzie taka również w wymiarze duchowym, a za tym pójdzie także siła polityczna i gospodarcza. Nie wystarczy zbudować potęgi gospodarczej czy politycznej, to za mało, potrzebna jest potęga w świętości. Jeśli nie będzie wierności prawu Bożemu w prawodawstwie, nie będzie żadnej potęgi. Nie chodzi tu o państwo wyznaniowe, ale o to, by prawo dawało jak największe możliwości życia według Bożych zasad i by przeciwstawiało się działaniom sprzecznym z wolą Bożą. Człowiek zachowa wolność, będzie mógł wybierać, ale państwo i prawo mają skłaniać go raczej do wyboru dobra niż zła. Oczywiście, można się spierać, na ile pewne zasady powinny być chronione groźbą kar. Ja bym od tego odchodził, bo największą karą jest potępienie, odrzucenie przez Boga. Jeśli więc chcemy budować przyszłość z Panem Bogiem i w poddaniu Jego woli, musimy nasze prawo opierać na Ewangelii i dekalogu. Wtedy Bóg będzie nas chronił i wspierał.

Jaka jest w tym wszystkim rola Kościoła w Polsce?
 

Ogromna, choć można odnieść wrażenie, że Kościół w naszym kraju jest nieco uśpiony, szczególnie w kwestiach obrony wartości moralnych. W sprawie obrony życia trzeba być głośnym, nieustępliwym, jednoznacznym - a jego za bardzo nie słychać.
 

A jeśli chodzi o głoszenie wiary?
 

Tu też nie zawsze jest dobrze. Kościół w Polsce musi zachować Tradycję i wiarę. Nie może się otwierać na różne prądy modernistyczne, które usiłują nas dzisiaj odrzeć z wiary i z Tradycji i dostosować Kościół do współczesnego świata, a może lepiej powiedzieć: sprotestantyzować go. Dziś największym problemem Kościoła katolickiego, także w Polsce, jest totalna protestantyzacja. To nie my nawracamy protestantów, ale protestanci nawracają nas, pozbawiając nas wszystkiego, co katolickie. A w zasadzie sami się tego pozbawiamy w imię fałszywie rozumianego ekumenizmu. Kościół w Polsce, mimo błędów czy uników, był do niedawna - można to chyba powiedzieć - jednym z ostatnich bastionów w Europie, a może nawet na świecie, opierających się skutecznie neomodernizmowi, zakusom taniego ekumenizmu, bardzo płytkiego i bezowocnego dialogu religijnego, rezygnacji z własnych wartości i z prawdy. Niestety, to się zmienia, a wszystko pod hasłem dialogu ze wszystkimi i o wszystkim. Chciałem przypomnieć, idąc za słowami Jezusa skierowanymi do Świętej Faustyny, że z diabłem się nie dialoguje. Jest granica, której nie wolno przekroczyć. Dialog - tak, ale nie za wszelką cenę. Jeśli dialog, to tylko w prawdzie. A dzisiaj zbyt często idziemy w dialog za cenę prawdy. Tak nie wolno. Polski Kościół powinien pozostać fundamentalistyczny, tradycjonalistyczny i konserwatywny... Fundamentalistyczny to znaczy zachowujący fundament wiary. Tradycjonalistyczny - zachowujący całą Tradycję Kościoła. Konserwatywny, czyli konserwujący to, co naprawdę ważne. Jeśli przestaniemy być fundamentalistyczni, tradycjonalistyczni i konserwatywni, przestaniemy być katolikami, utracimy wiarę.
 

To znaczy, że już ją tracimy, bo polski Kościół, także ten hierarchiczny, jest coraz mniej konserwatywny i tradycjonalistyczny.

Myślę, że prawdziwym problemem jest materializm praktyczny, jaki dotyka rzesze polskich katolików, zarówno duchownych, jak i świeckich. Miliony Polaków żyją tak, jak gdyby Pana Boga nie było. Kapłani, biskupi bardzo często na to nie reagują. Boimy się mówić, bo dotyka nas ogólnoświatowa, a nawet ogólnokościelna choroba poprawności politycznej.
 

