Fragmenty wywiadu-rzeki Tomasza Terlikowskiego z ks. Piotrem Glasem pochodzącego z książki "Dekalog. Prawdziwa droga w czasach zamętu".
Poszukiwanie szczególnych darów, charyzmatów też może być bałwochwalstwem?
Ks. Piotr Glas: Niestety tak. Znam człowieka, bardzo pobożnego, który nie chciał być tylko szeregowym wiernym z ławki kościelnej, chciał służyć, posługiwać, chciał być zaangażowany. Modlił się cały czas o to, aby Bóg dał mu charyzmat uzdrawiania. "Panie Boże, daj mi charyzmat uzdrawiania, chcę pomagać ludziom, chcę kłaść ręce na chorych". Efekt był taki, że podczas pielgrzymki do Lourdes ów mężczyzna dar otrzymał. Tylko że ten dar pochodził nie od Boga, ale od diabła. Pragnienie tego człowieka było bowiem motywowane pychą. On nie chciał być jak wszyscy, chciał być lepszy, a pychy diabeł nigdy nie przepuści. Szczególnie że temu człowiekowi od pewnego momentu było już wszystko jedno, kto mu ów dar ofiaruje. Jeśli Bóg nie może, to niech go da kto inny, byle tylko on mógł wreszcie uzdrawiać. I rzeczywiście uzdrawiał, na spotkania przychodziły tłumy, a że wszystko zaczęło się w świętym miejscu, ludzie walili do niego drzwiami i oknami. Po jakichś trzech latach okazało się, że wielu z tych uzdrowionych ludzi zaczęło mieć duże problemy ze sobą, a sam lider jest pod silnym wpływem sił ciemności. Szatan wszedł w niego za sprawą owego niezdrowego pragnienia, które wcale nie pochodziło od Boga, ale od samego człowieka. Spotkałem takich ludzi, wielu z nich było w rozmaitych wspólnotach, wielu wręcz pchało się do grup posługujących i proponowało, że też mogą posługiwać, uzdrawiać, rozeznawać. Ja w takiej sytuacji zawsze zalecam ostrożność, bo niestety sporo takich osób wcześniej próbowało okultyzmu, było zafascynowanych specjalnymi mocami i kontrolą nad ludźmi.
To znaczy?
To znaczy, że im chodzi o to, by mieć widzenia, moc przepowiadania, rozpoznawania, ingerowania w życie innych, władzę. Tak, Tolkien miał rację, pierścień władzy ma zaiste wielką moc! Dotyczy to nawet ludzi, którzy szczerze się nawrócili. Oni nadal chcą być w centrum, chcą działać, i nawet mają wrażenie, że robią to w Duchu Świętym, ale niestety nie zawsze tak jest. Mówiła mi o tym pewna mistyczka. Radziła, by zwracać uwagę na ludzi, którzy koniecznie chcą sprawować posługi publiczne. Im nie chodzi o to, by się modlić na różańcu gdzieś na zapleczu. Oni chcą być widoczni jako posługujący z mocą. To oni mają głosić, oni mają mieć ręce, które leczą, i tak dalej. Takich ludzi trzeba natychmiast eliminować z posługiwania. Biada wspólnocie, jeżeli szybko tego nie rozpozna. Tak zakończyło się życie wielu wspólnot na Zachodzie, dzisiaj wiele z nich jest już poza Kościołem katolickim.
Im bardziej ktoś chce darów, tym bardziej powinniśmy go sprawdzać?
Ludzie, którzy otrzymują prawdziwy, głęboki dar od Boga, nie proszą o niego, a później często wstydzą się nim posługiwać, nie lubią być na świeczniku, nie pchają się do pierwszego rzędu, nie chcą być w prezbiterium. Ojciec Pio nie obnosił się ze swoimi stygmatami, nie opowiadał: "Zobaczcie, jak mi one krwawią", on je ukrywał. To jest przeciwieństwo postawy pewnego księdza z Chorwacji, który ma - jak sam twierdzi - naturalnie utworzony krzyż na czole. On się nim chwali, szczyci, chodzi z nim do telewizji. Pan Jezus nie miał krzyża na czole, a on ma, i dlatego jeździło do tego człowieka w pewnym momencie pół Chorwacji, a on pokazywał, jak mu ów krzyż krwawi. Religijny show na całego. Gdy byłem w Chorwacji, pytałem o niego; ludzie byli podzieleni. Ja też miałem wątpliwości. Zniknęły, gdy po przyjeździe do Medjugorie on, zamiast pójść do kościoła, udał się do swoich bogatych przyjaciół. A potem jeszcze ktoś mi pokazał jego stronę internetową, na której ten mężczyzna występuje w białym garniturze jako piosenkarz, gwiazda show-biznesu. Wielkie pieniądze. Dwa sposoby zarabiania kasy i bycia na pierwszym planie. Prawdziwi stygmatycy tak nie żyją, nie pchają się na scenę.
