top of page

Chrystofobia, wojna kulturowa i bój o dusze



Poniżej zapis konferencji red. Grzegorza Górnego, która odbyła się 10 maja 2011 r. w Bazylice oo. Bernardynów w Rzeszowie. Materiał więc już nie nowy, ale o tyle uniwersalny, że obejmujący w szerokiej skali różne zjawiska współczesnego świata w kontekście toczącej się walki z wartościami chrześcijańskimi, która jest dziś przede wszystkim walką kulturową, ale o znaczeniu duchowym.

Widać na podstawie tego materiału, jak po tych kilku latach anty-chrześcijańska i laicka kultura coraz zuchwalej zdobywa kolejne obszary, których przejęcie jeszcze do niedawna wydawało się nie do pomyślenia. Dzieci już nie tylko epatowane są scenami przemocy w programach telewizyjnych dla nich dedykowanych, ale coraz częściej i treściami erotycznymi, a także wprost antychrześcijańskimi (również satanistycznymi), które pojawiają się nawet w bajkach i grach. Nie mówiąc o praktycznie bezproblemowym dostępie do pornografii, który mogą one teraz mieć na wyciągnięci ręki w swoich smartfonach. Mało tego, tzw. ”edukacja seksualna” – która jest de facto propagowaniem ideologii gender i narzędziem seksualizacji dzieci i młodzieży (np. nauka masturbacji) – wchodzi już w zasadzie na dobre do szkół i przedszkoli. Idąc dalej – dopuszczalny próg, jeśli chodzi o to, kiedy dziecko "może być" legalnie abortowane wydłuża się w niektórych ustawodawstwach aż do 9. miesiąca! (niedawna decyzja władz Nowego Jorku). Natomiast żądania środowisk LGBTQ to już nie tylko walka o ich społeczną akceptację i pozytywny wizerunek, czy nawet adopcję dzieci, ale powolne oswajanie społeczeństwa z kolejną „orientacją seksualną”, jaką ma być... pedofilia. Przykłady można by mnożyć.

Wszystko pod sztandarem „postępu”, walki z „dyskryminacją" i "nierównością”. Jakie kolejne granice zostaną przekroczone, które dziś wydają się nam nieprzekraczalne?

Chrystofobia

Grzegorz Górny: Słowo chrystofobia można przetłumaczyć jako niechęć, czy też nienawiść do chrześcijaństwa i tego wszystkiego, co chrześcijaństwo sobą reprezentuje.

To pojęcie w ostatnich latach upowszechnił pewien żydowski myśliciel – Joseph Wheeler, który zaczął przyglądać się temu, jak w Unii Europejskiej stanowione jest prawo. Mianowicie, w 2004 r. powstał projekt preambuły Konstytucji Unii Europejskiej, i w tym projekcie – którego autorem była tak zwana „rada mędrców”, na czele której stał były francuski prezydent Valery Giscard d’Estaing – nie było ani jednego odwołania do Boga, nie było żadnego Invocatio Dei, ale nawet nie było jakiegokolwiek odniesienia do tego, że Europa miała chrześcijańskie korzenie. W tym punkcie, który mówił o kulturowych i duchowych korzeniach Europy, była mowa, że Europa czerpie swoje soki kulturowe z antyku i z oświecenia. A między antykiem a oświeceniem, 1500 lat, właściwie zieje czarna dziura. Tam, gdzie miało być chrześcijaństwo – nie ma nic.

Joseph Wheeler zdziwił się, dlaczego autorzy tej preambuły wypierają się chrześcijańskiego dziedzictwa Europy. Zaczął się tym interesować i doszedł do wniosku, że olbrzymia część europejskich elit intelektualnych, umysłowych, medialnych, olbrzymia liczba ośrodków opiniotwórczych w Europie wstydzi się chrześcijaństwa. Mało tego, że się wstydzi – nie znosi go, nienawidzi i wręcz wypiera się tego chrześcijańskiego dziedzictwa Europy – chce je wymazać z historii. I właśnie to zjawisko Joseph Wheeler nazwał chrystofobią.