Czego się boimy? Co księżom czy biskupom mogą zrobić nawet najbardziej liberalne czy antyklerykalne media?
 

Boimy się ludzi, tego, że poczują się obrażeni i sobie pójdą. Już się nie boimy obrazić, o zgrozo, Boga, ale ludzi. Dlatego mówimy im tylko to, co chcą usłyszeć, a nie to, co usłyszeć powinni. Tak już od dawna jest na Zachodzie. Teraz ta choroba przychodzi do Polski. Słucham niekiedy kazań niektórych kapłanów, czasem wystąpień katolickich celebrytów i mam wrażenie, że im chodzi wyłącznie o to, by się ludziom przypodobać, żeby im klaskano. Oni pewnie to robią z przekonaniem, że dzięki temu przyciągają ludzi, ale tak nie jest, bo ludzie potrzebują nauczania wiary, a nie potwierdzenia swoich płytkich potrzeb. Efektem takiego działania jest coraz mniejsza liczba ludzi w kościołach w Polsce, coraz rzadsze przystępowanie do sakramentów. Zjeżdżamy po równi pochyłej. Gdy byłem dwadzieścia lat temu proboszczem we Włoszech, spotykałem się z księżmi z mojego dekanatu: wielu z nich to byli już staruszkowie, bardzo zacni kapłani, ale z innej epoki. Dziekan urodził się w tym samym roku co Święty Jan Paweł II, a młodych księży - poza mną - było może dwóch lub trzech. Na spotkaniach dekanalnych zawsze ci starsi księża mówili do mnie: „Zobaczysz, zobaczysz, i do was przyjdzie kryzys”. Ja im ze śmiechem odpowiadałem: „Jak wy, Włosi, się nie nawrócicie, to następny papież też będzie Polakiem”. Oni się z tego śmiali, ale potem już poważnie dodawali: „Zobaczysz, kryzys przyjdzie i do was, i będzie nawet większy”. Nie wierzyłem im wtedy, nie dopuszczałem do siebie nawet takiej myśli. A dzisiaj widzę, że ta sama choroba, która zniszczyła Kościół na Zachodzie, dociera do nas. To choroba niewiary, neomodernizmu. Ogarnia nie tylko wiernych, ale także kapłanów.
 

A biskupów?
 

Nie odpowiem na to pytanie, bo nie jestem uprawniony, by na nie odpowiadać, ale mogę i powinienem mówić o niej wśród nas, kapłanów. Ona sieje spustoszenie, dokonuje destrukcji duchowej, przesuwa granice grzechu, zachęca do pójścia na łatwiznę, obniża poprzeczki duchowe. Wszystko po to, by ludzie nie odeszli, by nie zostawili Kościoła. Ale to nie jest droga Ewangelii. Gdy Jezus mówił o spożywaniu Jego Ciała i piciu Jego Krwi, wielu uczniów tego nie rozumiało. „A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?»” (J 6, 60). Czy Jezus na te słowa zareagował zmianą nauczania? Czy powiedział: „To Ja osłabię trochę te słowa, ujmę rzecz łagodniej, tylko nie odchodźcie”? Oczywiście, że nie. Owszem, zasmucił się, ale niczego nie zmienił.
 

Jezus jednak, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: „To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem? To Duch daje życie; ciało na nic się nie zda: Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy nie wierzą, i kto ma Go wydać. Rzekł więc: „Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca”. Od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: „Czyż i wy chcecie odejść?" Odpowiedział Mu Szymon Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Bożym” (J 6, 61-69).

To dla nas ważna lekcja. Słowa życia wiecznego, ostatnie słowo w naszym życiu, ma Jezus, a Kościół nie może zmieniać Jego nauczania. Jeśli zaczniemy przy nim majstrować, to już nie będzie nauczanie Jezusa. I nie będzie to już Kościół Jezusa Chrystusa.
 

Tyle że pomysły, by luzować wymagania, dopuszczać kolejne osoby do sakramentów bez konieczności pokuty i próby zerwania z grzechem, są w Kościele coraz powszechniejsze. Można nawet powiedzieć, że stają się pewnym standardem.
 

