top of page

Bądź Wola Twoja. Z dziennika mistycznego Luisy Piccarrety


Luisa Piccarreta to urodzona we Włoszech tercjarka dominikańska, jedna z największych mistyczek XX wieku. Od roku 1881, kiedy objawił się jej Jezus, który stopniowo wprowadzał ją w tajemnicę swego cierpienia, prowadząc do mistycznych zaślubin, Luiza aż do swojej śmierci przeżywała w swej duszy i na ciele Mękę Chrystusa. Całe jej życie upłynęło w ciszy, w cierpieniu i na modlitwie. Przez sześćdziesiąt lat pozostawała na swoim łożu boleści, wiele godzin dziennie pogrążona w głębokiej kontemplacji. Od chwili pierwszego spotkania z Jezusem jej pokarmem była praktycznie wyłącznie Eucharystia. Zmarła w 1947 roku w opinii świętości, a obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny.


Od 1899 r. Luisa, za radą i nakazem jej spowiednika, zaczęła spisywać dziennik swych mistycznych przeżyć i doświadczeń, zawierający również orędzia i przepowiednie, które otrzymywała podczas objawień. Niniejsze fragmenty dziennika pochodzą z książki Księga z Nieba. Bądź Wola Twoja. Dziennik mistyczny – pierwszego tomu tego wielkiego dzieła, które jest wielką pieśnią ku czci Woli Bożej, realizującej się w świecie i w człowieku. To dziennik niezwykle głębokich i absolutnie wyjątkowych mistycznych doświadczeń, droga porzucania świata i samej siebie, aby móc jak najpełniej zjednoczyć się z Chrystusem i przyjąć Jego świętą Wolę.


 


Daj Mi twoją wolę, to Mi wystarczy


Boski Mistrz od początku przykładał rękę do tego, aby pozbawić moje serce wszystkich stworzeń i wewnętrznym głosem mówił mi:


„Ja cały jestem pięknem, które zasługuje wyłącznie na to, aby być miłowane; popatrz, jeżeli nie usuwasz tego małego świata, który ciebie wewnętrznie otacza, to znaczy myśli o stworzeniach, wyobraźni, Ja nie mogę swobodnie wejść do twojego serca, ten szum w twoim umyśle jest przeszkodą na drodze do tego, abyś wyraźniej słyszała mój głos, do wylania moich łask, do prawdziwego pokochania Mnie. Przyrzeknij Mi, że będziesz cała moja, a ja sam przyłożę rękę do dzieła. Masz rację, że niczego nie możesz, nie bój się, Ja uczynię wszystko, daj Mi twoją wolę, to Mi wystarcza”.


A najczęściej zdarzało się tak w czasie Komunii; zatem przyrzekłam cała należeć do Niego, prosiłam Go o przebaczenie, że do tego momentu taką nie byłam, mówiłam Mu, że naprawdę chciałam Go miłować, i prosiłam Go, aby nigdy już nie pozostawiał mnie samej, bez Niego, a głos mówił dalej:


„Nie, nie, przyjdę, aby razem z tobą przyglądać się wszystkim twoim uczynkom, poruszeniom, pragnieniom”.


Naśladuj Mnie w moim domu w Nazarecie


Dlatego też przez cały dzień czułam Go ponad sobą, upominał mnie za wszystko, na przykład za to, że pozwalałam nieco za bardzo wciągać się w rozmowę z rodziną o sprawach obojętnych, niekoniecznych. Głos wewnętrzny mówił mi:


„Te rozmowy wypełniają ci umysł rzeczami, które nie należą do Mnie, otaczają ci serce pyłem w taki sposób, że sprawiają, iż słabo odczuwasz moją łaskę, już nie tak żywą. Och, naśladuj Mnie! Kiedy byłem w domu w Nazarecie, mój umysł nie zajmował się niczym poza chwałą Ojca i zbawieniem dusz, moje usta nie wypowiadały niczego poza świętymi rozmowami, moimi słowami starałem się wynagradzać obelgi wyrządzane Ojcu, ranić moją strzałą serca i przyciągać je do mojej Miłości, głównie moją Matkę i św. Józefa. Jednym słowem – wszystko wzywało Boga, wszystko dokonywało się dla Boga i wszystko odnosiło się do Niego. Dlaczego nie mogłabyś robić tak samo?”


Zamierzyłem wszystkie stworzenia w Bogu


Byłam oniemiała, całkowicie speszona, starałam się, najbardziej jak mogłam, pozostawać sama, wyznawałam Jemu moją słabość, prosiłam Go o pomoc i łaskę, abym mogła czynić to, czego On chciał, ponieważ sama nie potrafiłam czynić niczego innego, jak tylko zło. Gdy w ciągu dnia mój umysł zajmował się myśleniem o osobach, którym dobrze życzyłam, natychmiast mnie upominał, mówiąc:


„Czy to jest dobro, jakiego pragniesz dla Mnie? Czy ktoś kiedykolwiek kochał ciebie bardziej niż Ja? Uważaj, jeśli nie przestaniesz tego robić, Ja cię opuszczę".


Niekiedy czułam, iż daje mi tak wielkie i tak liczne bolesne upomnienia, że tylko płakałam. Zwłaszcza rano, po Komunii, dawał mi tak jasne światło tej wielkiej Miłości, jaką mnie darzył, oraz o niestałości i zmienności stworzeń, że moje serce zostało o tym do tego stopnia przekonane, iż odtąd już nie było zdolne kochać żadnej innej osoby. Uczę się, jak kochać ludzi bez oddalania się od Niego, mianowicie przez podziwianie stworzeń jako obrazu Boga. To znaczy, że gdy otrzymuję dobro od stworzeń, powinnam pomyśleć, że tylko Bóg jest pierwszym sprawcą tego dobra i że posłużył się pośrednictwem stworzenia, aby mi je przekazać. Potem moje serce bardziej się przywiązywało do Boga. Gdy później otrzymywałam upokorzenia, musiałam traktować je jako narzędzia w rękach Boga dla mojego uświęcenia, dlatego moje serce nie pozostawało zacienione moim bliźnim. Z tego sposobu zachowania wynikało, że wszystkim stworzeniom przypatrywałam się w Bogu, a nigdy nie traciłam szacunku dla nich z powodu jakichkolwiek braków, jakie w nich dostrzegałam. Jeżeli mnie wyśmiewały, czułam się zobowiązana myśląc, że dawały mi możność zdobywania nowych nabytków dla mojej duszy; gdy mnie chwalili, przyjmowałam te pochwały, bagatelizując je, i mówiąc sobie: „Dzisiaj robią to, a jutro mogą mnie nienawidzić”, myśląc o ich zmienności. W sumie moje serce uzyskało tak wielką wolność, że nie potrafię tego wyrazić.


Nie czyń wielkich planów


Kiedy Boski Nauczyciel uwolnił mnie od świata zewnętrznego, wtedy przyłożył rękę do oczyszczenia serca, i mówił mi wewnętrznym głosem: „Teraz zostaliśmy sami, nie ma już nikogo, kto by ci przeszkadzał, czy nie jesteś teraz bardziej zadowolona niż przedtem, gdy musiałaś zadowalać tak wielu? Widzisz, jednego jest dużo łatwiej zadowolić, musisz zdawać sobie sprawę, że Ja i ty jesteśmy sami na świecie, przyrzeknij Mi, że będziesz wierna, a Ja wyleję na ciebie tak wiele tak wielkich łask, że będziesz tym i zdumiona".


Potem mówił do mnie dalej: „Odnośnie siebie nie czyń wielkich planów, zawsze zgadzaj się ze Mną, chcę z ciebie uczynić mój doskonały obraz, poczynając od twojego urodzenia aż do chwili śmierci. Ja sam będę ciebie kolejno po trochu uczył tego, jak będziesz miała postępować”.


Bądź przy Mnie jak dziecko


I działo się tak: Każdego rana po Komunii mówił mi, co powinnam robić podczas dnia. Opowiem to pokrótce, ponieważ po tak długim czasie niemożliwe jest powiedzieć wszystko. Dokładnie tego nie pamiętam, ale wydaje mi się, że pierwszą rzeczą, o jakiej Pan powiedział, że jest konieczna dla oczyszczenia wnętrza mojego serca, było unicestwienie mnie samej, to znaczy pokora. I mówił mi dalej:


„Widzisz, abym mógł w twoje serce przelać moje łaski, chcę, żebyś zrozumiała, że sama z siebie nie możesz niczego. Bardzo dobrze przyglądam się tym duszom, które sobie samym przypisują to, co czynią, chcąc dokonać tak wielu kradzieży moich łask. Tymczasem dla tych, które znają same siebie, Ja jestem szczodry w wylewaniu strumieni moich łask, wiedząc bardzo dobrze, że niczego nie przypisują sobie, że są dla Mnie wdzięczne, oddają należny szacunek, żyją z ustawicznym lękiem, że jeżeli się ze Mną nie zgadzają, mogę zabrać to, co dałem. Wiedzą, że to do nich nie należy. Zupełnie przeciwnie dzieje się w sercach, które cuchną pychą. Nawet nie mogę wejść do serc tych ludzi, ponieważ ich pycha nie jest miejscem, gdzie mógłbym się znaleźć. Nieszczęsne – nie zdają sobie zupełnie sprawy z moich łask i idą z upadku w upadek, aż do ruiny. Dlatego chcę, abyś w tym dniu dokonywała ciągłych aktów pokory, chcę, abyś była jak niemowlę owinięte w pieluchy, które nawet nie może ruszyć nogą, aby zrobić choćby jeden krok, nie może ruszyć ręką, ale wszystkiego oczekuje od matki – tak ty będziesz blisko Mnie, jak niemowlę, zawsze prosząc, abym się tobą opiekował, abym ci pomagał, wyznawaj Mi zawsze twoją nicość, wszystkiego oczekując ode Mnie”.