Ale rozumiem, że nie jest to jedyne kryterium?
Oczywiście, że nie. Droga weryfikacji człowieka i darów, które otrzymał, jest długa. Nikt nie dostaje daru znikąd. Jeśli ktoś na przykład całe życie grzeszył, Bóg dla niego nie istniał, a nagle ten ktoś się nawraca i zaraz dostaje dar uzdrawiania, to od razu powinna się nam zapalić lampka ostrzegawcza.
Ale są przecież błyskawiczne nawrócenia?
Oczywiście, że są, i to po bardzo trudnych drogach, ale zawsze po nawróceniu musi nastąpić oczyszczenie, ciemna noc, płacz. Dopiero później Pan Bóg zaczyna udzielać wielkich darów. On nie obdarowuje człowieka, który nie jest oczyszczony, przygotowany na to. Dość łatwo to sprawdzić, badając, czy jest w życiu takiego obdarowanego pokuta, walka ze słabościami. Jeśli jej nie ma, nie jest dobrze. Charyzmaty zazwyczaj przychodzą później, a nie od razu. Oczywiście Bóg może zrobić, co chce, ale nieczęsto zdarza się, by tuż po wyjściu człowieka z grzechu, na drugi dzień, dawał jakieś wielkie dary. To nie w stylu działania Pana Boga: ktoś przychodzi znikąd, całe życie był daleko od Kościoła i Boga i nagle, z dnia na dzień, staje się kaznodzieją, mówcą ewangelizacyjnym czy uzdrowicielem. Ludzie, którzy się nawracają, nawet po burzliwym życiu bez Boga, muszą przejść czas oczyszczenia i próby.
Znałem kapłana, który niestety pracował dla wroga, a po nawróceniu cierpiał i pokutował przez kilka lat. Dzisiaj jest wielkim rekolekcjonistą i cennym świadkiem dla nas wszystkich. Pracował dla innego obozu, zna go od środka, ale już nigdy nie prosił o nadzwyczajne dary, służy Bogu w pokorze... Dlatego ostrzegam przed sytuacją, gdy ktoś opowiada, że żył w ciężkich grzechach, a teraz – zaraz po nawróceniu - wstąpił do wspólnoty i posługuje w niej rozeznaniem i uzdrawianiem. To nie jest normalna droga. Jeśli Bóg chce cię do czegoś wykorzystać, to etapami. To jest normalna kolej rzeczy. Trzeba też pamiętać, że gdy dzieje się coś dobrego, natychmiast wokół pojawia się tłum dziwnych ludzi. Tam, gdzie objawia się Matka Boża, od razu pojawiają się objawienia fałszywe. Tam, gdzie jest prawdziwy mistyk, tam są też fałszywi. Tam, gdzie dzieje się dobro, tam prawie natychmiast zło buduje swoje umocnienia. Błogosławiony ten, który potrafi w porę rozeznać.
Doświadczył ksiądz tego?
Mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, że tam, gdzie jest ktoś naprawdę posługujący, od razu formuje się wokół niego wianek ludzi chcących mu rzekomo pomagać. Do mnie też próbowali się przyczepiać: "Ja będę księdzu pomagać" – mówili. Przyszła kiedyś taka pani, która prosiła mnie, żebym rozeznał jej dary, bo ona chce mi pomagać. Pod pozorem pracy ze mną chciała się pode mnie podczepić, uzależnić od siebie moją posługę. Jej dary były dziwne, rozeznawałem je, modliłem się i powiedziałem, że one nie pochodzą od Boga. Wtedy wpadła w szał. Polała się fala hejtu od niej samej i jej wielbicieli.
I co z nią było dalej?
Znalazła innych kapłanów, którym wmówiła, że jej dary są od Boga, i posługuje w innych wspólnotach. Oni się cieszą, bo ona potrafi wyczytywać choroby z tęczówki oka, ze zdjęć, a potem uzdrawia. Wspólnota odnosi więc sukces, jest popularna, a często o to tylko chodzi. Sukces staje się bożkiem, zastępuje jedynego prawdziwego Boga.