Musimy się pogodzić z tym, że prawdziwy Kościół pozostanie w mniejszości i że - to coraz bardziej prawdopodobne - dojdzie do podziału. Matka Najświętsza wspomina o tym w licznych objawieniach i wprost używa określeń „prawdziwy i fałszywy Kościół”, „prawdziwi i fałszywi pasterze”. Co ma na myśli? Wierność Ewangelii. To, czy jesteśmy fałszywymi, czy prawdziwymi pasterzami, zależy od tego, czy pozostajemy wierni nauczaniu Chrystusa. Pan Bóg pyta nas nieustannie: Po której stronie stoisz? Za czym się opowiadasz? Czy jesteś gotowy, żeby cierpieć dla Ewangelii? Czy jesteś gotowy na prześladowanie za to, co głosisz? Czy jesteś gotowy być wierny aż do męczeństwa?

Wielu mistyków mówi o wielkim prześladowaniu Kościoła. To się już dzieje i myślę, że niedługo męczeństwo będzie dla nas chlebem powszednim. Mam na myśli nie prześladowanie duchowe, ale fizyczne. Będziemy bici, znieważani, opluwani, a może i mordowani. I każdy będzie sobie musiał zadać pytanie, czy jest na to gotowy. Mam wrażenie, że Kościół w Polsce trochę się lęka takiej możliwości i chciałby zrezygnować - dla świętego spokoju - z głoszenia pewnych elementów niewygodnej prawdy. „Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 31-32) – mówi Jezus do uczniów. A gdy Piłat pyta Go o Jego naukę, odpowiada: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37). To jest klucz do misji Chrystusa i Kościoła. Święty Jan Paweł II mówił o tym w wywiadzie z Andrém Frossardem. Podkreślał, że gdyby miał podsumować całe nauczanie Ewangelii w jednym zdaniu, byłoby to: „Prawda was wyzwoli”. Skoro prawda nas wyzwoli, to musimy jej bronić, głosić ją, i to nie patrząc na konsekwencje. Jeśli zachowamy się inaczej, sprzeniewierzymy się naszej misji. Dlatego nie możemy się bać. Lęk jest rzeczą diabelską, paraliżuje. Dzisiaj wielu ludzi Kościoła zachorowało na lęk przed odrzuceniem, ukrzyżowaniem, wyśmianiem. Boimy się cierpienia dla Ewangelii, i to jest problem. Myślę, że jeżeli pokonamy ten strach, to nie będziemy mieć kłopotów z wypełnieniem woli Bożej.
 

A jeśli go nie pokonamy?
 

Aż strach myśleć, co będzie. Jeżeli nie wypełnimy woli Bożej, będziemy niepotrzebni, bezużyteczni. Pan Jezus nas odrzuci, a wybierze kogoś innego. On może przeprowadzić swoje plany zupełnie inaczej. Wybór jest zawsze warunkowy - nie jesteśmy niezastąpieni. Mam tylko nadzieję, że z nami będzie tak jak z Izraelem: że ta resztka, która została, uratuje cały naród. Resztka Izraela w oczach Bożych miała taką wartość, tak bardzo kochała Boga i chciała Mu służyć, że ze względu na nią Bóg spojrzał miłosiernie na większość. Dlatego potrzeba tej reszty Polaków, która będzie wierna, rozmodlona, która będzie trwała przy Jasnej Górze, przy Matce Najświętszej, która będzie intronizować Jezusa Chrystusa jako króla. Są zjawiska, które napawają w Polsce nadzieją, że ta reszta się zachowa. Dlatego jestem wciąż umiarkowanym optymistą, że jednak z Bożą pomocą damy radę. Sami nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na Boże wezwanie.
 

Doprecyzujmy: chodzi o resztę Polaków czy resztę Kościoła w Polsce?
 