Dusza narzeka na swoje grzechy i upadki


Przypominam sobie, że pewnego rana, gdy mówił mi o tej samej cnocie, powiedział, że z powodu braku pokory popełniłam wiele grzechów, i że gdy ja stanę się pokorna, będę znajdowała się blisko Niego i nie będę popełniała tak wiele zła. Dał mi do zrozumienia, jak wstrętny jest grzech. Przedstawił, co ten nędzny robak uczynił Jezusowi Chrystusowi, jak straszliwą niewdzięczność, jak ogromne bluźnierstwo – szkodę, która nie dotarła do mojej duszy. Byłam tym tak bardzo wstrząśnięta, że nie wiedziałam, co czynić, aby za to wynagrodzić. Wykonałam kilka umartwień, prosiłam o inne spowiednika, ale dano mi ich mało, zatem wszystkie wydawały mi się wątpliwe, i nie czyniłam niczego poza myśleniem o moich grzechach, ale coraz bardziej przyciśnięta do Niego. Tak bardzo bałam się oddalać i postępować gorzej niż przedtem, że nie potrafię tego wyrazić. Kiedy znajdowałam się z Nim, mówiłam Mu tylko o cierpieniu, jakie odczuwałam z tego powodu, że Go obraziłam, zawsze prosiłam Go o przebaczenie, dziękowałam za to, że był dla mnie tak bardzo dobry, mówiłam Mu z serca: „Och, widzisz, Panie, ten czas, który straciłam, gdy tymczasem mogłam miłować Ciebie”. Dlatego nie potrafiłam mówić o niczym innym, jak o popełnionym przeze mnie wielkim złu.

Stworzenia muszą zniknąć dla duszy; musi ona patrzeć tylko na Jezusa i działać tylko z Jezusem i dla Jezusa.


(Nie pamiętam wszystkiego, ale opowiem to tak, jak potrafię). I dodał: „Chcę, aby zawsze w twoim działaniu była wiara, jedno oko spogląda na Mnie, a drugie na to, co robisz; chcę, aby stworzenia zupełnie dla ciebie zniknęły. Gdyby obowiązywało cię nie patrzenie na inne osoby – nie patrz. Ale musisz myśleć, że to Ja chcę tego, do czego cię zobowiązano, zatem okiem wpatrzonym we Mnie nie będziesz nikogo osądzała, nie będziesz patrzyła, czy rzecz jest uciążliwa, czy przyjemna, czy możesz lub nie możesz jej zrobić, zamykając oczy na to wszystko, będziesz je otwierała, aby patrzeć jedynie na Mnie, będziesz Mi to przynosiła ze sobą a zarazem myśląc, że wpatruję się w ciebie, powiesz mi: "Panie, robię to tylko dla Ciebie, chcę pracować tylko dla Ciebie samego, już nie jako niewolnica stworzeń”. A zatem, czy chodzisz, czy pracujesz, czy mówisz, w jakiejkolwiek rzeczy, którą będziesz czyniła, jedynym twoim celem powinno być podobanie się tylko Mnie. Gdybyś tak postępowała, jakże wielu uniknęłabyś wad”.


Innym razem mówił mi: „Chcę także, gdy ludzie cię upokarzają, ubliżają ci, sprzeciwiają się tobie, aby twój wzrok był wpatrzony we Mnie, abyś wtedy myślała, że mówię do ciebie własnymi ustami: 'Córko, Ja właśnie chcę tego, abyś to cierpiała – nie stworzenia, oddalaj od nich spojrzenie, ale zawsze Ja i ty, wszystko inne zlikwiduj. Popatrz, chcę za pomocą tych cierpień uczynić ciebie piękną, wzbogacić zasługami, kształtować twoją duszę, uczynić ciebie podobną do Mnie. Uczyń mi z tego prezent, dziękuj serdecznie, bądź wdzięczna tym osobom, które dają ci okazję do cierpienia, odpłacaj im jakimś dobrodziejstwem. Tak czyniąc, będziesz postępowała prawidłowo wobec Mnie, wszystkie sprawy nie będą cię już niepokoić i zawsze będziesz się cieszyła pokojem.

Spraw, aby wszystkie twoje czyny, nawet najmniejsze, były natchnione przez miłość


Po jakimś czasie, gdy starałam się ćwiczyć w tych sprawach, trochę je wykonując, trochę upadając (chociaż wyraźnie widzę, że brak mi jeszcze tego ducha prawości, dlatego jestem coraz bardziej zmieszana, myśląc o tak wielkiej mojej niewdzięczności), opowiedział mi i dał mi do zrozumienia, że potrzeba mi ducha umartwienia (Chociaż przypominam sobie, że mówiąc mi o wszystkich tych rzeczach, zawsze dołączał słowa, że wszystko powinno być wykonywane dla Jego miłości, i że najpiękniejsze cnoty, największe ofiary stawały się jałowe, jeżeli nie miały swego początku w miłości. Miłość, mówił mi, jest cnotą, która daje życie i wspaniałość wszystkim innym, tak że bez niej wszystkie są martwe: oko moje nie otrzymuje niczego pociągającego i nad moim sercem nie mają żadnej mocy; bądź zatem uważna i spraw, aby wszystkie twoje czyny, nawet najmniejsze, były natchnione przez miłość, to znaczy były we Mnie, ze Mną i przeze Mnie).


Jeżeli nie mają połączenia z moim krzyżem, nie mogą mieć żądnej wartości


(...) Tak więc idziemy do początku umartwienia. „Chcę”, mówił mi, „aby wszystkie twoje sprawy, także konieczne, były dokonywane w duchu ofiary. Popatrz, twoje czyny nie mogą zostać przeze Mnie uznane jako moje, gdy nie mają na sobie tej pieczęci umartwienia. Jak moneta nie jest uznawana przez narody, jeżeli nie ma na sobie obrazu ich króla, a wręcz zostaje zlekceważona i zaniedbana, tak jest z twoimi czynami – jeżeli nie mają połączenia z moim krzyżem, nie mogą mieć żadnej wartości. Zobacz, teraz nie chodzi o wyniszczenie stworzeń, lecz ciebie samej, o uśmiercenie ciebie samej, abyś żyła jedynie we Mnie i moim życiem. To prawda – będzie cię to więcej kosztowało od tego, co już dokonałaś, ale miej odwagę, nie bój się, nie ty będziesz tu działać, lecz Ja będę działał w tobie”.


Nie będziesz mogła inaczej upodobnić się do Mnie, jak tylko poprzez cierpienia


(...) Pamiętam, że wiele razy po Komunii mówił mi: „Nie będziesz mogła inaczej upodobnić się do Mnie, jak tylko poprzez cierpienia. Dotąd byłem razem z tobą, teraz chcę pozostawić cię samą, nie dając odczuć ci siebie. Zobacz, dotąd prowadziłem ciebie za rękę, ucząc i napominając cię we wszystkim, a ty nie robiłaś niczego innego, jak tylko podążałaś za Mną. Teraz chcę, abyś pozostała sama, ale jednak bardziej uważna niż przedtem, myśląc, że Ja uporczywie wpatruję się w ciebie, jednak nie dając siebie odczuć. A kiedy przywrócę ci odczuwanie Mnie, przyjdę, aby cię wynagrodzić, jeżeli będziesz Mi wierna, albo aby cię ukarać, jeżeli będziesz Mi niemiła”.


Byłam tak bardzo przestraszona i zatrwożona z powodu tego nakazu, że powiedziałam: „Panie, moje wszystko i życie moje, jak będę potrafiła istnieć bez Ciebie, kto da mi moc? Dlaczego po tym, jak mi wszystko pozostawiłeś w taki sposób, że czuję się, jak gdyby nikt nie istniał dla mnie, chcesz mnie pozostawić samą i opuszczoną. Cóż, może zapomniałeś jak jestem niedobra i że bez Ciebie niczego nie potrafię?”.