Wokół rzeczywiście posługujących natychmiast tworzą się spore wspólnoty ludzi. To także bywa niebezpieczne, szczególnie dla owego posługującego. Znam w Polsce pewnego ascetę, Boży człowiek, wokół którego bardzo szybko zebrała się duża grupa, w tym ludzie, którzy w przeszłości zajmowali się okultyzmem. Wszyscy są przyjmowani, bez weryfikacji i rozeznania. On zapewne nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, ale to jest typowa strategia Szatana, który chce go zablokować, ograniczyć, ośmieszyć, i to w taki sposób, by atakowany cieszył się, że tak mocno oddziałuje, tylu ma wiernych. Może się łatwo okazać, że ten człowiek zostanie powoli, ale skutecznie wypalony duchowo i psychicznie i w końcu runie.
Ksiądz nie miał takiej pokusy, by zebrać wokół siebie ludzi?
Pewnie, że miałem, i nawet mam pewność, że gdybym zaczął tu budować jakiś ośrodek, natychmiast zebrałoby się wokół mnie mnóstwo osób, które chciałyby pomagać. Nawet nie miałbym czasu, by je rozeznać, sprawdzić, weryfikować. Mogłoby się wówczas okazać, że tuż obok mnie Szatan zbudował swoje zaplecze. Wielokrotnie proszono mnie, abym prowadził profesjonalną stronę internetową, vlogi, codziennie kierował słowo, bo przecież ludzi trzeba karmić codziennie, tak to się dzisiaj robi. Szatan doskonale wie, gdzie uderzyć, w jaki sposób odciągnąć nas od tego, co najważniejsze, wie, jak trafić w pychę człowieka i gdzie jest mój słaby punkt. Dlatego ciągle musimy stawiać sobie pytanie o to, czy uwielbiamy siebie, czy Boga, służymy swojej marnej osobie czy Bogu, głosimy siebie czy Boga. Trzeba się bardzo pilnować, aby nie odejść od planu Bożego, nie budować wiary innych ludzi na sobie i swoich poglądach na świat, innymi słowy: nie stać się powoli fałszywym prorokiem.
Bycie fałszywym prorokiem to także sposób łamania pierwszego przykazania, forma bałwochwalstwa?
To jest bardzo sprytna forma bałwochwalstwa, bo ludziom mniej wyrobionym często trudno odróżnić, kto jest prawdziwym, a kto fałszywym prorokiem. Szatan najskuteczniej niszczy Kościół, kiedy rozbija go od środka. O tym mówił Pan Jezus: wejdą pośród was wilki w owczej skórze. Jak je rozpoznać? Trzeba wejść w głąb, rozeznawać, a i to nie zawsze jest takie proste, bo przecież – to także mówił Jezus – będą tacy, do których sam Jezus powie, żeby poszli precz, choć oni odpowiedzą Mu, że w Jego imię wypędzali złe duchy czy uzdrawiali. On tego nie powie do tych, którzy rzeczywiście Mu służyli, ale do tych, których określamy "wilkami w owczej skórze". Im zarzuci, że ich nie zna, bo oni wielbili siebie, pieniądze, biznes, ale nie Jego. Nie chodzi mi o to, że ewangelizatorzy przyjmują ofiary – to jasne, oni też muszą z czegoś żyć – ale o to, że niektórzy z nich robią z tego wielki biznes. Spójrzmy za ocean. Są tam tacy, którzy mają olbrzymie posesje, dochody, prywatne samoloty. To już zupełnie coś innego.
Co powinno być dla nas taką czerwoną lampką, która zapala się, kiedy możemy mieć do czynienia z fałszywymi prorokami?
W tej sprawie trzeba słuchać głosu Kościoła. Problemem jest tylko to, że często ludzie Kościoła sami nie wiedzą, jak do tego podchodzić. W celu wydania opinii, oceny trzeba kwestię przebadać. A jak to zrobić, gdy często ani kapłani, ani nawet biskup nie mają pojęcia, na czym polega rozeznawanie charyzmatów – rozeznawanie, czy to jest prawdziwa łaska od Pana Boga, czy nie? Trudno też sobie w naszych czasach wyobrazić takie postępowanie hierarchii kościelnej jak w przypadku o. Pio czy ks. Dolindo. Ich wypróbowywano, karano, suspendowano, a oni wytrwali. To byli jednak Boży Mocarze i wydaje się mało prawdopodobne, by dziś wielu z niewątpliwie obdarowanych charyzmatami ludzi takie działania instytucji Kościoła wytrzymało. Oni sami i ich zwolennicy szybko by się zbuntowali. Zresztą niewielu biskupów zdecydowałoby się na ostre działanie, szczególnie że często charyzmatycy wchodzą w przestrzeń zaniedbaną przez Kościół, w miejsca, gdzie jest on słaby, i wykorzystują to. Czasem do świetnej roboty, do rozbudzenia wiary, a czasem niestety nie, bo ich intencje nie są czyste.
