top of page

O tym, jak ważne w byciu uczniem Jezusa jest kształtowanie charakteru i o dobrych nawykach, które nam w tym pomagają

  • Zdjęcie autora: VICONA
    VICONA
  • 28 sie
  • 11 minut(y) czytania
ree


Na podstawie rekolekcji internetowych: "Rekolekcje dla początkujących" wygłoszonych w Wielkim Poście w 2025 r. przez ks. Krzysztofa Pałysa OP


Kształtowanie dobrych nawyków, czyli cnót. Terapia nawykowa


Dobre nawyki teologia nazywa cnotami. Czyli jest to sprawność, umiejętność do swobodnego wybierania dobra.


Jeżeli chodzi o kształtowanie dobrych nawyków to bliskie jest mi podejście terapeutów uzależnień, którzy w swojej pracy nie mówią o terapii odwykowej, ale o terapii nawykowej. Nie zajmuj się swoimi wadami, bo szkoda na to czasu i energii, ale zajmuj się pielęgnowaniem i kształtowaniem dobrych nawyków. Wówczas złe zaczynają tracić władzę. Zastanawialiście się dlaczego bardzo często jest tak, że tzw. postanowienie poprawy nie działa? Ono często nie działa dlatego, bo my wiemy co jest złe, ale nie wiemy jakie dobro chcemy robić w zamian. Bardzo precyzyjnie nazwę jakąś swoją wadę, czy swój grzech, precyzyjnie nazwę to, czego nie chcę, ale jak to wyrwę, to co będzie? To jest tak jakby ktoś chciał gotować zupę, mając przepis negatywny i mówił: „Nie wrzucaj marchewki, nie wrzucaj szczawiu i nie dodawaj pieprzu, zrezygnuj z ziemniaków". To co ci wyjdzie? Nic. Nie da się zrobić niczego dobrego wiedząc tylko, czego nie mam robić. Albo wsiadasz do samochodu i mówisz: "Tylko nie w Bieszczady!" Ja pochodzę z Bieszczad i bardzo lubię to miejsce, ale jak nie chcesz w Bieszczady, ale nie wiesz co w zamian, to nigdzie nie pojedziesz. My często wiemy, czego nie chcemy to już jest nieźle ale co w zamian? Jakie dobro? Po to jest nam potrzebna asceza, pewne ćwiczenie charakteru, abyśmy mogli skupić się na czymś, co rozeznajemy, że jest dla nas dobre. Rezygnuję z jakiegoś pokarmu, który mi nie służy i wybieram inny − taki, który jest dla mnie pożywny.


Znaleźć umiar


Abp Fulton Sheen mówiąc o ascezie, stwierdził, że są dwie filozofie życia: pierwsza pogańska – najpierw impreza, później kac. I druga chrześcijańska − najpierw asceza, potem impreza. Więc dwie rzeczy, które warto na początku sobie powiedzieć: nie da się niczego cennego osiągnąć w życiu bez ukształtowania dobrych nawyków. I zauważmy tutaj pewną prawidłowość. Dobre nawyki mają to do siebie, że trudno się je wyrabia, ale dobrze się z nimi żyje. A złe nawyki się łatwo wyrabia, ale trudno się z nimi żyje. Więc to jest coś zupełnie naturalnego, że wyrabianie dobrych nawyków na początku nas kosztuje. I druga rzecz: nasze życie bez ascezy stanie się miałkie i jałowe. Asceza jest jak powietrze w piłce. Jeżeli piłka jest odpowiednio napompowana, to się dobrze odbija od ziemi. A jeżeli brakuje w niej powietrza, to jest sflaczała i do niczego się nie nadaje. Więc jeżeli mówimy o ascezie, o pewnej samodyscyplinie czy różnych ćwiczeniach duchowych, które podejmujemy, to należy znaleźć swój umiar. Aby tego powietrza w piłce nie było za dużo, bo pęknie, ale też, żeby nie było go za mało, bo będzie flak. Diabeł kocha przesadę. Już w starożytności św. Pojmen mówił, że każda przesadza pochodzi od szatana. Cnotą jest umiar. Podejmujesz pewne wybory i patrzysz, gdzie to cię prowadzi. Oczywiście, możesz oglądać codziennie seriale, a potem spać do południa, ale potem zobacz, czy nie jest tak, że cały dzień ci się rozjeżdża. I masz poczucie straty czasu. Kiedy pracujemy nad cnotami, dobrymi nawykami, to dlatego, bo przed oczami mamy jakiś dobry cel. W starożytności słowo asceza (askezis) oznaczało ćwiczenie lub trening. Asceza to pewna praktyka dobrowolnego wyrzeczenia się wygód, przyjemności, aby osiągnąć jakiś większy cel.