Jezus chce, aby dusza dotknęła własnej nicości i poddała się najgłębszej pokorze, a zatem pozbawia ją wszelkiej pociechy i odczuwalnej łaski, ukrywając się przed nią


I dlatego właśnie, przyjmując bardziej poważny wygląd, dodał: „Chcę sprawić, abyś lepiej rozumiała, kim jesteś. Widzisz, Ja robię to dla twojego dobra. Nie smuć się, chcę twoje serce przygotować do przyjęcia łask, jakie wyznaczyłem dla ciebie. Do obecnej chwili wyraźnie cię wspierałem, teraz mniej wyczuwalnie sprawię, że dotkniesz ręką twojej nicości, dobrze zakorzenię cię w głębokiej pokorze, abyś mogła budować nad sobą najwyższe mury. Zatem, zamiast martwić się, powinnaś weselić się i dziękować Mi, że każę ci jak najszybciej przejść przez burzliwe morze, bo o tyle szybciej dotrzesz do portu bezpieczeństwa, o ile trudniejszym poddam cię próbom – o tyle dam ci większe łaski. A więc odwagi, odwagi – a potem prędko przyjdę”.


Gdy tak do mnie mówił, zdawało mi się, że mnie pobłogosławił i zniknął. Kto potrafi wyrazić cierpienie, jakie odczuwałam, pustkę, jaką pozostawił w mojej duszy, gorzkie łzy, jakie wylewałam? Pogodziłam się z jego Świętą Wolą. Zdawało się, że z daleka ucałowałam Mu rękę, którą mnie pobłogosławił, mówiąc do Niego: „Żegnaj, Święty Oblubieńcze, żegnaj”. Wydawało mi się, że wszystko było dla mnie skończone, gdyż miałam tylko Jego, i że gdy zabrakło mi Go, nie pozostawało mi żadne inne pocieszenie, lecz wszystko obróciło się w najbardziej gorzkie cierpienia. Nawet stworzenia podsycały moje cierpienie, tak że wszystkie rzeczy, na które patrzyłam, zdawały się mówić do mnie: „Zobacz, jesteśmy dziełami twojego Umiłowanego, a On – gdzie jest?” Gdy patrzyłam na ogień, wodę, kwiaty, nawet na kamienie, natychmiast myśl mówiła: „Ach! To są dzieła twojego Oblubieńca. Ach! One mają przywilej widzenia Go, a ty Go nie widzisz. O, dzieła mojego Pana, dajcie mi znać, powiedzcie mi, gdzie On się znajduje? Powiedział mi wcześniej, że przyjdzie, ale kto wie kiedy”.


Niekiedy dochodziłam do tak bolesnego przygnębienia, że czułam, iż brak mi tchu, jestem cała zmrożona i całą ogarniało mnie drżenie. Czasami rodzina to spostrzegała; przypisywali to cielesnej chorobie oraz zamierzali poddać mnie leczeniu, wezwać lekarzy. Niekiedy tak nalegali, że osiągali to, czego chcieli, ja jednak robiłam wszystko, co mogłam, aby być sama, co spostrzegali kilka razy. Pamiętałam jeszcze wszystkie łaski, słowa, nagany, upomnienia, widziałam wyraźnie, że całe dotychczasowe działanie, całe było dziełem Jego łaski, i że ze mnie nie pozostawało nic innego, jak nicość i skłonność do zła. Byłam świadoma namacalnie, że bez Niego nie odczuwam już tak tkliwej miłości, tych jasnych świateł podczas medytacji, na której trwałam dwie lub trzy godziny, ale jednak czyniłam, ile tylko mogłam czynić tego wszystkiego, co czyniłam, kiedy Go wyczuwałam, ponieważ wciąż słyszałam te słowa: „Jeżeli będziesz Mi wierna, przyjdę aby cię wynagrodzić, jeżeli niewdzięczna – aby cię ukarać”.


Przeżywałam jeden, dwa dni, to znowu cztery dni mniej więcej tak, jak się Jemu podobało. Jedyną moją pociechą było przyjmowanie Go w Sakramencie... Ach, Oczywiście, tam Go spotykałam, nie mogłam powątpiewać! Pamiętam, że kilka razy nie dawał się wyczuć, ponieważ tak bardzo Go prosiłam i ponownie nalegałam oraz narzucałam się, że mnie zadowolił, jednak nie miłośnie i miło, lecz surowo.


Kiedy jesteś pozbawiona Mnie, ofiaruj Mi te męki dla ulżenia mojej najboleśniejszej agonii


Odnośnie Komunii – nie chcę, abyś się martwiła, że nie potrafisz odczuwać. Wiedz, że jest to cieniem tych cierpień, jakie musiałem znosić w Getsemani. Co będzie, kiedy uczynię cię uczestniczką biczów, cierni i gwoździ? Myśl o większych mękach pozwoli ci z większą odwagą znosić mniejsze cierpienia. A zatem, kiedy w Komunii znajdziesz się sama, konająca, pomyśl, że chcę mieć cię przy sobie podczas agonii w ogrodzie. Zatem zbliż się do Mnie i dokonaj porównania między twoimi a moimi mękami. Popatrz, ty jesteś sama, beze Mnie, ale Ja również jestem sam, opuszczony przez najwierniejszych przyjaciół, którzy, śpiący, oddalili się, pozostawiony w samotności przez mojego Boskiego Ojca, potem wśród najdotkliwszych mąk, otoczony przez węże, żmije, wściekłe psy, którymi były grzechy ludzi – gdzie także były twoje grzechy. Zdawało mi się, że chciały one pożreć Mnie żywcem, moje serce było poddane takim uciskom, że czułem się tak, jak gdybym był pod prasą, tak bardzo, że pociłem się żywą krwią. Powiedz Mi, kiedy doszłaś do tak wielkiego cierpienia? Zatem, kiedy jesteś pozbawiona Mnie, zgnębiona, bez żadnego pocieszenia, pełna smutków, kłopotów, mąk, przyjdź blisko Mnie, wytrzyj Mi tę krew, ofiaruj Mi te męki dla ulżenia mojej najboleśniejszej agonii. Tak czyniąc, znajdziesz sposób, w jaki możesz trwać przy Mnie po Komunii. To nie tak, że nie będziesz cierpiała, ponieważ najboleśniejszą męką, jaką można zadać moim drogim duszom, jest pozbawienie ich Mnie. Jednak ty, myśląc, że takim twoim przeżywaniem męki sprawisz Mi ulgę, także będziesz zadowolona.


Chcę wypróbować twoją lojalność


I tak uczynił. Gdy przeżyłam pewien czas razem z Nim, to znowu bez Niego, pewnego dnia po Komunii poczułam się złączona z Nim bardziej wewnętrznie. Stawiał mi różne pytania, jak na przykład: czy chciałam dobrze, czy byłam gotowa uczynić to, czego On chciał, a także gotowa na ofiarę życia z miłości do Niego. Powiedział mi jeszcze:


„I ty powiedz mi, czego chcesz. Jeżeli jesteś gotowa do uczynienia tego, czego chcę, także Ja uczynię to, czego ty chcesz”.


Czułam się całkowicie zmieszana, nie pojmowałam jego sposobu działania, jednak z czasem zrozumiałam, że ten sposób działania ma miejsce wtedy, kiedy chce On przygotować duszę do nowego i ciężkiego krzyża, i potrafi tymi podstępami tak bardzo ją przyciągnąć do Siebie, że dusza nie odważa się sprzeciwiać temu, czego On chce. Powiedziałam Mu więc: „Tak, chcę dla Ciebie dobrze, ale sam powiedz mi, czy mogę znaleźć piękniejszy, bardziej święty, bardziej ujmujący obiekt od Ciebie? A poza tym, dlaczego pytasz mnie, czy jestem gotowa uczynić to, czego chcesz, skoro tak dawno temu przekazałam moją wolę i prosiłam Ciebie, abyś mnie nie oszczędzał, nawet rozbił mnie na kawałki, bylebym tylko mogła sprawić Ci przyjemność? Oddaję się Tobie. O Święty Oblubieńcze, działaj swobodnie, czyń ze mną co chcesz, daj mi swoją łaskę, gdyż z siebie jestem niczym i niczego nie potrafię". A On powtórzył:


„Naprawdę jesteś gotowa na wszystko, czego chcę?”


Czułam się bardziej zmieszana, załamana, i powiedziałam: „Tak, jestem gotowa”. Ale byłam niemal drżąca, a On, współczując mi, mówił dalej: „Nie bój się, będę twoją mocą, nie będziesz cierpiała, lecz to Ja będę cierpiał i walczył w tobie. Widzisz, chcę oczyścić twoją duszę z wszelkiej najmniejszej wady, która mogłaby przeszkadzać mojej Miłości w tobie, chcę wypróbować twoją wierność, ale jak mogę zobaczyć, czy to jest prawdziwe, bez postawienia ciebie w środku bitwy? Wiedz zatem, że chcę umieścić cię między demonami, dam im wolność dręczenia cię i kuszenia, abyś, kiedy będziesz miała cnoty mogące stawiać czoła wadom, już była w posiadaniu tych cnót, o których będziesz myślała, że je tracisz. A potem twoja dusza oczyszczona, upiększona, ubogacona, będzie jak król, który wychodzi zwycięsko z najokrutniejszej wojny, który przedtem uważał, że traci wszystko, co posiada – a tymczasem powraca bardziej okryty chwałą i napełniony niezmierzonymi bogactwami. I wtedy Ja przyjdę, urządzę w tobie moje mieszkanie i zawsze będziemy razem. To prawda, że twoja sytuacja będzie bolesna. Demony już nie dadzą ci spokoju ani za dnia ani w nocy, zawsze będą wszczynać przeciw tobie najokrutniejszą wojnę, ale ty dąż do tego, co pragnę z tobą uczynić – mianowicie uczynić cię podobną do Mnie, a do tego będziesz mogła dojść tylko poprzez liczne i wielkie cierpienia, ponieważ w ten sposób będziesz zdolna z większą odwagą wziąć na siebie te męki”.