A gdzie są te najgroźniejsze dziury?
Ja zawsze na dole. Tam, gdzie w parafiach nie ma solidnego nauczania, gdzie – jak mówią żartobliwie księża – "mszy się", to znaczy: są tylko Msze Święte od rana do nocy, gdzie są tylko kombinaty duszpasterskie, księża urzędnicy, gdzie nie ma zdrowych i prężnych grup parafialnych, gdzie nie ma kapłanów płonących radykalizmem, gdzie jest martwota. Sam znam parafie, w których nic się nie dzieje. Ktokolwiek by tam przyszedł, byłby witany kwiatami, a jeśli proboszcz nie ma rozeznania i liczy się dla niego tylko widowiskowy sukces, to może wpuścić do parafii bardzo dziwnych ludzi, byle tylko coś się działo. Tak było kilkanaście late temu, gdy wpuszczano do kościołów Clive'a Harrisa. Kiedy on kazał, wynoszono nawet Najświętszy Sakrament. Tłumy ludzi przychodziły do tego człowieka, w tym wielu kapłanów, choć to przecież był okultysta. On i jego posługiwanie w kościołach zniszczyło duchowo wielu ludzi.
Znał ksiądz takich?
Oczywiście. Do mnie jako do egzorcysty przychodzili ludzie, których mamy, kiedy byli dziećmi, zaprowadzały na spotkanie z Harrisem. On nakładał ręce i przekazywał okultystyczne namaszczenia. Było ciężko, nawet po tylu latach...
Podobne rzeczy mogą się dziać również obecnie?
Tak. Jeśli ktoś, kto posługuje obecnie w świątyniach czy na spotkaniach w Polsce, został namaszczony przez jakiegoś posługującego z Zachodu, o którym nie wiadomo, czy został rzeczywiście namaszczony Duchem Świętym, czy jakimś zupełnie innym duchem, to on także może później przekazywać innym owo demoniczne czy okultystyczne namaszczenie. Jeśli w spotkaniu modlitewnym uczestniczy ponad tysiąc osób i każda z nich poprzez śpiew, mówienie językami (pytanie jakimi) i inne mechanizmy przygotowywana jest do otwarcia się na rzeczywistość duchową, to może się okazać, że jakaś część z nich zostaje łatwo przeniknięta przez demony. To wszystko robi się pod przykrywką spotkania Pana Boga. Nie twierdzę, że tak jest zawsze. To jest proces. Diabeł się nie spieszy. On powoli drąży, widzi, gdzie są słabe punkty w naszych duszpasterstwach, w naszych parafiach, gdzie się nic nie dzieje albo gdzie wszystko jest płytkie. Widzi, co jest słabe w nas, i uderza. Uwielbia też grać na uczuciach i na zaspokajaniu potrzeb. Każdy z nas chce łatwo napchać brzuch, także ten duchowy, więc szukamy duchowego pocieszenia. Chcemy, żeby było w miarę smacznie, żeby następowało uzdrowienie, chcemy poczuć namaszczenie. I wszystko natychmiast, w ramach duchowego fast foodu. Ludziom brakuje cierpliwości, brakuje chęci do powolnego rozwoju. Chcą uzdrowienia, oczyszczenia od razu, i często trafiają na ludzi "specjalnie" namaszczonych, którzy obiecują, że raz-dwa wszystko oczyszczą i wyleczą. A później ludzie do mnie wracają i mówią, że wszystko wróciło. Wróciło, bo nie mogło nie wrócić, bo droga uzdrowienia i czyszczenia jest trudna i długa.
Mówi ksiądz, jakby chciał ostrzegać przed pentakostalizacją katolicyzmu?