W czasach komunizmu wyobrażaliśmy sobie tak: jest ta żelazna kurtyna i po stronie komunistycznej trwa walka z religią, ale po stronie wolnego świata, na kapitalistycznym zachodzie walka z religią jest właściwie nie do pomyślenia. Papież był postrzegany jako jeden z przywódców wolnego świata, obok prezydentów Stanów Zjednoczonych, Francji, Niemiec i innych krajów zachodnich, i wydawało nam się, że kiedy komunizm – który był oparty na walce z religią – zniknie, to także przestaniemy mieć do czynienia z walką z chrześcijaństwem. A tymczasem okazało się, że komunizmu nie ma, a chrystofobia – ta nienawiść do chrześcijaństwa – daje o sobie dzisiaj znać. Takim bardzo wymownym tego przykładem było chociażby głośne orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który stwierdził, że krzyż zawieszony w miejscu publicznym – konkretnie chodziło włoską szkołę – obraża uczucia religijne, czyli łamie prawa człowieka i wobec tego musi zostać stamtąd usunięty.

"Długi marsz przez instytucje"

Można się zastanowić, skąd właściwie wzięła się ta chrystofobia w świecie zachodnim, w Europie? I żeby odpowiedzieć na to pytanie, to tak naprawdę trzeba by się cofnąć jakieś 100 lat do czasów I wojny światowej, kiedy okazało się, że nie spełniły się marzenia komunistów, że robotnicy przyłączą się do rewolucji proletariackiej, i kiedy wybuchnie wielki konflikt, oni zwrócą broń przeciwko burżuazji, kapitalistom itd. Okazało się, że bardzo silne są uczucia patriotyczne i ta klasa robotnicza, i w Niemczech, i we Francji, i Wielkiej Brytanii, i we wszystkich innych krajach właściwie była wierna swoim narodom. I wtedy komuniści doszli do wniosku, że tak naprawdę winna jest fałszywa świadomość robotników.

Był taki przywódca włoskiej partii komunistycznej – Antonio Gramsci, który sformułował taką tezę, że nawet zdobycie władzy przez komunistów siłą, nawet panowanie polityczne socjalizmu nie da im długotrwałych wpływów dlatego, że Europa jest przesiąknięta chrześcijaństwem, który jest przeciwny lewicy, socjalizmowi, marksizmowi, i wobec tego, żeby lewica mogła zwyciężyć, trzeba najpierw zdobyć władzę w kulturze. Trzeba właśnie zmienić tą świadomość – która ich zdaniem jest fałszywa – na świadomość właściwą. A do tego nie są potrzebne środki polityczne, takie jak rewolucja, tylko trzeba nastawić się na tzw. „długi marsz przez instytucje”, na tzw. „wojnę kulturową”. I Gramsci pisał, że trzeba opanowywać szkoły, uniwersytety, sądy, uczelnie, kina, wytwórnie kinowe, stacje radiowe – te miejsca, które decydują o tym, jak formowana jest świadomość człowieka. Które mają największy wpływ na meblowanie ludziom w głowach. Jest to proces długi, dlatego ta nazwa „długi marsz przez instytucje”, ale chodziło o to, żeby tak zmienić ludziom świadomość, żeby nie była potrzebna żadna rewolucja i żeby oni w pewnym momencie zostali tak uformowani, że sami z siebie przyjmą te ideały lewicowe jako swoje własne, jako coś zupełnie naturalnego, oczywistego. Gramsci przy tym twierdził, że socjalizm musi zastąpić chrześcijaństwo, że on jest jakby nową religią. Przy czym definiował socjalizm jako wiarę w człowieka – tak naprawdę to człowiek jest ostateczną miarą rzeczy. Odrzuciliśmy Boga, jesteśmy tylko my na świecie, odpowiadamy tylko przed historią, i to my jesteśmy panami świata, my – ludzie.

Od lat międzywojennych ta strategia „długiego marszu przez instytucje” była stale wprowadzona w życie. To ciekawe, że kiedy Róża Luksemburg dostała pieniądze na prowadzenie działalności rewolucyjnej, to właśnie wszystko wydała na formowanie nowych kadr nauczycielskich. Nie na zakup broni, uzbrajanie bojówek, tylko na formowanie kadr nauczycielskich. Powiedziała, że właśnie nauczyciele mają wpływ na kształtowanie postaw świadomości młodych ludzi od najmłodszych lat i to, co się zaszczepi w umysłach, później będzie stale procentować.