Nigdy nie pozwolę, aby cię kuszono ponad twoje siły


Któż zdoła wyrazić, jak byłam przerażona taką zapowiedzią? Czułam, że mrozi mi się krew w żyłach, skręcają się włosy, moja wyobraźnia wypełniona jest czarnymi upiorami, które, byłam przekonana, chcą mnie pożreć żywcem. Wydawało mi się, że Pan, przed wprowadzeniem mnie w ten bolesny stan, dał wolność wszystkiemu temu, co miałam doświadczyć w cierpieniu. Widziałam samą siebie przez to wszytko otoczoną. Wtedy zwróciłam się do Niego i powiedziałam: „Panie, miej litość dla mnie! Och, nie pozostawiaj mnie samą i opuszczoną, widzę, że demony są opanowane tak wielką wściekłością, iż nie pozostawią po mnie nawet prochu, jak będę mogła stawić im opór? Bardzo dobrze jest Ci znana moja nędza i to, jak jestem niedobra, udziel mi zatem nowej łaski, abym Ciebie nie obrażała. Mój Panie, męką i tym, co najbardziej dręczy moją duszę jest poczucie, że także Ty musisz mnie opuścić. Ach, do kogo będę jeszcze mogła powiedzieć słowo, kto ma mnie pouczać? Jednak niech zawsze dzieje się twoja Wola, błogosławię twoją Świętą Wolę. A On dobrotliwie ponownie zaczął mówić:


„Nie martw się tak bardzo, wiedz, że nigdy nie pozwolę, aby cię kuszono ponad twoje siły. Gdy na to pozwalam – to dla twojego dobra. Nigdy nie wystawiam dusz do walki, aby spowodować ich zgubę. Najpierw mierzę ich siły, daję im moją łaskę, a potem je wprowadzam. A jeżeli któraś dusza upada, to dlatego, że nie była modlitwą zjednoczona ze Mną, nie doświadczała już uczucia mojej Miłości. Odchodzą, żebrząc o miłość stworzeń, podczas gdy tylko Ja sam mogę zaspokoić ludzkie serce, nie pozwalają prowadzić się pewną drogą posłuszeństwa, bardziej wierząc we własny rozsądek, który ich prowadzi, zamiast mojego. Cóż zatem dziwnego, że upadają. Zatem tym, co ci polecam, jest modlitwa, choćbyś musiała cierpieć mękę śmierci, nigdy nie powinnaś zaniechać tego, co masz zwyczaj czynić. A nawet im bardziej będziesz czuła się pogrążona w przepaści, tym bardziej będziesz wzywała pomocy Tego, kto może cię uwolnić. Co więcej, chcę, abyś na ślepo złożyła siebie w ręce spowiednika, nie badając tego, co zostało ci powiedziane. Będziesz otoczona ciemnościami i będziesz jak ktoś, kto nie ma oczu i potrzebuje ręki, która by go prowadziła. Okiem dla ciebie będzie głos spowiednika, który jak światło rozjaśni ci ciemności, ręką będzie posłuszeństwo, które będzie ci przewodnikiem oraz podporą, która sprawi, że dotrzesz do bezpiecznego portu. Ostatnią rzeczą, jaką ci polecam, jest odwaga. Chcę, abyś z odwagą przystąpiła do walki. Rzeczą, która budzi największy lęk, jest mężne wojsko – jego odwaga, męstwo, sposób, w jaki stają do najbardziej niebezpiecznej walki, niczego się nie bojąc. Takie są demony – niczego nie boją się bardziej niż odważnej duszy, całej wspartej na Mnie. Z mężnym duchem idzie ona w sam ich środek, nie po to, aby zostać zraniona, lecz z postanowieniem zranienia ich samych i zgładzenia. Demony popadają w przerażenie, są powalane na ziemię i chciałyby uciec, ale nie mogą, ponieważ są związane moją Wolą, i są zmuszone pozostać tam, dla ich większej udręki. Zatem nie bój się ich, bo nie mogą ci niczego zrobić bez mojej Woli. A potem, kiedy zobaczę, że już nie możesz stawiać oporu i zaczynasz słabnąć, jeżeli będziesz mi wierna, natychmiast przyjdę, zmuszę wszystkich do ucieczki, a tobie udzielę łaski i męstwa. Odwagi zatem, odwagi”.

Luisa pokonuje straszliwą próbę, walcząc z demonami


Któż potrafi wyrazić zmianę, jaka nastąpiła w mojej duszy? Wszystko było dla mnie przerażeniem. Tę miłość, jaką przedtem odczuwałam w sobie, teraz czułam jako przemienioną w okropną nienawiść. Jakaż męka, że nie mogłam Go już kochać. Rozdziera moją duszę myślenie o tym, że ten Pan był tak bardzo dobry dla mnie, a teraz widzę siebie zmuszaną do brzydzenia się Nim oraz bluźnienia Mu, jak gdyby był najokrutniejszym wrogiem; z taką niemożnością patrzenia na Niego nawet na jego obrazach, że patrzenie na nie, trzymanie koron w rękach, całowanie ich powodowało takie wybuchy nienawiści i tak wielką siłę, że czynienie tego i rozdzieranie wszystkiego w kawałki było tym samym, a niekiedy sprawiało taki sprzeciw, że cały człowiek drżał, od głowy do stóp. O Boże, jakże bardzo bolesna męka. Uważam, że gdyby w piekle nie istniało więcej mąk, sama męka niemożności miłowania Boga czyniłaby piekło najpotworniejszym. Wiele razy szatan przedstawiał mi łaski, jakich mi Pan udzielił – a to jako podstępne działanie mojej wyobraźni, a zatem możność prowadzenia bardziej wolnego, wygodnego życia; to znowu jako rzeczywiste i ganił mnie, mówiąc: „To jest to dobro, którego chciałaś? To jest ta nagroda – że zostawił ciebie w naszych rękach, jesteś nasza, dla ciebie wszystko się skończyło, nie ma już nadziei. A w duszy czułam wydobywanie się takich wybuchów gniewu przeciwko Panu oraz takiej desperacji, że kilka razy, mając w rękach jakiś obraz, siła mojego gniewu była tak wielka, że go targałam, ale kiedy to robiłam – płakałam i całowałam go, jednak nie potrafię powiedzieć, jak byłam do tego zmuszana. Któż potrafi wyrazić torturę mojej duszy? Szatani się weselili i naśmiewali. Jeden w pewnym miejscu robił hałas, inny w innym miejscu, jeszcze inny robił potworny zgiełk, a następnie ogłuszał mnie krzykami, mówiąc: „Zobacz, jesteś nasza, nie pozostaje ci nic innego, jak przenieść się do piekła, duszą i ciałem, a potem zobaczysz, co zrobimy”. Niekiedy czułam się ciągnięta za ubranie, za krzesło, przy którym klęczałam. Tak mocno nim poruszano i hałasowano, że nie mogłam się modlić, więc uważając, że powinnam się od tego uwolnić, poszłam położyć się do łóżka (jako że te hałasy w większej części zdarzały się w nocy), ale tam też podążali za mną, wyciągali mi spod głowy poduszkę, ściągali nakrycie. Któż może wyrazić strach, lęk jaki odczuwałam? Ja sama nie wiedziałam gdzie się znajdowałam – na ziemi czy w piekle. Strach był tak wielki, że naprawdę powodował, iż moje oczy nie mogły się już zamykać we śnie. Byłam jak ktoś, kto ma okrutnego wroga, który przysięgł, że za wszelką cenę musi mnie pozbawić życia, i wierzyłam, że to musi nastąpić przy pierwszym zamknięciu oczu. Zatem czułam, jak gdyby ktoś włożył mi coś do wnętrza, tak że byłam zmuszona trzymać oczy otwarte, aby widzieć kiedy mieli mnie wynieść. Kto wie, czy mogłabym zdobyć siłę i oprzeć się temu, co chcieli zrobić? Potem czułam jak włosy, jeden po drugim, podnoszą mi się na głowie. Czułam zimny pot na całym ciele, który przenikał mnie aż do kości. Czułam, jak rozdzielają się nerwy i kości, jedne po drugich, i trzęsą się wszystkie ze strachu. Innymi razy czułam się pobudzana do takich pokus, jak rozpacz i samobójstwo, tak że kilka razy, znajdując się w pobliżu studni lub jakiegoś noża, czułam się pociągana do rzucenia się do środka lub wzięcia noża i zabicia się. Tak wielka była ta siła, że musiałam rzucić się do ucieczki, gdyż odczuwałam niepokój śmierci, a gdy uciekałam, poczułam ich zbliżających się do mnie, oraz słyszałam sugestie, że dla mnie daremne jest życie po popełnieniu tak wielu grzechów. Bóg mnie opuścił, ponieważ nie byłam wierna. Nawet wyobrażałam sobie, że dokonałam tylu i takich niegodziwości, jakich żadna dusza na świecie nie dokonała, a więc dla mnie nie było już nadziei na miłosierdzie. W głębi mojej duszy słyszałam wciąż powtarzane: „Jak może żyć nieprzyjaciółka Boga? Czy wiesz, jaki jest ten Bóg, którego tak bardzo znieważałaś, któremu bluźniłaś, którego nienawidziłaś? Ach, to bezkresny Bóg, który zewsząd ciebie otaczał, a ty, na jego oczach, odważałaś się Go obrażać. Ach, stracony Bóg twojej duszy, któż udzieli ci pokoju? Kto ciebie uwolni od tak wielu wrogów?” Tak wielka była ta męczarnia, że tylko płakałam. Niekiedy oddawałam się modlitwie, czułam podczas niej, że szatani przychodzą aby zwiększyć moją udrękę. Jeden zadawał mi ciosy, inny szczypał, jeszcze inny dusił za gardło. Pamiętam, że pewnego razu, gdy się modliłam, poczułam ciągnięcie za stopy – spod ziemi, która się otworzyła i wychodziły z niej płomienie, a ja pogrążałam się w nich. Tak wielki był wtedy mój strach i ból, że byłam na wpół umarła – tak bardzo, że aby wyprowadzić mnie z tego stanu, przybył tam Jezus Chrystus i dodał mi otuchy, dał mi do zrozumienia, że nie było prawdą, iż ja z własnej woli obrażałam Go i że ja sama powinnam wiedzieć z najboleśniejszej męki, jaką odczuwałam, że szatan był kłamcą i że nie powinnam mu wierzyć, że na razie powinnam mieć cierpliwość dla znoszenia tych dokuczliwości i że potem nadejdzie pokój. Tak zdarzało się od czasu do czasu, kiedy właśnie dochodziłam do ostateczności, i w momentach wystawiania mnie na surowsze męki. W akcie tej pociechy dusza przekonała się, dlaczego w tym świetle niemożliwe jest, aby dusza nie poznała prawdy. Ale po tej walce byłam ponownie w tym samym stanie, co przedtem.