Po prostu proponuję, zachęcam, by roztropnie rozeznawać. Nie należy wszystkiego potępiać i wylewać dziecka z kąpielą, bo ludzie potrzebują też nowych doświadczeń, a Duch Święty wciąż działa i nas uczy. Zwracam tylko uwagę, byśmy rozeznając i przyjmując rzeczy nowe, nigdy nie zapominali o tym, co mamy. A mamy naprawdę bardzo wiele: Biblię, Jezusa w Eucharystii, Ducha Świętego i Jego dary, sakramenty, Maryję oraz uwielbienie, uzdrowienie i uwolnienie. Mamy piękną tradycję katolickiej mistyki, w której jest jasno wyrażone, że zjednoczenie z Bogiem dokonuje się w trudzie, wyrzeczeniu, oczyszczeniu. Mamy doktorów Kościoła. Żaden zachodni czy wschodni protestant tego wszystkiego nie ma. Oni z całej naszej Tradycji wiary powybierali to, co im pasuje. Wiele – na szczęście nie wszystkie – współczesnych ruchów chrześcijańskich, z którymi się spotykam, jest protestanckich. Protestantom nic nie można powiedzieć, bo to nie są już heretycy, tylko nasi bracia, którzy odkryli Jezusa, lecz mają inną wizję. Eucharystia nie jest im potrzebna. Im potrzebne jest tylko uwielbienie, nakładanie rąk, śpiewanie, modlitwy do Ducha Świętego. Oni wchodzą w to wszystko i protestują. Tylko przeciwko czemu? Przeciw katolickiej prawdzie. Na tym polega protestantyzm.
To, co w tej chwili weszło do nas wielką falą, na Zachodzie dzieje się od wielu lat. Protestanci chcą odrzucić etykietkę "protestanci". Chcą uważać się tylko za chrześcijan. Wchodzą pomiędzy nas. Myślą, że religijne rozgorączkowanie oznacza obecność Ducha Świętego. Kościół, jaki znamy, już nie jest im do zbawienia potrzebny. A zapominają, że to właśnie Kościół przyniósł Biblię i on ma sakramenty, cały depozyt wiary. U protestantów nie ma kapłaństwa, sakramentów, tam Jezus nie jest w centrum. My mamy to wszystko w Kościele. Nie potrzebujemy nic z zewnątrz.
Ciekawe, że prowadzący takie spotkania nie mówią o krzyżu, cierpieniu z Jezusem i dla Niego. Tam ma być wszystko fajne, miłe i ma być odlotowo, bo jak spoczniesz w Duchu Świętym czy jesteś uzdrowiony, jest dobrze, a jak nie, to znaczy, że się słabo modlisz, nie masz wystarczająco dużo wiary.
Wielu młodych ludzi szuka ponownie duchowości, pogłębienia wiary – i to jest piękne. Ale dajemy tym ludziom fastfoodowy pokarm. Młodzi chcą szybko i smacznie, ale to nie jest jedzenie na całe życie. Niewielu z nich pragnie pokarmu, który nie będzie już mlekiem duchowym, ale twardą, solidną pracą nad sobą, wąską i trudną drogą prowadzącą do Prawdy. Wycofują się, szukając gdzie indziej, albo co gorsza to my przestajemy od nich wymagać, bo boimy się ich utracić na rzecz protestanckich bajek o tym, że Pan Bóg na uzdrowi i podniesie niezwykle wysoko od razu, za jednym zamachem. I to bez zmian w naszym życiu, bez naszego głębokiego nawrócenia, spowiedzi, bez pokuty, bez sakramentów... Jakoś trudno mi to pogodzić z wiarą Kościoła katolickiego.
Czyli tam, gdzie nie ma ascezy, pokuty, wysiłku duchowego, tam nie ma prawdziwego działania Ducha Świętego?
To jedno z istotnych kryteriów rozeznawania, czy ktoś jest rzeczywiście przy Panu Jezusie, czy nie, czy jego dary są od Pana Boga, czy nie. Jeśli ktoś jest gotowy do podjęcia trudu, wyrzeczenia, do zmiany swojego życia, to jest istotny dowód na prawdziwość tego, co się w nim dzieje. Ale jeśli ktoś chce być tylko na duchowym haju i nieustannie doładowywać akumulator, uprawiając tak zwany churching, to nie ma mowy o prawdziwym rozwoju duchowym. Taki ktoś nie jest w stanie pójść wyżej, bo on nie ma fundamentu. Prawdziwi charyzmatycy nie boją się cierpienia, nie uciekają przed nim, a obok nich jest zawsze Maryja, pierwsza charyzmatyczka Kościoła.
Zdarzali się też tacy, którzy wielkie dary otrzymywali już na początku...