Nie dbając o samodyscyplinę, zaciągamy dług


Była kiedyś taka bajka, być może nadal jest, Simsonowie, i w jednym odcinków jeden z głównych bohaterów, Homer Simson przygotował sobie wódkę z musztardą i majonezem. To wszystko wymieszał razem w dużej szklance i zamierzał wypić. No i ktoś mu podpowiedział, że to nie jest najlepszy pomysł, bo po godzinie organizm upomni się o dług, który właśnie chce zaciągnąć i będzie cierpiał. Na to Homer odpowiada: ale mnie nie obchodzi Homer Simson za godzinę. Obchodzi mnie to jak się będę czuł teraz. To jest przykład nierespektowania prawdy o sobie. Zaciągasz pewien dług wobec prawdy, który będziesz potem musiał spłacić. Naszej ludzkiej natury nie da się oszukiwać w nieskończoność. Jeżeli nie dbamy o samodyscyplinę, nie rozwijamy w sobie cnót, to pozwalamy na to, żeby wyrastały w nas wady. I po jakimś czasie możemy odkryć, że nie jesteśmy już zdolni do wybierania tego co zwyczajnie nam służy. Stajemy się niewolnikami własnych namiętności. (…)


Bez samodyscypliny, bez takiej umiejętności, która polega na odraczania sobie przyjemności ze względu na jakiś lepszy cel, to nawet najbardziej utalentowany człowiek nie osiągnie sukcesu. I powie to każdy, kto trenował jakikolwiek sport. Bez systematycznych treningów, bez wyrzeczeń, bez poświęceń, czy właściwie ułożonego rytmu dnia, nie będzie efektu. (…)


Odcinać się od rzeczy niepotrzebnych


W życiu nie da się osiągnąć niczego cennego bez samodyscypliny i stawiania sobie ograniczeń, czyli tego wszystkiego, co nazywamy ascezą. Aby zachować psychiczną i duchową higienę należy regularnie odcinać się od rzeczy niepotrzebnych, a wyrzeczenia są absolutnie niezbędne do tego, aby człowiek mógł się rozwijać, a z talentu wynikło coś dobrego.


Chyba ponad dziesięć lat temu zapytano w jakimś wywiadzie norweskiego biatlonistę, Olę Bierdalena, o jego plan treningowy, i powiedział takie słowa, że aby nie stracić motywacji, wprowadził kilka ważnych zasad w swoim życiu. „A jedna z najważniejszych moich zasad, to wystrzegać się jakiejkolwiek formy luksusu. – mówił − Bo właśnie on sprawia, że jest nam za wygodnie i stajemy się ospali”. Kiedy ten sportowiec wypowiadał te słowa, miał wówczas prawie 40 lat i zaraz potem zdobył na Olimpiadzie zimowej jeszcze dodatkowe dwa złote medale.


Jeżeli w życiu ucznia Pana Jezusa brakuje ascezy, to człowiek staje się leniwy, obrasta w tłuszcz, jest ociężały. To jest jak z sałatką. Jeżeli przyprawiamy sałatkę zbyt mocno, to straci smak. Podobnie jest z naszym życiem. Nadmiar wrażeń, namiętności, zmysłowości sprawia, że życie traci smak. Dlatego tak potrzebna jest nam prostota i umiar. Mi osobiście bliska jest taka zakonna tradycja, która mówi, że klasztorna cela powinna być surowa i prosta, żeby służyła modlitwie i studium, a nie przynosiła pocieszenie. Ta cela ma mi przypominać, abym do tego świata się zbytnio nie przyzwyczajał. Oczywiście każdy człowiek powinien znaleźć swoją drogę. To, co jednemu służy, drugiemu może szkodzić, ale ta zasada, aby wystrzegać się jakiejkolwiek formy luksusu, przesady, uważam, że jest sensowna. Ona jest bardzo mądra. Przynajmniej mi osobiście bardzo służy. Ja się bardzo dobrze czuję, gdy moja cela zakonna, czyli miejsce, w którym pracuję i się modlę, ma w sobie pewną spartańskość. Życie nie powinno być za wygodne, bo człowiek staje się leniwy, traci pewną trzeźwość. Jeżeli jest za wygodnie, to może warto zrobić wtedy cięcie.