Kusił mnie jeszcze, abym nie przystępowała do Komunii, przekonując, że po popełnieniu tak wielu grzechów byłoby zuchwałością przyjmowanie jej, i narażaniem się na to, że nie przyszedłby do mnie Jezus Chrystus, lecz szatan i zadałby mi tak wielkie cierpienia, że naraziłby mnie na śmierć. Jednak posłuszeństwa pokonało pokusę. To prawda, że niekiedy cierpiałam śmiertelne męki, tak że z trudem mogłam przyjść do siebie po Komunii, ale ponieważ spowiednik chciał, abym bezwarunkowo ją przyjęła, nie mogłam postąpić inaczej. I dlatego pamiętam, że kilka razy jej nie przyjęłam.


Pamiętam również, że niekiedy, gdy modliłam się wieczorem, gaszono mi lampę. Czasem dochodziły mnie takie wrzaski. że budziły wielkie przerażenie. Innymi razy słyszałam płaczliwe głosy, jak gdyby byli tu umierający – ale kto potrafi opowiedzieć to wszystko, co robili? To niemożliwe.


Jezus uczy Luisę, jak odpędzać piekielne duchy i dlatego przechodzi ona próbę, której poddał ją Pan


Zatem to ciężkie przechodzenie próby, aczkolwiek nie pamiętam tego bardzo dobrze, trwało przez trzy lata. Jednak miało dni, tygodnie przerwy. Jakkolwiek próba nie ustawała całkowicie, to jednak zaczynała się uśmierzać.


Pamiętam, że po pewnej Komunii Pan pouczył mnie, co powinnam robić, aby skłonić ich do ucieczki, chodziło o pogardzanie nimi i zupełne nie troszczenie się o nich – powinnam oceniać ich, jak gdyby byli mnóstwem mrówek. Odczułam, że rośnie we mnie wielka siła i że nie czuję już owego poprzedniego lęku. I tak właśnie robiłam: Kiedy wszczynali wrzawę i hałas, mówiłam im: „Widać, że nie macie co robić, i aby zabić czas, robicie tyle głupot. Róbcie to, róbcie, a kiedy się zmęczycie – skończycie z tym”. Niekiedy przestawali, innymi razy się wściekali i wszczynali jeszcze mocniejsze hałasy. Czułam ich blisko, jak robią się silniejsi, czułam ich porywczość wywołaną tym, że muszą mnie znosić, czułam straszliwy smród, gorąco ognia. To prawda – w moim wnętrzu czułam pewien dreszcz, lecz dodawałam sobie siły i mówiłam im: „Jesteście kłamcami, gdyby to było prawdą, od pierwszego dnia byście tego dokonali, ale ponieważ jest fałszem, nie macie żadnej mocy nade mną poza tą, która dana jest wam z wysoka, dlatego śpiewajcie, śpiewajcie, a potem, kiedy się zmęczycie, zdechniecie”. Gdy potem lamentowali i krzyczeli, mówiłam do nich: „Co, nie mieliście dzisiaj niczego do opowiadania?" Albo: „Odebrano wam jakąś duszę, że tak lamentujecie? Biedacy, nie czują się dobrze, jednak ja też chcę sprawić, abyście lamentowali – z trochę innego powodu”. I zaczynałam się modlić za grzeszników lub dokonywać aktów wynagrodzenia. Niekiedy wyśmiewałam się, kiedy zaczynali robić te same rzeczy, co zawsze, i mówiłam im: „Jak mogę bać się was, tchórze? Gdybyście byli poważnymi istotami, nie robilibyście tak wielu głupstw, nie wstydzicie się tego, że dajecie się złapać na głupstwach?” Gdy potem kusili mnie do bluźnierstw lub nienawiści przeciwko Bogu, ofiarowywałam Jemu tę bardzo bolesną mękę, tę siłę, na jaką się zdobywałam, gdyż czułam, że Pan zasługiwał na całkowitą miłość, na wszystkie pochwały, a ja byłam zmuszona do postępowania przeciwnie, dla wynagrodzenia za wielu, którzy bluźnią Jemu z własnej woli i którzy nawet nie pamiętają, że Bóg istnieje, i że są zobowiązani do odwzajemniania się Jemu miłością. Gdy pobudzali mnie do rozpaczy, mówiłam w mojej duszy: „Nie dbam ani o raj ani o piekło, tym, co jest dla mnie ważne, jest miłowanie mojego Boga, teraz nie jest czas na myślenie o czymś innym, jest to raczej czas miłowania najbardziej jak mogę mojego dobrego Boga, raj i piekło składam w Jego ręce, On który jest tak bardzo dobry, da mi to, co mi się najbardziej należy, i da mi miejsce, gdzie będę mogła Go najbardziej wysławiać”.


Jezus Chrystus pouczył mnie, że najbardziej skutecznym środkiem do sprawienia, aby dusza była wolna od wszelkiej próżnej obawy, od wszelkich wątpliwości, od wszelkich obaw, było zapewnianie wobec Nieba, wobec ziemi i samych szatanów, że nie chce się obrażać Boga, nawet za cenę swojego życia, że nie chce się zgadzać na żadną pokusę szatana, gdy tylko dusza spostrzega, że przychodzi pokusa. Może to być podczas walki lub gdy tylko zaczyna się czuć wolna, a także w ciągu dnia. Tak czyniąc, dusza nie będzie traciła czasu na myślenie czy się zgodziła, czy nie, ponieważ samo przypomnienie sobie o sprzeciwie już przywróci jej spokój, a jeżeli szatan będzie starał się ją niepokoić, będzie mogła mu odpowiedzieć, że jeżeli ma zamiar obrazić Boga, to ona wyraziła coś przeciwnego – i tak będzie ocalona od wszelkiego lęku.


Któż potrafiłby wyrazić wściekłość szatana, gdy wszystkie jego podstępy kończyły się jego zażenowaniem, a tam, gdzie uważał, że zyskuje, tracił; gdy jego pokusami i sztuczkami dusza posługiwała się jako sposobnością dokonywania czynów zadośćuczynienia i miłości dla jej Boga.


Inny sposób odpędzania pokus, jakiego mnie nauczył, jest następujący: Jeżeli kusili mnie do samobójstwa, powinnam odpowiedzieć: „Nie macie na to żadnego pozwolenia od Boga. Chcę żyć, nawet na złość tobie, aby móc miłować mojego Boga”. Gdyby potem zadawali mi ciosy i bili mnie, powinnam się upokarzać, uklęknąć i dziękować mojemu Bogu, że to działo się jako pokuta za moje grzechy – i nie tylko to, ale wręcz ofiarować wszystko jako zadośćuczynienie za wszystkie obelgi wyrządzane Bogu na świecie.