Tak, ale potem bardzo cierpieli dla Boga i w Jego intencjach. Od razu było widać ich ogromną pokorę i miłość do Zbawiciela na krzyżu. Prawdziwa pokora i posłuszeństwo woli Boga są najistotniejszymi elementami rozeznania. Tego Szatan nie jest w stanie udawać.
A czy kapłaństwo jest dla nas jakąś gwarancją, że mamy do czynienia z prawdziwymi darami?
Może być różnie. Trzeba pamiętać, że największą zdobyczą dla Szatana są właśnie kapłani. Dlaczego? Bo gdy ludzie do nich idą, mają nadzieję, że idą do człowieka duchowo czystego, rozmodlonego; jeśli, nie daj Boże, będzie inaczej, będzie mu o wiele łatwiej ich przejąć. Kapłaństwo może być tylko przykrywką, uwiarygodnieniem dla w istocie nieuczciwych ludzi. Znałem osobiście kapłanów, którzy byli mistrzami reiki i posługiwali mocą demoniczną. Zastanówmy się, co mogło się dziać, gdy podchodzili do nich ludzie i prosili ich o nałożenie rąk, o uleczenie... Oni mieli moc, ludziom się poprawiało, ale przecież to się działo za sprawą Szatana. Ludzie, nie wiedząc o tym, szli jak owce na rzeź.
Takie rzeczy dzieją się też we wspaniałych, niezwykłych sanktuariach. Pamiętam, kiedyś w Medjugorie miałem modlić się nad pewnym chłopakiem; trzy ławki dalej siedziała jakaś kobieta, która "modliła się" nad inną kobietą. Gdy stanąłem nieopodal nich, aż mną duchowo rzuciło – ta kobieta też poczuła, że coś się dzieje. Z jaką nienawiścią ona mi patrzyła w oczy, tak jakby chciała mi powiedzieć – tylko wulgarnie – "wynoś się stąd". To była próba inicjacji demonicznej, a kobieta, która poprosiła o modlitwę, nie miała o tym pojęcia. Nie powinno nas to zresztą zaskakiwać. Demony często działają w miejscach świętych; wiedzą, że tam jest wielu zdesperowanych ludzi, i tam ich łowią. Ludzie często zamiast udać się na pielgrzymkę dla samej Matki Bożej, jadą wyłącznie z życzeniami, pragnieniami, prośbami o uzdrowienie, apelami. Przy takim nastawieniu łatwiej jest kogoś złapać, oszukać fałszywym i szybkim uzdrowieniem tej osoby lub innych. Szatan jest mistrzem kamuflażu i kłamstwa. W wielu miejscach świętych musimy być bardzo czujni.
Akurat uwielbienie jest coraz częstsze w Kościele...
Wiem, że dzisiaj jest moda na uwielbienie, ale... w prawdziwym uwielbieniu nie chodzi o krzyk, głośną muzykę, o podskakiwanie, kościelny aerobik, ale oddawanie czci Bogu wtedy, gdy już naprawdę nie możemy, gdy jest już taki ból, takie cierpienie, że nie jesteśmy w stanie wytrzymać. Właśnie wtedy mówimy, czasem przez łzy: "Ojcze, bądź uwielbiony w tym cierpieniu, w tym dramacie, w tej chorobie". "Wiesz, ile zła zrobiłem w swoim życiu, ale teraz chcę to zmienić, pomóż mi powstać". To przez takie uwielbienie z pokorą i wiarą dzieją się największe cuda. Kochający Ojciec wchodzi w życie człowieka z wielką mocą, a duchowe podskakiwanie, te wszystkie "podnosimy ręce dla Pana Jezusa", nóżka w górę, nóżka w dół, choć też sympatyczne, bywają formą uwielbienia siebie, a nie Boga.
Wspomniał ksiądz o nakładaniu rąk na głowę... Przecież to jest gest kapłański, którego świeccy w odniesieniu do obcych sobie ludzi w ogóle nie powinni wykonywać.
Błogosławić można zawsze i każdego, ale ręce nakładać mogą tylko ojciec i matka na swoje dzieci, mąż i żona na siebie nawzajem. W innych sytuacjach jest to gest zarezerwowany dla biskupów i kapłanów, ponieważ niesie on w sobie samego Boga poprzez moc sakramentu kapłaństwa. W trakcie święceń kapłańskich biskup nakłada ręce na przyszłego kapłana. Także w każdym rycie inicjacyjnym dokonuje się nałożenie rąk. Błogosławieństwo kapłańskie ma wielką moc, nawet anioł z nieba nie ma takiej mocy.