Proroctwo jest skierowane do narodu polskiego, również do Polaków rozsianych po całym świecie. Kiedy Pan Jezus mówi: „Polskę szczególnie umiłowałem”, ma na myśli nasz naród. Bóg zwracał się do wszystkich Żydów, i tych w diasporze, i tych w Izraelu. Dlatego ta wielka misja Polski dotyczy wszystkich Polaków, także przebywających poza granicami naszego kraju. Jestem przerażony tym, co nieraz Polacy opowiadają mi o emigracji. Wielu z nich żyje bez sakramentów, bez ślubu, nie chodzi do kościoła, nienawidzi się wzajemnie i skacze sobie do gardeł. To dowodzi, że nie odpowiadamy na wezwanie Boże, nie dajemy świadectwa, do jakiego jesteśmy powołani, bo przecież naszą misją jest przyciągać innych do Boga. Jeżeli sami nie żyjemy Ewangelią, jak mamy do niej przyciągać innych?
 

Francja, kiedy odrzuciła misję powierzoną jej przez Jezusa, skończyła tragicznie. Krwawa rewolucja, niszczenie kościołów, mordowanie księży i świeckich katolików...
 

Tak. Ale warto zwrócić przy tej okazji uwagę na jeszcze jedną rzecz. Objawienia i wezwania Jezusa skierowane były do króla Francji. Małgorzata Maria Alacoque zwracała się do Króla Słońce, błagała go w Bożym imieniu, żeby ogłosił Jezusa Królem Francji. Ludwik XIV tego, niestety, nie zrobił i historia potoczyła się tak, jak się potoczyła. To uświadamia nam, jak ważna jest rola władzy, także tej politycznej. Tu trzeba wrócić do Dzienniczka i objawień Bożego miłosierdzia. Niewielu wie, że objawienia Świętej Faustyny miały kontynuację w życiu błogosławionego księdza Michała Sopoćki, że on także rozmawiał z Bogiem w sposób mistyczny. Mało jest materiałów spisanych przez niego samego, a wszystko, co wiem o jego przeżyciach, pochodzi od księdza Zygmunta Chodosowskiego, który zakładał – z polecania księdza Michała Sopoćki – pierwsze zgromadzenie Misjonarzy Jezusa Miłosiernego. To właśnie on mi powiedział, że – według księdza Sopoćki i jego objawień - przyjdzie w Polsce taki czas, że w Pałacu Prezydenckim będzie trwała wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu, a ludzie z całej Polski będą tam przyjeżdżać i się modlić, a to doprowadzi do duchowego przebudzenia i odnowy narodu. Taka sytuacja oznaczałaby, że prezydent jest głęboko wierzący, że sam żyje adoracją, co ma wpływ na jego rządzenie. Nie wiemy, kiedy miałoby się to stać, nie wiemy, w jakich okolicznościach, ale mamy wyraźne wskazanie, jakie byłyby skutki takiego działania. Widzimy jasno, jaką drogą Polska musi iść. Pan Jezus nie mówi konkretnie, co będzie, jeśli tego nie zrobimy, ale możemy się domyślić, że jego szczególna relacja z Polską zostanie zerwana. Polska będzie bezużyteczna, bo nie wypełni Jego woli, a przez to zasłuży na odrzucenie. A to już będzie wielka kara.
 

Może nas czekać większa jeszcze kara?
 

Pan Bóg, czego uczy nas Stary Testament, może próbować nawracać nas poprzez kary, cierpienia i doświadczenia - tak jak próbował to zrobić przez drugą wojnę światową, obozy, powstanie warszawskie, zburzenie Warszawy. Nieczęsto się o tym pamięta, ale zburzenie Warszawy zostało zapowiedziane przez Pana Jezusa siostrze Faustynie jako kara za grzechy Warszawy, zwłaszcza za grzech dzieciobójstwa, brak miłości, rozwiązłość. Niektórzy mówią, że w przedwojennej Warszawie było więcej domów publicznych niż hoteli. Warszawa była nazywana Paryżem Północy nie tylko ze względu na piękne budynki, ale też z powodu prowadzenia się. Warto o tym pamiętać, żeby sobie uświadomić, że mamy niewielkie pole manewru: albo będziemy Bogu wierni i wypełnimy Jego wolę, albo będziemy niewierni, a wówczas Bóg nas odrzuci.
 