Cała ofiarowałam się Jemu i Dziewicy, gotowa czynić to wszystko, co On chciał


W końcu Pan, patrząc na mnie, powiedział łagodnie: „Widziałaś jak bardzo mnie obrażają i jak wielu tych, którzy chodzą drogami niegodziwości, nie zdając sobie z tego sprawy, wpada w przepaść. Przyjdź, aby ofiarować się przed Bożą Sprawiedliwością jako dar ofiarny dla zadośćuczynienia za obelgi, jakich się dopuszczają oraz dla nawrócenia grzeszników, którzy z zamkniętymi oczami piją z zatrutego źródła grzechu. Przed tobą otwiera się szerokie pole cierpień, oczywiście, ale także łask. Ja już ciebie nie opuszczę, przyjdę do ciebie, aby cierpieć to wszystko, co wyrządzają mi ludzie, czyniąc ciebie uczestniczką moich mąk. Jako pomoc i pociechę daję tobie moją Matkę".


Byłam pewna, że On mnie Jej przekazał, a Ona mnie przyjęła. Ja także cała ofiarowałam się Jemu i Dziewicy, gotowa czynić to wszystko, co On chciał. I tak zakończyło się pierwsze z tych spotkań.


Po tym, jak przyszłam do siebie z tego stanu, odczuwałam tak wielkie męki, tak pełne unicestwienie siebie, że widziałam siebie jako robaczka, który potrafił tylko pełzać po ziemi i powiedziałam do Pana: „Pomocy, Twoja Wszechmoc mnie druzgocze, czuję, że jeżeli mnie nie podniesiesz, moja nicość się oswobodzi i rozproszy. Poddaj mnie cierpieniu, ale proszę Cię, abyś dał mi siłę, gdyż czuję się umierająca”. I tak zaczęły się odwiedziny Naszego Pana oraz udręki ze strony szatanów. Im bardziej się im poddawałam, tym bardziej wzrastała ich wściekłość.


Czyż nie mówiłem ci zawsze, że tym, czego chcę od ciebie, jest naśladowanie Mojego życia?


(…) „Nie chcę ciebie przez to dręczyć. Chcę od ciebie tylko tego, abyś rzuciła się jak martwa w moje ramiona. Jak długo masz otwarte oczy, aby patrzeć na to, co Ja czynię oraz co czynią i mówią stworzenia, tak długo Ja nie mogę dowolnie wpływać na ciebie. Nie chcesz Mi zaufać? Nie wiesz o dobru, jakiego chcę dla ciebie i że wszystko, na co zezwalam, czy to za pośrednictwem stworzeń, czy ze strony szatanów, a nawet co pochodzi bezpośrednio ode Mnie samego, jest dla twojego prawdziwego dobra i służy jedynie do prowadzenia duszy do tego stanu, dla jakiego ją wybrałem. Dlatego chcę, abyś z zamkniętymi oczami pozostawała w moich ramionach bez patrzenia lub badania tego lub tamtego, całkowicie zawierzając mi i pozwalając mi swobodnie działać. Zresztą, jeżeli chcesz działać przeciwnie, będziesz traciła czas i dojdziesz do sprzeczności z tym, co Ja chcę uczynić z ciebie. W odniesieniu do stworzeń zachowuj głęboki spokój, bądź wobec wszystkich życzliwa i pokorna. Sprawiaj, aby twoje życie, twój oddech, twoje myśli i uczucia były ciągłymi aktami wynagrodzenia, które łagodzą moją Sprawiedliwość, zarazem ofiarując mi całe to dokuczanie ze strony stworzeń, którego nie będzie mało”.


Dla chrześcijanina najbardziej pocieszającą sprawą jest Jezus w Najświętszym Sakramencie i zmartwychwstanie naszych ciał do życia w chwale


Otóż, gdy widziałam Jezusa lub kapłana, który celebrował Boską Ofiarę, Jezus dawał mi do zrozumienia, że w Mszy jest cała głębia naszej świętej religii. O tak, Msza mówi nam wszystko i o wszystkim. Msza przypomina nam nasze Odkupienie, mówi nam częściowo o mękach, jakie Jezus za nas cierpiał, objawia nam również niezmierzoną Miłość, która nie zadowoliła się śmiercią na krzyżu, ale nadal trwa w stanie ofiary w Najświętszej Eucharystii. Msza mówi nam także, że nasze zniszczone ciała, spopielone przez śmierć, zmartwychwstaną w dniu sądu razem z Chrystusem do nieśmiertelnego i chwalebnego życia. Jezus dał mi do zrozumienia, że dla chrześcijanina najbardziej pocieszającą sprawą, ale również najwyższymi i najwznioślejszymi tajemnicami naszej świętej religii są: Jezus w Najświętszym Sakramencie i zmartwychwstanie naszych ciał do życia w chwale. Istnieją głębokie tajemnice, które zrozumiemy, gdy będziemy ponad gwiazdami, ale Jezus w Najświętszym Sakramencie sprawia, że możemy niejako dotykać ich rękami. W pierwszym rzędzie – jego Zmartwychwstanie; w drugim – stan jego unicestwienia pod tymi postaciami, ale jest pewne, że Jezus jest w nich żywy i prawdziwy. Następnie, po spożyciu tych postaci, jego rzeczywista obecność już nie istnieje. Potem, po konsekrowaniu tych postaci, ponownie przyjmuje swój stan sakramentalny. Tak Jezus w Najświętszym Sakramencie przypomina o zmartwychwstaniu naszych ciał do chwały. Tak jak Jezus, gdy ustaje jego stan sakramentalny, znajduje się na łonie Boga, jego Ojca, tak my, gdy kończy się nasze życie, nasze dusze idą zamieszkać w Niebie, na łonie Boga, a nasze ciała zostają zniszczone, tak że można powiedzieć, iż już nie będą istniały. Ale potem, dzięki cudowi Bożej Wszechmocy, uzyskają nowe życie, i po połączeniu z duszą pójdą razem cieszyć się wieczną szczęśliwością. Czy może być jakaś bardziej dla ludzkiego serca pocieszająca rzecz niż to, że nie tylko dusza, ale także ciało ma się rozkoszować wiecznymi radościami? Mnie się wydaje, że w tym wielkim dniu stanie się tak, jak wtedy, kiedy niebo jest rozgwieżdżone i słońce wschodzi. Co się wtedy dzieje? Słońce swoim potężnym światłem pochłania gwiazdy i powoduje ich zniknięcie, ale gwiazdy istnieją. Słońcem jest Bóg, a wszystkie zbawione dusze są gwiazdami. Bóg swoim nieogarnionym światłem wchłania wszystkie w Siebie w taki sposób, że będziemy istnieli w Bogu i będziemy pływali w niezmierzonym morzu Boga. O, ileż rzeczy Jezus mówi w Najświętszym Sakramencie, ale kto potrafi wymienić je wszystkie? Doprawdy, zbytnio bym przeciągała... Jeżeli Pan pozwoli, zarezerwuję na inne okazje opowiedzenie o pewnych innych sprawach.


Niekiedy, przenosząc się z Nim, byłam prowadzona do Raju...


Niekiedy, przenosząc się z Nim, byłam prowadzona do Raju, a tam słuchałam pieśni zbawionych, widziałam Boskość, różne chóry aniołów, szeregi świętych, wszystkich zanurzonych w Boskości Boga, wchłoniętych, utożsamionych. Wydawało mi się, że wokół tronu było tak wiele świateł, jak gdyby były czymś więcej niż promieniejące słońce, które to światła wyraźnymi znakami oznaczały wszystkie przymioty i właściwości Boga. Zbawieni, wpatrując się w jedno z tych świateł, byli do tego stopnia zachwyceni, że nie udawało im się zagłębić w cały ogrom tego światła. Pomimo to przechodzili do drugiego światła, bez zrozumienia do głębi i w całości pierwszego. Dlatego zbawieni w Niebie nie mogą doskonale zrozumieć Boga. Tak wielki jest Bezmiar, Wielkość, Świętość Boga, że umysł stworzony nie może zrozumieć Istoty niestworzonej. Otóż wydawało mi się, że zbawieni, wpatrując się w te światła, dochodzą do uczestniczenia w mocy tych świateł – dlatego dusza w Niebie upodabnia się do Boga, z następującą jednak różnicą: Bóg jest tym największym Słońcem, a dusza jest małym słońcem. Ale kto jest w stanie opowiedzieć to wszystko, czego się dowiaduje podczas tego błogosławionego pobytu? Gdy dusza znajduje się w tym więzieniu ciała, jest to niemożliwe. Gdy w umyśle odczuwa się jakąś rzecz, wargi nie znajdują słów, którymi można by to wyrazić. To tak jak małe dziecko, które zaczyna mówić i chciałoby powiedzieć bardzo wiele rzeczy, ale w końcu okazuje się, że nie potrafi powiedzieć nawet jednego wyraźnego słowa. Dlatego kończę, nie wychodząc poza to. Powiem tylko, że niekiedy, gdy byłam w tej błogosławionej ojczyźnie, przechodziliśmy razem z Jezusem przez środek chórów anielskich i świętych, a ponieważ ja byłam nową oblubienicą, wszyscy zbawieni gromadzili się, aby uczestniczyć w radościach naszych zaślubin. Zdawało mi się, że zapominali o swoich radościach, aby zająć się naszymi. A Jezus pokazywał mnie świętym, mówiąc im:


„Popatrzcie na tę duszę, jest triumfem mojej Miłości, wszystko w niej sprawiła moja Miłość”.