Rewolucja seksualna

Po raz pierwszy w praktyce te idee próbowano zastosować, kiedy na krótko doszli do władzy komuniści na Węgrzech. Ministrem oświaty w rządzie Béli Kuna został wtedy inny wybitny przedstawiciel myśli marksistowskiej – György Lukács. Wprowadził on już wtedy do szkół – w latach 1919-20 – wychowanie seksualne, gdzie nauczono, że monogamiczne małżeństwo składające się z mężczyzny i kobiety jest właściwie przeszłością, gdzie propagowano tak zwaną „wolną miłość”, czyli właściwie stosunki wszystkich ze wszystkimi, gdzie obarczano chrześcijaństwo winą za to, że ono uniemożliwia człowiekowi doznawanie rozkoszy, a więc pełnię samorealizacji. I to właśnie wtedy, już po I wojnie światowej wymyślono termin „rewolucja seksualna”.

My jak słyszymy słowa „rewolucja seksualna” to raczej kojarzymy to z latami 60-tymi; Stany Zjednoczone, hipisi, dzieci kwiaty... Nie, termin "rewolucja seksualna” został skonstruowany po I wojnie światowej w środowiskach komunistycznych. Autorem tego terminu był znany psychoanalityk i działacz komunistyczny Wilhelm Reich, który twierdził, że po rewolucji francuskiej, która przyniosła wyzwolenie polityczne, i po rewolucji bolszewickiej, która przyniosła wyzwolenie społeczne, musi nastąpić teraz trzecia fala rewolucji – rewolucja seksualna, która ma przynieść wyzwolenie obyczajowe. Wtedy nastąpi prawdziwe wyzwolenie ludzkości i będzie możliwa budowa raju na ziemi.

Później te idee „długiego marszu przez instytucje”, rewolucji seksualnej, przebudowy świata nie przez politykę, ale przez kulturę, rozprzestrzeniły się dzięki tak zwanej szkole frankfurckiej. Była to szkoła, która powstała pierwotnie jako Instytut Marksizmu we Frankfurcie nad Menem, wzorowana na Instytucie Marksa Engelsa w Moskwie. Później zmieniła nazwę na Instytut Badań Społecznych. I kiedy Hitler doszedł do władzy, większość prominentnych wykładowców z tego instytutu wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie zajęła ważne miejsca w świecie akademickim, w elitach opiniotwórczych USA i mogła te idee rozprzestrzeniać. I właściwie ona nimi zaraziła pokolenie '68, czyli to pokolenie które dokonało tej rewolucji obyczajowej w latach 60-tych w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych.

Najważniejszym punktem tak zwanej „teorii krytycznej”, którą wypracowała właśnie ta szkoła frankfurcka, była walka z chrześcijaństwem. Wyrugowanie wpływu chrześcijaństwa z życia publicznego, z życia kulturowego, gdyż tylko wtedy można będzie zaszczepić ludziom tą właściwą świadomość, zupełnie nowy światopogląd.