Ciekawe, że historia ostatniego wieku – także ta historia mistyczna, którą Pan Bóg pisze - jakoś się wiąże ze Słowiańszczyzną. Z jednej strony mamy Polskę i słowa Jezusa o niej, a z drugiej Matkę Bożą z Fatimy i wezwanie do modlitwy za Rosję. To sprawia wrażenie, że środkowo-wschodnia Europa jest przestrzenią, w której obecnie toczy się walka dobra ze złem.
 

Gdy byłem proboszczem we Włoszech, nieopodal w sąsiedniej parafii był ksiądz, który dziesiątki razy jeździł do Fatimy i przyjaźnił się z siostrą Łucją. Ona mówiła mu rzeczy, o których innym nigdy nie wspomniała, a on wiele mi opowiadał, bo miał słabość do Polaków i Polski. To były ostatnie lata pontyfikatu Jana Pawła II, a ten proboszcz zawsze mi powtarzał, co siostra Łucja mu mówiła: że Polska ma szczególną misję do wypełnienia i że misja ta nie kończy się na Janie Pawle II. „Jeśli wypełnicie tę misję, będziecie mieć jeszcze jednego papieża” – powiadał. I to nie w żartach, ale jakby coś wiedział. Mam nieodparte wrażenie, że on to usłyszał od siostry Łucji.
 

O czym jeszcze mówił ów kapłan?
 

Niewiele można było od niego wyciągnąć, zawsze zasłaniał się tajemnicą, ale wspominał, że nadchodzą straszne czasy, że to będzie wielkie wyzwanie dla Kościoła i że Polska będzie miała do odegrania szczególną rolę. To zresztą, że czeka nas czas wielkiego wyzwania, to - można powiedzieć - wśród mistyków wiedza powszechna. O tym mówili Święta Faustyna i Błogosławiony Michał Sopoćko, i nawet Święta Małgorzata Maria Alacoque.
 

Święta Małgorzata także mówiła o Polsce?
 

Oczywiście, że tak. Jezus mówił jej, że skoro Europa jest niewierna Bogu, za karę Turcy ją podbiją. Święta Małgorzata przeraziła się i modliła, by za cenę jej cierpienia i ofiary Jezus do tego nie dopuścił. Po pół roku takiej modlitwy i cierpienia zastępczego Jezus jej się ponownie objawił i powiedział: „Małgorzato, raduj się, bo znalazłem człowieka, króla Polski... - mowa o Janie III Sobieskim - który nie dla swojej chwały, ale dla mojego imienia podejmie walkę z Turkami, walkę z islamem”. Co jest kluczowe w tych słowach? Nawet nie to, że znalazł się Jan III Sobieski, tylko to, że on tę walkę podjął nie dla swojej chwały, ale dla imienia Bożego. On nie sobie przypisywał zwycięstwo. „Venimus, vidimus, Deus vicit. Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – napisał, wysyłając sztandar dowódcy tureckiego do papieża. To nie były tylko słowa, historycy do dziś twierdzą, że gdyby Sobieski chciał wykorzystać tę wygraną, mógłby zostać cesarzem rzymskim. Papież Innocenty był skłonny ofiarować mu wtedy wszystko. Europa leżała u stóp Jana III Sobieskiego. A on to zwycięstwo politycznie – możemy dziś powiedzieć - zmarnował. Dla Polski nic z tej wygranej nie wynikało, dla jego dzieci również. Szlachta po śmierci króla wybrała na władcę Niemca z Drezna, obcego nam kulturowo, który nawet nie mówił po polsku. Ta ludzka przegrana ma jednak znaczenie w oczach Boga, bo uświadamia, że Jan III Sobieski wszystko, co robił, robił dla Boga, dla Jego chwały. Bóg był naprawdę na pierwszym miejscu. Tego powinni się od króla uczyć obecnie rządzący Polską. Boli mnie, gdy słyszę, jak wielkie znaczenie przypisują oni ludzkim sojuszom, bazom wojskowym, a jak niewielkie woli Bożej. Warto im przypomnieć, że w roku 1939 mieliśmy podpisane bardzo dobre umowy, a ile były warte, przekonaliśmy się aż nadto dobitnie. Dlatego, jeżeli się nie oprzemy na Panu Bogu, nic nie zbudujemy. W 1939 roku Pan Jezus powiedział do Rozalii Celakówny: „Wojna jeszcze może być wstrzymana. Błagaj prymasa, żeby razem z rządzącymi ogłosili Mnie królem. Żeby konsekrowali Polskę...”. Gdyby wtedy to zrobiono, wojna by nie wybuchła. Wielki prymas August Hlond, zamiast posłuchać Jezusa, skierował Celakównę na badania psychiatryczne. Ona na pewno rozwinęła się dzięki temu duchowo, ale dla Polski ta decyzja okazała się tragiczna. Dlatego zamiast liczyć na innych, na świeckie siły, trzeba oprzeć się na Bogu.
 