Innymi razy stawiał mnie na miejscu, które było przeznaczone dla mnie i mówił mi: „Oto twoje miejsce, nikt nie może cię go pozbawić. Niekiedy dochodziłam do mniemania, że mam już nie wracać na ziemię – i nagle w jednym krótkim momencie znajdowałam się znowu zamknięta w ścianach tego ciała.


Co tak bardzo wzbudza w tobie pragnienie Nieba?


Kto potrafi wyrazić, jak bardzo gorzki był dla mnie ten powrót? Mnie się wydawało, że wszystko na tej Ziemi było zgnilizną, bez smaku, obmierzłe. Rzeczy, które innym sprawiały wielką przyjemność, dla mnie stawały się przykre. Najdroższe osoby, godne szacunku, dla których inni zrobiliby kto wie ile, aby się z nimi zabawić, dla mnie stały się obojętne, a nawet męczące. Wydawało mi się, że mogłam je tolerować jedynie patrząc na nie jako na obraz Boga, ale dusza była pozbawiona jakiegoś zadowolenia, żadna rzecz nie przynosiła jej najmniejszego cienia radości. Tak wielka była ta męka, że czułam, iż nie robię niczego innego, jak tylko płaczę i skarżę się mojemu umiłowanemu Jezusowi. Och, moje serce żyło niespokojne między ciągłymi obawami i pragnieniami. Ja czułam się bardziej w Niebie niż na ziemi, czułam w duszy pewną rzecz, która ustawicznie mnie gryzła, tak bardzo przykrym i bolesnym stawał mi się obowiązek kontynuowania życia. Jednak posłuszeństwo nałożyło niejako hamulec na te moje męki, bezwzględnie zakazując mi pragnienia śmierci, i przekonując, że wtedy mogę umrzeć, kiedy spowiednik mi nakaże. Zatem, aby pozostać uległą świętemu posłuszeństwu, robiłam co mogłam, aby nie myśleć o tym, że w mojej duszy było nieustannie obecne pragnienie decyzji odejścia. Stąd moje serce w wielkiej części się uspokoiło, jednak nie całkowicie. Wyznaję prawdę, wiele wykazywałam w tym braków, ale co mogłam zrobić? Nie potrafiłam powstrzymać się, dla mnie było to prawdziwe męczeństwo. (…)


Aby zdobyć, trzeba uwierzyć


(…) Zatem Jezus, powracając do wiary, mówił: „Aby otrzymać, trzeba wierzyć. Jak dla głowy bez widzących oczu wszystko jest ciemnościami, wszystko jest zamętem, tak że gdyby chciało się chodzić, upadłoby się w takim czy innym miejscu i skończyłoby się zrzuceniem wszystkiego, tak dusza bez wiary chodzi tylko od przepaści do przepaści. Natomiast wiara służy duszy jako wzrok i jako światło, które ją prowadzi do życia wiecznego. Otóż, czym jest zasilane to światło wiary? Nadzieją. Tak więc z jakiej substancji jest to światło wiary oraz to zasilanie nadziei? Miłości. Wszystkie te trzy cnoty są sprzęgnięte ze sobą, tak że jedna nie może istnieć bez drugiej.


Istotnie, co pomoże człowiekowi uwierzenie w niezmierzone bogactwa wiary, jeżeli nie spodziewa się ich dla siebie? Tak, będzie na nie patrzył, ale obojętnym okiem, ponieważ wie, że nie są jego. Jednak nadzieja dostarcza skrzydeł światłu wiary, a ufając w zasługi Jezusa Chrystusa, traktuje je jako swoje i zaczyna je miłować”.


Nadzieja czyni duszę piękną i wytrwałą


„Nadzieja” – Mówił Jezus – „dostarcza duszy szaty męstwa, niejako z żelaza, tak że wszyscy wrogowie swoimi strzałami nie mogą jej zranić, a nawet spowodować najmniejszej dolegliwości. Wszystko w niej jest ciszą, spokojem. Przyjemnie jest widzieć tę duszę odzianą w piękną nadzieję, całą wspartą na jej umiłowanym, w pełni nie ufającą sobie, i całkowicie ufającą Bogu. Gromi najbardziej okrutnych wrogów, jest królową swoich uczuć, wszystko porządkuje w swoim wnętrzu, swoje skłonności, pragnienia, emocje. Myśli z taką biegłością, że Jezus jest w tym rozmiłowany, ponieważ widzi, że ta dusza działa z tak wielką odwagą i mocą. Ale ona czerpie to z Niego i spodziewa się wszystkiego od Niego, i to tak bardzo, że Jezus, widząc tę zdecydowaną nadzieję, nie potrafi niczego tej duszy odmówić.


Otóż, kiedy Jezus mówił o nadziei, wycofał się trochę, pozostawiając mi światło w umyśle. Któż potrafi wypowiedzieć to, co zrozumiałam o nadziei? Wszystkie inne cnoty służą do upiększania duszy, mogą jednak podlegać wahaniu i uczynić nas zmiennymi, natomiast nadzieja czyni duszę zdecydowaną i stabilną – jak te wysokie góry, które nie mogą nawet odrobinę się poruszyć. Mnie się wydaje, że z duszą odzianą w nadzieję dzieje się tak, jak z pewnymi najwyższymi górami – żadne zaburzenia powietrza nie mogą wyrządzić im żadnej szkody, tych gór nie przenika ani śnieg, ani wiatr, ani upał. Cokolwiek dałoby się w nich umieścić, może być bezpieczne, chociażby minęło sto lat – to, co tam się kładzie, ciągle tam się znajduje. Taka jest właśnie dusza odziana w nadzieję – nic jej nie może zaszkodzić, ani cierpienie, ani ubóstwo, ani żadne inne zdarzenia w życiu. Niepokoją ją tylko przez chwilę, mówi ona sobie wtedy: „Ja wszystko mogę zdziałać, wszystko mogę znieść, wszystko wycierpieć, pokładając nadzieję w Jezusie, który stanowi obiekt wszystkich moich nadziei”. Nadzieja czyni duszę niejako wszechmocną, niezwyciężoną i daje duszy wytrwałość do końca. Przestaje mieć nadzieję i trwać w niej tylko wtedy, kiedy objęła w posiadanie królestwo Nieba – wtedy porzuca nadzieję i cała zanurza się w niezmierzonym oceanie Bożej Miłości.


Miłość czyni cię miłością


Podczas gdy moja dusza gubiła się w ogromnym morzu nadziei mój umiłowany Jezus powracał i mówił mi o miłości:


„Do wiary i nadziei dołącza miłość, i ona łączy razem pozostałe w jedną całość w taki sposób, że tworzy tylko jedną, podczas gdy są trzy. Otóż właśnie, moja oblubienico, w trzech cnotach teologicznych ukryta jest Trójca Osób Boskich”.


Potem mówił dalej: „Jeżeli wiara sprawia wierzenie, nadzieja sprawia spodziewanie się, miłość sprawia miłowanie. Jeżeli wiara jest światłem i służy duszy jako wzrok, nadzieja, która jest zasilaniem wiary, dostarcza duszy odwagi, pokoju, wytrwałości i całej reszty, to miłość, która jest istotą tego światła i tego zasilania, jest jak ów najprzyjemniejszy i najpiękniej pachnący balsam, który przenikając przez wszystko, uśmierza, łagodzi cierpienia życia, Miłość czyni cierpienie łatwym i sprawia, że można go nawet pragnąć. Dusza, która ma w sobie miłość, roztacza przez wszystko ten zapach, wszystkie jej czyny są dokonywane z miłości, wydają najmilszy zapach. A jaki jest ten zapach? Jest zapachem samego Boga. Inne cnoty czynią duszę samotną i niejako powściągliwą wobec stworzeń. Miłość natomiast, będąc substancją, łączy – łączy serca, ale gdzie? W Bogu. Miłość, będąc najpiękniej pachnącym balsamem, rozprzestrzenia się przez wszystko i ze wszystkim. Miłość sprawia, że dusza znosi z radością najbardziej okrutne cierpienia i dochodzi do tego, że nie potrafi żyć bez cierpienia, a kiedy czuje się go pozbawiona, mówi do swojego Oblubieńca, Jezusa: „Wesprzyj mnie twoimi owocami, którymi są cierpienia, ponieważ usycham z miłości, a w czym innym mogę Ci lepiej okazać moją miłość, niż w cierpieniu dla Ciebie?” Miłość spala, niszczy wszystkie inne rzeczy, a także same cnoty, i przemienia wszystkie w siebie. W sumie - jest królową, która chce panować przez wszystko i która nie chce ustąpić tego nikomu”.


Daj mi ból moich grzechów...


Otóż po powrocie Jezusa, powiedziałam Mu: „Drogi mój, umiłowany, daj mi ból moich grzechów, w ten sposób moje grzechy, zniszczone przez ból, przez skruchę za obrażanie Ciebie, mogą zostać wymazane z mojej duszy, także z Twojej pamięci. Tak, daj mi tyle bólu, na ile odważyłam się obrazić Ciebie. Spraw także, aby ten ból przewyższył to wszystko. Tak będę mogła ściślej przylgnąć do Ciebie”.