Wojna kulturowa na nowych areopagach

I co ciekawe – to, co właśnie postulowali ci ideolodzy nowej lewicy, dokładnie zgadza się z tym, co Jan Paweł II pisał w książce Przekroczyć próg nadziei. Otóż Jan Paweł II napisał tam, że toczy się dzisiaj bój o dusze tego świata, i ten bój jest najbardziej zaciekły w miejscach, które Jan Paweł II nazwał nowymi areopagami. Co to są te nowe areopagi? Jan Paweł II pisał, że jest to świat elit opiniotwórczych, świat środków masowego przekazu, kultury, nauki, sztuki a więc dokładnie są to te miejsca, o których pisali ideologowie nowej lewicy, że tam będzie się toczyć walka o przyszłość. Więc tak naprawdę walka o kształt dzisiejszej cywilizacji nie przebiega przez jakieś zasieki czy okopy, ale przez sale sądowe, sale wykładowe uniwersytetów, sale szkolne, przez ośrodki opiniotwórcze – te miejsca, które mają największy wpływ na kształtowanie się ludzkich postaw. I zauważymy, że dzisiaj władza kulturowa jest o wiele potężniejsza niż władza polityczna. Zobaczymy pokoje nastolatków – oni nie mają na ścianach plakatów polityków, mają plakaty gwiazd mediów – aktorów, prezenterów, piosenkarzy, sportowców... Kiedy dochodzi do jakiejś rewolucji, zamachu stanu, to pierwszym strategicznym punktem, który trzeba opanować jest studio nadawcze, wieża telewizyjna, dlatego, że kto ma informację, ten ma władzę. Ta władza kulturowa jest potężniejsza niż władza polityczna, dlatego że ona ma wpływ na ludzkie postawy, poglądy, wybory, mody, obyczaje, fobie, a więc na to wszystko, co można nazwać tą sferą światopoglądową, kulturową, tym, co decyduje o świadomości człowieka. A jak już mówiliśmy na początku, no właśnie ta fałszywa świadomość musi być zmieniona na tą świadomość właściwą. Jan Paweł II pisał w książce Przekroczyć próg nadziei, że ta walka jest zażarta, dlatego że stoją po dwóch stronach dwa środowiska, i o jednym pisał, że jest to Kościół i siły ewangelizacji, ale Jan Paweł II pisał też o siłach antyewangelizacji, które mają swój program, swoje struktury i pełną determinację, z jaką walczą z Kościołem. Jeżeli chcielibyśmy teraz przeanalizować te wszystkie miejsca opiniotwórcze, to widzimy, że to starcie sił Ewangelii i antyewangelizacji jest obecne wszędzie: i w prawodawstwie – w różnych tego typu werdyktach sądowych, o których mówiłem, w szkolnictwie – w ofercie programowej, oświatowej, i w kulturze – chociażby w ofercie kulturowej, jeżeli weźmiemy pod uwagę, co oferują na przykład telewizje, portale internetowe i tak dalej. I dlatego ma to tak olbrzymi wpływ na nas, ponieważ większość wiedzy i informacji o świecie nie czerpiemy już z bezpośredniego doświadczenia, z bezpośredniej relacji, ale za pośrednictwem mediów. I to media kształtują nasz obraz świata, zwłaszcza dotyczy to chciałbym to bardzo mocno podkreślić – dzieci, dlatego że dzieci zwłaszcza w tym okresie, powiedzmy, do dziewiątego, dziesiątego roku życia, mają trudności z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości. Nie potrafią jeszcze myśleć dedukcyjnie, nie potrafią jeszcze myśleć w kategoriach abstrakcyjnych, bardzo dosłownie biorą to, co widzą na ekranie, i jeżeli weźmiemy pod uwagę, ile godzin spędzają dzieci przed ekranem i skonfrontujemy to z tym, ile czasu mają szansę zetknąć się z przesłaniem Ewangelii, to sami możemy wysnuć wniosek, co jest skuteczniejsze. (…)

Nieprzypadkowo starożytni mówili, że człowiek jest tym, co je, czym się odżywia. Ale nie tylko w sensie fizycznym, ale także, czym się karmi intelektualnie, czym się karmi duchowo. Dzisiaj głównym pokarmem duchowym jest to, co jest ofertą środków masowego przekazu, a one deformują świat i wyobrażenie o świecie w sposób maksymalny, dlatego że główną misją większości mediów nie jest mówienie prawdy, informowanie jaki świat jest naprawdę, ale zarabianie pieniędzy, dlatego, że są to media komercyjne i muszą przynosić zysk swoim właścicielom. Żeby zarobić pieniądze, trzeba mieć reklamy, żeby mieć reklamy, trzeba mieć oglądalność, żeby mieć oglądalność, trzeba przykuć uwagę widza, żeby przykuć uwagę widza, nie wystarczy pokazywać świata takim, jaki jest, ale trzeba go deformować w taki sposób, żeby pobudzać zmysły. Socjologowie opracowali bardzo dokładne metody, jak pobudzać uwagę człowieka, ponieważ po mniej więcej 7 minutach uwaga opada. Dwoma głównymi bodźcami jest oczywiście seks i przemoc, dlatego że one odwołują się do tego, co najbardziej pierwotne w człowieku – do instynktu przetrwania. Seks – czyli przedłużenie gatunku, dawanie życia następnym pokoleniom, przemoc – w sytuacji zagrożenia życia, czyli sytuacja podjęcia walki lub ucieczki. I dokładnie wiadomo, jakie hormony w organizmie wydzielają się w takich sytuacjach. Wiadomo kiedy następuje uderzenie endorfin do mózgu, kiedy następuje skok adrenaliny, wiadomo, jakimi obrazami te reakcje można wywołać. Działa to właściwie jak naciśnięcie guzika: obraz – reakcja, podniesienie uwagi, przekłucie do telewizora. Szczególnie widać to w ofercie programów dla dzieci – przeciętnie jedna godzina programu dla osób dorosłych zawiera pięć scen przemocy, a jedna godzina programu dla dzieci zawiera dwadzieścia pięć scen przemocy. Dlatego, że dzieci nie mogą być epatowane seksem, wobec tego zostaje już tylko przemoc. Na podstawie właśnie tej oferty ludzie dzisiaj budują sobie od najmłodszych lat, po pierwsze wizję świata, a po drugie wizję swojego miejsca w tym świecie. Jest to świat bez Boga, świat taki, jakby Bóg nie istniał. Mało tego – jeżeli chodzi o tą sferę aksjologiczną, czyli o świat wartości, jest to sfera, można powiedzieć, zupełnie przeciwna, bądź też wroga chrześcijaństwu. (...)