Jeden z wersetów hymnu odmawianego na Jutrzni podczas Wielkiego Postu brzmi: „Naucz nas Panie wyrzekać się rzeczy zbędnych”. Cechą mądrości jest wprowadzenie porządku. To jest ta roztropność i mądrość, że odrzucam to, co  przeszkadza mi w drodze do dobra najwyższego. I w tym pomaga prosty pytanie, które co jakiś czas warto sobie postawić, bo ono pokazuje w jakim miejscu jestem. To pytanie brzmi: czy to, co robię, przyczynia się do mojego zjednoczenia z Bogiem, czy może od Boga mnie oddala? Albo: czy to, co robię umacnia mnie w moim powołaniu, czy może mnie od niego odrywa? Jeżeli tak, to to robię, jeżeli nie, to może warto się zastanowić, gdzie ja właściwie zmierzam? I niekiedy może to być rezygnacja z jakichś rzeczy dobrych, kolejnych towarzyskich spotkań, dodatkowych zaangażowań, bo widzę, że nadmiar wszystkiego odciąga mnie od mojego powołania, od wypełnienia Woli Bożej. Jak to mówi Katechizm Kościoła Katolickiego od obowiązków należących do danego stanu. Czy to, co robię nie odrywa mnie od obowiązków należących do danego stanu?


Błogosławiony Jordan z Saksonii napisał o św. Dominiku takie zdanie, że wiódł proste życie i że ta cecha sprawiała, że zyskiwał sympatię u wszystkich. Wielcy ojcowie monastycyzmu św. Bazylii, św. Benedykt, wielokrotnie powtarzali swoim braciom, aby unikali przesady, znajdowali umiar i systematycznie pozbywali się rzeczy niepotrzebnych. To samo powtarzali mądrzy ojcowie pustyni. Przesada bowiem w każdej dziedzinie życia jest wrogiem duszy. Jeżeli bezustannie wstrzykujemy sobie wygodę, to ona w końcu zaczyna działać na nas jak narkotyk. Bez niej nie potrafimy już żyć i wówczas sprzedajemy inne dobra, byle tylko nie utracić wygody. Troska o samodyscyplinę, o prostotę, o dobre nawyki, jest kluczowa w kształtowaniu naszego charakteru. Inaczej staniemy się niewolnikami tego, co przyjemne i możemy rozminąć się nawet z dobrem. I po jakimś czasie może się okazać, że nawet jeżeli chcemy wybrać jakieś dobro, to już po prostu nie potrafimy. To jakbyś chciał iść pobiegać, kiedy od trzech miesięcy nie wychodziłeś z domu. Po dziesięciu metrach dostaniesz zadyszki. Potrzebujemy regularnych ćwiczeń, zarówno fizycznych, umysłowych ale i ćwiczeń duchowych. (…)


Potrzebujemy swego rodzaju joggingu dla dusz, bo nie chcemy aby naszym życiem rządziły namiętności. Asceza polega na tym, że dla jakiegoś większego dobra, jestem w stanie zrezygnować z małych przyjemności.


Dobro wymaga trudu


Powiedzieliśmy już sobie, że w teologii dobre nawyki nazywamy cnotami. Cnota kształtuje charakter i ułatwia podejmowanie dobrych decyzji. Ale cnota jest czymś, co wymaga stałego doskonalenia. Cnota czyli skłonność do czynienia dobra jest jak pachnąca i subtelna perfuma. Przyjemnie jest przebywać w obecności kogoś takiego. Wszyscy wokół czują ten przyjemny zapach. Cnoty, dobre nawyki, nabywa się przez refleksję nad swoim postępowaniem i powtarzalne działania. Patrzę, gdzie mnie prowadzą moje decyzje i staram się działać tak, aby moje codzienne decyzje przynosiły mi korzyść.


Dominikański mistyk ze średniowiecza, mistrz Ekart, powiedział, że Maryja była od początku doskonale otwarta na Boga, dlatego żadna jej chwila nie została zmarnowana. Matka Boża była wolna od grzechu pierworodnego, to oznacza nie musiała walczyć z wrodzonym egoizmem. My niestety musimy, bo nosimy w sobie obciążenie grzechem. Jesteśmy obciążeni pychą, obciążeni własnym egoizmem i to jest zupełnie normalne, że o dobro należy się starać, a o zło nie. Do rzeczy, które są dla nas dobre, na początku musimy się przymuszać, a rzeczy, które są dla nas destrukcyjne albo są zwyczajną stratą czasu, są dosyć łatwo przyswajalne. Dobro wymaga trudu, zło przychodzi lekko. Łatwo jest zmarnować czas na jakieś błahostki a do twórczych spraw należy się niekiedy zmusić. Masz potem poczucie, że dobrze spożytkowałeś ten czas, a jeżeli go zmarnujesz na błahostki, to kończysz dzień z taką wewnętrzną zgagą. (…)