Pamiętam, że pewnego razu, gdy to mówiłam, mój zawsze łaskawy Jezus powiedział mi:


„Ponieważ tak bardzo ci przykro, że Mnie obraziłaś, Ja sam pragnę przygotować cię do odczuwania bólu twoich grzechów. Zobacz więc jak ohydny jest grzech, i jak dotkliwy ból cierpi moje serce. Dlatego mów razem ze Mną: „Gdybym przechodziła morze, w morzu jesteś Ty, a przecież cię nie widzę; depczę ziemię, jesteś pod moimi stopami, grzeszysz”.


A potem Jezus, prawie płacząc, dodał półgłosem:


„A przecież cię kochałem i w tym samym czasie cię ochraniałem".


Gdy Jezus to mówił, i ja razem z Nim, zostałam zaskoczona przez taki ból dokonanych zniewag, że padłam na ziemię, a Jezus zniknął.


Niewiele było słów, ale zrozumiałam bardzo wiele rzeczy, jednak niemożliwe jest powiedzenie tego wszystkiego, co zrozumiałam. W pierwszych słowach zrozumiałam bezmiar, wielkość, obecność Boga w każdej istniejącej rzeczy. Przed Nim nie może ujść nawet cień naszej myśli. Zrozumiałam także moją zupełną nicość w porównaniu z tak wielkim i świętym majestatem. Przez słowo „zgrzeszyłaś” pojęłam szpetotę grzechu, niegodziwość, zuchwałość, z jaką obrażałam Go. A tymczasem dusza rozważała to, słuchając, co mówił Jezus Chrystus. „A przecież ciebie kochałem i w tym samym czasie ciebie ochraniałem”. Moje serce zostało ogarnięte takim bólem, że czułam się jak umierająca, ponieważ zrozumiałam ogromną Miłość, jaką Pan mi proponował w tej samej chwili, w której starałam się Go obrazić, a nawet zabić Go. O Panie, jak bardzo byłeś dla mnie dobry, a ja zawsze byłam tak niewdzięczna i tak niedobra!


Moja córko, chcesz złożyć siebie w ofierze dla zbawienia tej duszy?


Pamiętam, że była w tym pewna przemienność. Raz prosiłam Go o ból moich grzechów, to znowu o ukrzyżowanie – za każdym razem raczył przyjść – oraz o inne rzeczy. Pewnego rana, gdy mnie znalazł w zwyczajnych moich cierpieniach, mój drogi Jezus wyniósł mnie poza mnie samą i pokazał mi człowieka, który został zabity strzałami z rewolweru – umierał i spadał do piekła. Och, jakąż mękę sprawiała Jezusowi utrata tej duszy! Gdyby cały świat wiedział, jak Jezus cierpi z powodu utraty dusz, to nie mówię że dla nich, ale przynajmniej dla oszczędzenia tej męki naszemu Panu użyto by wszystkich możliwych środków, aby nie popaść w wieczną zgubę. Kiedy razem z Jezusem znajdowaliśmy się między pociskami, Jezus zbliżył swoje wargi do moich uszu i powiedział:


„Moja córko, chcesz złożyć siebie w ofierze dla zbawienia tej duszy, i wziąć na siebie męki, na które on zasługuje za jego bardzo ciężkie grzechy?”


A ja odpowiedziałam: „Panie, jestem gotowa, jednak obiecaj, że go ocalisz i przywrócisz mu życie”. Kto potrafi wyrazić cierpienia, jakie nadeszły? Były tak wielkie, że nie wiem, jak pozostałam nadal przy życiu. Gdy od ponad godziny pozostawałam w tym stanie, przyszedł mój spowiednik (...). Opowiedziałam mu to zdarzenie, tak jak je opisałam powyżej, wskazując mu punkt w okolicy, gdzie, jak mi się zdawało, to mogło się wydarzyć. Spowiednik powiedział mi, że to zdarzenie było rzeczywiste. Zabrano tego człowieka jako zmarłego, ale potem się przekonano, że był w bardzo ciężkim stanie, jednak powoli nabierał sił i jeszcze żyje. Pan niech będzie zawsze błogosławiony.


Nie powinnaś mieć innego celu niż krzyż, on wystarczy ci za wszystko


Pewnego rana, był to dzień Podwyższenia Krzyża, mój słodki Jezus przeniósł mnie do świętych miejsc, a przedtem powiedział mi wiele rzeczy o mocy krzyża. Nie pamiętam wszystkiego, zaledwie kilka rzeczy:


„Umiłowana moja, chcesz być piękna? Krzyż da tobie najpiękniejsze rysy twarzy, jakie można spotkać w Niebie i na ziemi, takie by rozkochać Boga, który mieści w sobie wszystkie piękności”.


Jezus mówił dalej: „Chcesz być wypełniona ogromnymi bogactwami, nie na krotki czas, ale przez całą wieczność? To krzyż dostarczy ci wszelkiego rodzaju bogactw, od najmniejszych centymów, którymi są małe krzyże, do największych, którymi są najcięższe krzyże. Jednak ludzie tak bardzo pożądają ziemskiego pieniądza, który wkrótce będą musieli zostawić, a żadną myślą nie zmierzają do zdobycia centyma wiecznego. A kiedy Ja, mając dla nich współczucie, widząc ich niefrasobliwość w odniesieniu do wszystkiego, co dotyczy wieczności, życzliwie ofiaruję stosowną do tego okoliczność, to zamiast ją docenić, oburzają się i Mnie znieważają. Jakież to ludzkie szaleństwo! Zdaje się, że rozumieją to zupełnie odwrotnie. Umiłowana moja, w krzyżu są wszystkie triumfy, wszystkie zwycięstwa i największe zdobycze. Nie powinnaś mieć innego celu niż krzyż, on wystarczy ci za wszystko”. (…)


Krzyż jest księgą, która bez pomyłki i wyraźnymi znakami przemawia do ciebie i odróżnia świętego od grzesznika


Pamiętam, jak odnawiając ukrzyżowanie, słodki Jezus mówił mi: „Umiłowana moja, krzyż sprawia, że potępieni są odróżnieni od przeznaczonych. Jak w dniu sądu dobrzy będą się radowali, widząc krzyż, tak w tej chwili można zobaczyć, czy ktoś ma być zbawiony lub zgubiony. Jeśli przy pojawieniu się krzyża przytula się go, gdy znosi go z poddaniem, z cierpliwością i całuje oraz dziękuje tej ręce, która go zsyła – oto znak, kto jest zbawiony. Gdy przeciwnie, przy pojawieniu się krzyża popada się w rozdrażnienie, gardzi nim i dochodzi aż do znieważania Mnie, można powiedzieć, że jest to znak, iż ta dusza podąża drogą do piekła. W ten sposób będą postępowali potępieni w dniu sądu – na widok krzyża będą się dręczyć i bluźnić. Krzyż mówi wszystko, krzyż jest księgą, która bez pomyłki i wyraźnymi znakami przemawia do ciebie i odróżnia świętego od grzesznika, doskonałego od niedoskonałego, żarliwego od obojętnego. Krzyż przekazuje takie światło duszy, że w tej chwili nie tylko można odróżnić dobrego od winnego, ale można także poznać, kto powinien być bardziej lub mniej chwalebny w Niebie, kto powinien zajmować miejsce wyższe lub niższe. Wszystkie inne moce zostały uniżone i pozostają pełne szacunku wobec mocy krzyża, a łącząc się z nim, otrzymują większy blask i splendor”.


Ta samotna dusza jest najczystszą dziewicą, całą należącą do Boga, która objawia szczególne umiłowanie Boskiego Zbawiciela Jezusa. Nasz Pan, który z wieku na wiek coraz bardziej pomnaża cuda swojej miłości, jak się zdaje, chciałby z tej dziewicy, którą On nazywa najmniejszą spośród znalezionych na Ziemi, pozbawionej wszelkiego wykształcenia, ukształtować narzędzie zdolne do misji tak wzniosłej, że żadna inna nie mogłaby się z nią równać, mianowicie triumfu Bożej Woli na całej Ziemi, w zgodzie z tym, co zostało powiedziane w Ojcze Nasz: Bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi.
Są to pisma, z którymi teraz trzeba zapoznać świat. Uważam, że przyniosą wielkie dobro. Na ile wzniosła jest ta wiedza o Bożej Woli, na tyle te pisma, powstałe pod niebieskim dyktandem, przedstawiają ją wyraźną i przejrzystą. Ale, moim zdaniem, żaden ludzki umysł sam nie mógłby ich sformułować…

św. Hannibal Maria di Francia założyciel Rogacjonistów, kierownik duchowy Luisy Piccarrety





Źródło: Księga z Nieba. Bądź Wola Twoja. Dziennik mistyczny, Luisa Picarreta, Wyd. AA Kraków2019, Nihil obstat: ks. kanonik Hannibal m. Di Francia. Imprimatur: arcybiskup Giuseppe M. Leo, październik. 1926 r.

24-Godziny-Męki-Pańskiej-za-Polskę-_baner.jpg
bottom of page