Jak się dzisiaj łowi dusze ludzkie?

Nieprzypadkowo najwybitniejszy w XX w. teoretyk komunikowania masowego – Mashal McLuhan, autor terminu globalna wioska – spytał kiedyś swoich studentów: – Czy wiecie, jak się dzisiaj łowi dusze ludzkie? Oni nie wiedzieli. On pytał: – Wędką czy siecią? No oni nie wiedzieli, więc mówi: – Słuchajcie, dzisiaj nie łowi się ani wędką, ani siecią, bo wędką łowiono w czasach apostolskich, kiedy chodzono ze wsi do wsi, z miasta do miasta i głoszono ustnie przekaz. Siecią zagarniano od czasów Gutenberga, kiedy pojawił się wynalazek druku, kiedy były książki, broszury, wydawnictwa. Natomiast dzisiaj nie łowi się ani wędką, ani siecią, tylko wymienia się ludziom wodę – wymienia się ich środowisko naturalne. I tego dokonują elektroniczne środki masowego przekazu. Trochę przypomina to gotowanie żaby, bo jak żabę byśmy chcieli wrzucić do wrzątku, to ona od razu poczuje tą gorącą temperaturę i od razu wyskoczy. Natomiast jak żabę się włoży do zimnej wody i będzie się stopniowo podgrzewać na gazie, to ona się ugotuje, nawet nie czując tego, że się wokół zmienia temperatura. I my jesteśmy trochę w sytuacji takiej żaby – tym naszym środowiskiem naturalnym jest przestrzeń informacyjna, świat medialny, ten świat kulturowy tworzony przez media, i nagle pewne rzeczy, które jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu były nie do pomyślenia, były nienormalne – dzisiaj są traktowane jako norma, jako oczywistość, coś naturalnego. Rzeczy, które jeszcze dziesięć lat temu były emitowane w telewizji po dwudziestej czwartej i prezenterki uprzedzały, że jest to program tylko dla dorosłych – teraz są spokojnie przed dobranocką puszczane. Właściwie nikt się już temu nie dziwi. Pewne rzeczy, które były w kodeksach karnych zabronione – dzisiaj są dopuszczalne. Pewne rzeczy, które w świadomości społecznej były traktowane jako naganne – dzisiaj są traktowane jak oczywistość. Dlaczego? No właśnie dlatego, że dokonuje się ta wymiana wody, zmiana naszego środowiska naturalnego poprzez świat kulturowy. Głównym narzędziem tego są oczywiście media i dokonuje się to właściwie na każdym poziomie oddziaływania.

Jak mówimy, tak myślimy

Weźmy na przykład język, bo nie jest obojętne to, jakich słów używamy. Słowa służą nie tylko do tego, żeby opisywać świat, ale aby nadawać mu sens. I jak mówimy – tak myślimy, a jak myślimy – tak postępujemy, dlatego nie jest obojętne jakich słów używamy. I widzimy, że w ostatnich kilkudziesięciu latach nastąpiła zmiana w sferze językowej, że niektóre słowa zmieniły swoje znaczenie, niektóre się pojawiły, niektóre zniknęły...

Na przykład słowo „tolerancja”. Słowo to pochodzi od łacińskiego tolerare, czyli cierpieć, znosić coś. Czyli ja się z tobą nie zgadzam, no ale ścierpię to, będę to znosił, że ty masz takie poglądy. Dzisiaj jak się otwiera najnowsze słowniki z ostatnich lat, „tolerancja” oznacza „życzliwą otwartość i akceptację”. Już nie to, że ja się z tobą nie zgadzam, ale cię toleruję, ale ja muszę się z tobą zgadzać i wtedy cię toleruję. A jak się nie zgadzam, to jestem nietolerancyjny. Całkowita zmiana pojęcia kryjącego się pod tym słowem.