 

Przekroczyć siebie i swój egoizm


Miłość wymaga podjęcia decyzji i przekroczenia swojego egoizmu. Odkrywam, że kiedy przekraczam swój egoizm, to efektem ubocznym jest jakaś subtelna radość, że zrobiłem coś dobrego i ten egoizm się roztopił. To te wszystkie chwile, kiedy po jakiejś pracy jesteś zmęczony, ale to takie zdrowe zmęczenie. Masz poczucie satysfakcji ze zrobienia czegoś sensownego. Dobro wymaga trudu, zło przychodzi lekko. Często w popkulturze mówi się takie wielkie słowa o zmienianiu świata. I dobrze, bo każdy z nas chce zmieniać świat, być takim superbohaterem, ale nawet ludzie, którzy w jakiś sposób zmienili świat na lepsze mówią, że jeżeli chcesz zmieniać świat, to zacznij od tego, że rano pościelisz swoje łóżko. Chcesz zmieniać świat, to rozpocznij od pielęgnowania dobrych nawyków. Nawyki, które mamy to są na przykład nawyki żywieniowe lub nawyki pewnego funkcjonowania w codzienności − te wszystkie nawyki możemy zmieniać. To jest oczywiste. Wiemy, jak trudno jest robić czasem coś systematycznie przez trzy tygodnie. Jest pewna zależność, że zarówno dobre jak i złe nawyki idą w parach. Cnoty idą w parach, ale niestety wady idą także parami. To wytłumaczę na przykładzie. Przyznam się, że mam dosyć taki banalny kulinarny gust i bardzo lubię pizzę. No i kiedy zjem smaczną pizzę i popiję jeszcze jakimś zimnym pszenicznym piwem albo coca colą, to wtedy czuję, jak „Bóg mnie kocha”. Wybaczcie może taki mało ambitny przykład, ale niewątpliwie to doświadczenie jest dla mnie przyjemne. Ale jeżeli tej pizzy zjem za dużo i wypiję nie jedno, ale dwa piwa, to jest duże prawdopodobieństwo, że potem zamiast pójść na spacer, popływać czy poczytać coś dobrego, to raczej będzie mi się chciało spać, będę czuł się bardziej ociężały niż gdybym zjadł coś lekkiego. Jak człowiek zbyt dużo zje, to raczej pójdzie obejrzeć sobie jakiś film, serial czy obejrzy coś w telefonie niż usiądzie do książki. A potem po takim obfitym posiłku czy obejrzeniu serialu, nie ma się siły na nic i człowiek kończy jeszcze bardziej zmęczony. A o modlitwie nie ma już mowy. Natomiast jeżeli zjem lekki posiłek, to jest większa szansa, że potem siądę do jakiejś sensownej pracy, bo nie będę tak obciążony.


Mam taki zwyczaj, który udaje mi się praktykować już od lat, że staram się codziennie adorować Najświętszy Sakrament w ciszy i to jest modlitwa, przy której po prostu odpoczywam i ona przeprowadziła mnie przez wiele osobistych kryzysów. Kiedy idę na Adorację, to nie jest tak, że zawsze mi się chce, niekiedy się do tego zmuszam, rezygnując z jakichś przyjemności, ale niemal zawsze po Adoracji mam w sobie pokój, jasność i jakąś taką niewidzialną siłę, aby iść dalej. Ale gdybym zamiast pójść do kaplicy, siadł sobie przed komputerem i tak bezsensownie klikał, to tu, to tam, to po trzydziestu minutach, czy po godzinie, wychodzę z poczuciem znużenia, zmęczenia, smutku, czy po prostu pustki. Na tym polega smak ascezy. (…)


To jest ta prawidłowość. Jeżeli karmię oczy i głowę nadmierną ilością obrazów to jestem mniej skłonny do modlitwy, do sensownej pracy, do refleksji, do dobrej książki. Nawet jestem mniej ciekawy drugiego człowieka. To jest ta zależność, że postęp w jakiejkolwiek cnocie osłabia wszystkie wady i na dodatek umacnia inne cnoty. Ktoś na przykład nie radzi sobie z obżarstwem, albo z nieczystością, to rozwiązaniem nie jest koncentracja na tej nieczystości czy na obżarstwie, ale zadbanie o rzeczy dobre. O dobre nawyki, o skupienie, o dobre przyjemności. Czy mamy jakieś przyjemności poza obżarstwem czy nieczystością? Takie przy których odpoczywam. Albo w jaki sposób odpoczywam? To jest także zadbanie o modlitwę, o uczynki miłości i jak przestajemy zajmować się wadami, ale zadbamy o rozwój cnót, to zaczynamy niespodziewanie odkrywać, że wady same zaczynają umierać. To właśnie tak to działa.