Nie mogę jeszcze nie zapytać, dlaczego to właśnie Polska została wybrana przez Boga.
 

Każdy wybór Boga jest za darmo, z łaski, a nie z zasług, więc można powiedzieć, że nie znamy odpowiedzi. Myślę jednak, że trzeba potraktować to pytanie jako okazję do rozmyślania nad specyfiką duchową Polski i polskości. Zagadnąłem przed kilku laty mistyczkę Annę: „Aniu, jak myślisz, dlaczego Polska została wybrana?”. „Pan Jezus mi to powiedział wprost: dlatego że nigdy nie była żadnym najeźdźcą, agresorem, nie napadała na swoich sąsiadów, nie zniewalała ich, zawsze szanowała cudzą wolność, podchodziła do innych z miłością” - odpowiedziała. A potem podała drugi powód. „Dlatego że Polska tyle wycierpiała”. Znamy to powiedzenie: „Polska Chrystusem narodów". Dla wielu jest ono gorszące, ale Anna wspomniała, że dla Jezusa to ważne, że tak wielu Polaków oddało życie „za wolność naszą i waszą”.
 

Historia Polski jest nieco bardziej skomplikowana. Przypomnijmy choćby, że w XVI wieku polskie wojska najechały Rosję i niemal doprowadziły do osadzenia w niej polskiego króla...

Oczywiście, znaleźlibyśmy jeszcze inne przykłady takich wojen, ale z perspektywy historycznej to są tylko incydenty. Na morzu historii Polski, na przestrzeni tysiąca lat, było kilka takich epizodów, zazwyczaj jednak wynikających z okoliczności, a nie będących świadomą polityką Rzeczypospolitej. Jeśli możemy mówić o naprawdę niechlubnych sytuacjach, to wymieniłbym trzy: najazd na Rosję w XVII wieku, potem aneksja Śląska Cieszyńskiego w 1938 roku i udział w inwazji na Czechosłowację w roku 1968. W każdej z nich możemy jednak dostrzec, że Polska była w pewnym sensie zmuszona do takiego zachowania, ono nie wynikało z pragnienia zdobyczy czy agresji. Polska też nigdy nie prześladowała ani sąsiadów, ani własnych obywateli, i za to została - w pewnym sensie - przez Jezusa nagrodzona.

Oczywiście, wszystko, co mówię, nie zmienia podstawowej prawdy o tym, że na Boże wybranie nie można nigdy zasłużyć. Bóg wybrał też Żydów, choć byli narodem, jak sam mówił, o „twardym karku”. Polacy tacy nie byli, byli Mu wierni, o czym też mówi inna polska mistyczka, Wanda Malczewska. Według niej Bóg zobaczył w sercach Polaków wierność Jemu, Stolicy Apostolskiej i następcom Świętego Piotra. I to też może być jeden z powodów, dla których nasz naród został wybrany. Ostatecznie wybór zawsze pozostaje Bożą tajemnicą.
 

 

Źródło: „Nieskończone Boże miłosierdzie i koniec czasów”, Ks. Grzegorz Bliźniak w rozmowie z Tomaszem Terlikowskim, wyd. Esprit, Kraków 2020

Fot. VICONA