Tak samo widzimy, jak zmieniło się określenie homoseksualizmu. Ponad sto lat temu, na określenie homoseksualizmu, nawet w kodeksach karnych, figurowało określenie „sodomia”. Ale okazało się, że słowo „sodomia” jest bardzo negatywnie nacechowane skojarzeniowo, bo kojarzy się z grzechem śmiertelnym, zagładą, karą z nieba, więc postanowiono zmienić to na określenie bardziej neutralne – pojawiło się słowo „pederastia”. Ale słowa mają to do siebie, że się zużywają, jeżeli pojawiają się często w negatywnych kontekstach, więc zmieniono słowo „pederastia”, które było neutralne, na nacechowane pozytywnie. Dzisiaj takim słowem jest słowo „gay”, czyli z angielskiego – ktoś wesoły, beztroski, radosny, więc słowo ewidentnie z pozytywnym ładunkiem skojarzeniowym.

Tak samo widzimy jakimi słowami jest określana aborcja. To też ciekawe, bo we wszystkich kodeksach karnych na świecie jest stwierdzenie, że człowiek jest istotą ludzką także w okresie prenatalnym (…). Wszędzie tam jest mowa o tym, że życie zaczyna się od momentu poczęcia, tylko wszędzie tam jest napisane: „ale w pewnym okresie to życie nie podlega ochronie, jest wyjęte spod ochrony prawa”. A więc spór o aborcję nie dotyczy tego, czy człowiek w okresie prenatalnym jest istotą ludzką, tylko czy ta istota ludzka ma prawo do ochrony przez państwo. Jest tam mowa, że w pewnych okresach (…) nie ma tej ochrony, jest wyłączona spod ochrony prawa, albo nie podlega ochronie prawnej kiedy płód jest uszkodzony, czy kiedy dziecko jest chore, inaczej mówiąc… Ale jeżeli prześledzicie państwo media, to w tych mediach głównego nurtu, mainstreamowych – które stanowią 95% wszystkich mediów – nie ma określeń, że mamy do czynienia z dzieckiem nienarodzonym, z dzieckiem poczętym, że aborcja jest unicestwieniem ludzkiego istnienia, tylko z jakimi określeniami mamy do czynienia? – „embrion”, „zygota”, „płód”, „zlepek komórek”. Nie mówi się, że jest to zabicie istoty ludzkiej, tylko, że jest to „spędzenie płodu”, „przerwanie ciąży”, „zabieg”. Mało tego – w środowiskach pro-aborcyjnych używa się na określenie aborcji takich sformułowań jak „wypróżnienie maciczne”, „indukcja cyklu miesiączkowego”. A w oficjalnych dokumentach UNFPA, funduszu ludnościowego ONZ, zestaw do wykonywania aborcji nazywa się „zestawem do przywracania zdrowia reprodukcyjnego”. Czyli aborcja równa się przywrócenie zdrowia reprodukcyjnego.

I teraz można sobie zadać pytanie, czemu służą te zabiegi językowe? One służą temu, że jeżeli istotę ludzką nazywamy właśnie mianem „płodu”, „zygoty”, „zlepkiem komórek”, „embrionu”, to dokonujemy procesu dehumanizacji, odczłowieczenia – my ją nie nazywamy jak człowieka, nazywamy ją jak rzecz. Jeśli cały czas kogoś określamy mianem przedmiotu, rzeczy – to z czasem zaczynamy też tak go traktować, właśnie przedmiotowo, instrumentalnie, jak rzecz. I tego typu zabieg językowy służy właśnie temu – stępieniu wrażliwości, uśpieniu sumienia, obojętności na zło, a z czasem nawet akceptacji tego procederu. A zamiar jest właśnie ten, o którym już mówiłem, czyli pewna zmiana światopoglądu.

Anonimowy autorytet opinii publicznej

Bardzo często też zmianie poglądów służą sondaże opinii publicznej. Bazują one na takim autorytecie, o którym pisał Erich Fromm – znany psycholog społeczny, który w 1941 r. napisał książkę Ucieczka od wolności. Pisał w niej, że dzisiaj ludziom wmawia się, żeby odrzucili autorytety tradycyjne, takie jak rodzina, Kościół, szkoła, a podejmowali swoje decyzje w całkowitej wolności, jako ludzie kompletnie niezależni od jakichkolwiek nacisków. Fromm pisał, że jest to iluzja, dlatego że nikt z nas nie jest dla siebie autorytetem we wszystkich dziedzinach. Jak odrzucamy autorytety oficjalne, uznane, to nie stajemy się przez to wolni, ale wpadamy pod wpływ autorytetów anonimowych, czyli takich, które nam podrzucają wybory, podsuwają, a niekiedy nawet narzucają. I Fromm do takich autorytetów anonimowych przede wszystkim zaliczył autorytet opinii publicznej, czyli autorytet większości. Na czym polega ten autorytet?