Czym się karmisz, to do ciebie wróci


Poznałem wiele osób, które traciły czas na walkę z grzechem i ani chwili nie poświęcili na wydłużenie czasu bycia z Bogiem. Chcesz skrócić czas pokusom, wydłużaj czas Adoracji. A i twoje myśli się zmienią. Zbliżenie do Boga sprawia, że zaczynamy się przemieniać. Gdybyśmy zapytali św. Jana Kasjana, duchowego mistrza św. Dominika, aby dał nam jakąś dobrą radę, to najpierw zadałby nam pytanie: powiedz mi, czym się karmisz? Z czego bierzesz siły do życia? Do czego wracasz? Przy czym odpoczywasz?


− Żywię się poczuciem krzywdy. Wciąż do tego wracam i pielęgnuję w sobie jak rzadki kwiatek.


Albo − do północy sobie siedzę na telefonie, i rano czuję się wyjałowiony. Budzę się z bólem głowy.


To, czym się karmisz, to właśnie do ciebie wróci. Są treści i rozmowy, które karmią naszą wiarę, ożywiają nadzieję, dają pogodę ducha, a są takie, po których wychodzisz wymęczony, przygnębiony, nie masz smaku modlitwy. Jestem przekonany, że aby uczciwie prowadzić życie wewnętrzne, należy przejść także na tzw. dietę nieskoinformacyjną. Wiele obrazów czy formacji, które do nas dociera jest nam po prostu zupełnie zbędna. I człowiek, który ma kontakt ze sobą zaczyna odkrywać, że pewne rzeczy mu w życiu nie służą, a z kolei inne go rozwijają. Niestety, po grzechu pierworodnym każdy z nas, choć pragnie dobra i szczęścia, ma skłonność do wybierania tego, co niekoniecznie do tego szczęścia prowadzi. W sposób naturalny mamy skłonność do łatwego wyboru tego, co daje nam chwilową przyjemność, ale jeżeli dokonujemy wyłącznie takich wyborów, to w konsekwencji nas to unieszczęśliwi. I może się okazać, że jesteśmy niewolnikami własnych namiętności i już nie potrafimy wybierać tego, co nam służy. Nie potrafimy wybierać dobra. Troska o cnoty na początku jest trudna. Mam do wyboru, żeby dłużej spać, albo krócej, to wolę dłużej. Więc jeżeli chcę zadbać o nawyk porannego wstawania, to wcześniej muszę zadbać o dobre lądowanie, żeby położyć się spać może nie po północy, ale może ok. 22.00 albo ok. 23.00. Człowiek bez wysiłku wybiera to, co jest łatwe i przyjemne, ponieważ egoizm jest bardziej spontaniczny niż miłość. Miłość wymaga trudu. Podjęcie decyzji, że przekraczam swój egoizm i robię czasem to, co nie jest dla mnie przyjemne, ponieważ widzę jakieś większe dobro. Jak przychodzi się do zakonu to nie jest tak, że na wspólne modlitwy czy na wspólne zajęcia chodzimy zawsze z przyjemnością. No nie. Czasem jest tak, że dopada nas demon zniechęcenia. Ale wtedy rozum podpowiada, że warto, bo kiedy nauczę się pewnych dobrych nawyków to one będą mnie nieść. Kiedy przyjdą różnego rodzaju załamania to właśnie te dobre nawyki mogą mnie nieść. A jeżeli tych nawyków się nie nauczę, to po prostu się rozsypię. To jest bardzo ważne, żeby człowiek uczył się jakiejś świadomości, że nie wszystko mi wolno, że przyjemność to nie jest to samo co radość. Że są takie wybory, które chociaż początkowo są przyjemne, to w konsekwencji mi szkodzą i nie dają mi radości. W życiu nie da się niczego dobrego osiągnąć bez stawiania sobie ograniczeń i samodyscypliny. Bo inaczej człowiek będzie szedł wyłącznie za swoimi emocjami, chwilowymi pragnieniami, co może skończyć się bardzo źle. (…)


W naszym życiu nie chodzi o to, żeby doświadczać jak najwięcej, ale żeby spośród wielu możliwości wybierać to co napełnia mnie życiem, co kształtuje mój charakter i co zbliża mnie do Boga.

 

Fot. VICONA

24-Godziny-Męki-Pańskiej-za-Polskę-_baner.jpg
bottom of page