W tym czasie, kiedy Fromm pisał swoją książkę, na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych inny psycholog społeczny Solomon E. Asch, zrobił taki eksperyment: zaprosił do sali dziewięciu studentów; ośmiu wiedziało, o co chodzi, było wtajemniczonych, jeden nie. I tych ośmiu po kolei, jak im pokazywano odcinki na ścianie, mówiło że krótki jest długi, długi jest krótki. I tak mówił jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty, siódmy. Kiedy dochodziła kolej do dziewiątego, no to on się zastanawiał: no tak, wszyscy mówią że długi jest krótki, krótki jest długi… no to ja też powiem: krótki jest długi, długi jest krótki. I okazało się, że 35% powiedziało, że długi jest krótki, krótki jest długi, ponieważ to bazuje na bardzo prostym mechanizmie – człowiek boi się być w mniejszości, boi się być wyśmiany, boi się ośmieszyć i dlatego jest w stanie twierdzić, że czarne jest białe, białe jest czarne, byle nie stracić twarzy przed innymi. Doskonale opisał to w swojej baśni o „Nowych szatach Cesarza” Jan Christian Andersen, kiedy wszyscy „widzieli” szaty, których nie było. A kto nie widział? Dziecko. Bo dziecko nie uczestniczyło w tych grach społecznych, ono było całkowicie wolne, bo nie szukało akceptacji w oczach innych. Ono mogło być szczere, mogło mówić prawdę.

Ten mechanizm anonimowego autorytetu opinii publicznej, opinii większości, jest wykorzystywany w sondażach opinii. Pisał o tym Bernard Nathanson, człowiek który doprowadził do legalizacji aborcji w Stanach Zjednoczonych. Później nakręcił film „Niemy krzyk”, nawrócił się, stał się obrońcą życia. Ujawnił on mechanizmy, jakimi kierowało się to lobby pro-aborcyjne, kiedy doprowadziło do legalizacji tego procederu w Stanach Zjednoczonych – że oni właśnie fałszowali nagminnie dane statystyczne, zwłaszcza zamawiali sfałszowane badania opinii publicznej po to, żeby uzyskiwać rezultaty na jakich im zależało. Nathanson mówił, że tak naprawdę nie stwarzało żadnego problemu uzyskanie takich badań opinii publicznej, na jakich zależy temu, który je zamawiał, bo bardzo wiele zależy od metodologii – od pytania, jakie się zada. Załóżmy, że zadamy pytanie: „90% ludzi uważa, że to jest dobre, a pan”? No tak, jeżeli 90% ludzi uważa, że coś jest dobre, no to ja nie mogę być gorszy! No to ja też uważam, że to jest dobre. Oczywiście!

Tak więc bardzo wiele sondaży opinii publicznej nie służy temu, żeby zbadać jakie ludzie mają naprawdę zdanie, tylko temu, żeby to zdanie zmienić w odpowiednim kierunku, właśnie pokazując cały czas, że większość jest po tej stronie, większość myśli tak. No jeżeli większość myśli tak, to ja nie mogę być w mniejszości, nie mogę być jakimś dziwakiem! I w ten sposób działa właśnie ten mechanizm, który jest właściwie dzisiaj w mediach czymś absolutnie powszechnym i jednym z podstawowych instrumentów formowania opinii publicznej. (...)

Media zastąpiły urząd nauczycielski ludzkości

W tym starciu ewangelii i anty-ewangelii, gdzie pojawia się czasami taka pokusa: korzystaj z takich metod, jak tamta strona, żeby też pójść na skróty, myślę, że absolutnie nie można posługiwać się metodami kłamstwa, manipulacji, nadużywania, że tutaj trzeba stać od początku do końca po stronie orędzia ewangelicznego.

W starciu z mediami – odnośnie tego, co mówiłem, że jest wiele godzin tej anty-katechezy – nie jesteśmy na straconej pozycji, tylko należy sobie pewne rzeczy uświadomić; po pierwsze trzeba mieć świadomość tego, że w ogóle taka walka w kulturze, taka wojna o dusze istnieje. Nie należy być bezkrytycznym wobec wszystkiego, co podają media. Jan Paweł II w encyklice Fides et Ratio pisał, że całe życie człowieka opiera się na wierze, i nie chodziło mu tylko o Boga czy jakieś wyższe ideały, ale że każdy kontakt międzyludzki opiera się na wierze. Jak spotykamy sąsiada i on nam coś mówi, to my wierzymy, że to, co on mówi jest prawdą. Jak nauczyciel w szkole mówi coś uczniowi, to on wierzy, że to, co nauczyciel mówi jest prawdą. Nie biegnie po każdej lekcji i nie sprawdza w Wikipedii, czy go nauczyciel oszukał czy nie on mu wierzy. I okazuje się, że w rankingu wiarygodności najbardziej wiarygodnych instytucji – media są na pierwszym miejscu. Najbardziej wierzymy mediom. Widzę to na przykładzie rozmów z dzieciakami, które kłócą się, czy było tak, czy inaczej. I nagle ktoś mówi: – Ale tak powiedziano w telewizji! Jak tak powiedziano w telewizji, to już nie ma mocniejszego argumentu... Tego argumentu nie da się przebić. Jak tak powiedziano w telewizji, to tak ma być. A jak mówią w kościele? No wiadomo, w kościele... no to muszą tak mówić… No wiadomo.... to powiedzieli w kościele...

Więc okazuje się, że w tym rankingu wiarygodności, ten, komu dajemy wiarę, komu wierzymy są media. Media nagle zastąpiły urząd nauczycielski ludzkości. Należy więc sobie zdać sprawę, że mediom nie należy wierzyć bezkrytycznie. Trzeba mieć dystans, zachować rozsądek, sprawdzać informacje, i należy – można powiedzieć – wrócić do rzeczywistości, odzyskać świat realny. Wrócić z tego wirtualu do realu. Należy sobie zdać sprawę, że media – bo samo słowo „medium” oznacza „środek” – są pewnym środkiem. Środki mogą być wykorzystywane dobrze, mogą być wykorzystywane źle. Nie należy tutaj źle się nimi posługiwać i dawać się nadużywać przez media.

Dzieci na froncie wojny kulturowej

Myślę, że jeśli chodzi o szkołę, to my jako rodzice mamy naprawdę olbrzymie prawa ingerowania w to, co się dzieje w szkołach, w programach szkolnych. Tylko bardzo często my z tych praw po prostu nie korzystamy. Jest takie wyobrażenie, że szkoła za nas wychowa dzieci, więc odpuszczamy, nie interesujemy się tym, co się dzieje w szkole. A tymczasem te dzieci są też na froncie wojny kulturowej, bo już do przedszkola przychodzi pani z laleczkami Witch, która uczy czarów... Są szkoły, są podręczniki jak czarować, jakie zaklęcia wymawiać... Już dzieci w przedszkolu uczy się takich rzeczy, bo dyrekcje szkół wpuszczają z takimi zajęciami. Więc tutaj trzeba być bardzo wyczulonym na to i trzeba korzystać ze swoich praw – reagowania. (…)

Tworzyć cywilizację miłości

Chodzi o to, żeby wychodzić poza swoje wspólnoty, poza swoje parafie i też w przestrzeni publicznej działać, dlatego że papież wzywa nas, żebyśmy tworzyli cywilizację miłości. Jak się prześledzi te wypowiedzi papieża, to one nie są skierowane do polityków: zbudujcie cywilizację miłości (…), ale on bardzo często mówi to do zwykłych ludzi, zwykłych wiernych. Takie wezwanie może onieśmielać, albo nawet paraliżować. No bo jak ja mogę budować cywilizację – coś, co przekracza mnie wiele razy? Właśnie tak, że dajemy świadectwo w życiu codziennym, nie tylko w swoim domu i w kościele, ale wychodzimy i nasycamy przestrzeń publiczną pierwiastkami chrześcijaństwa. Bo jeżeli nie będziemy tego robić, to oddajemy pole przeciwnikowi i wtedy te siły anty-ewangelizacji, o których wspomniałem, mają właściwie wolną rękę.


Fot. VICONA

24-Godziny-Męki-Pańskiej-za-Polskę-_baner.jpg
bottom of page