Urlop na mazurskiej wsi. Taki jak lubię – z aparatem w ręce, leniwy i sielski. Bez konkretnego programu zwiedzania, bez wymuszonej pory wstawania, bez „trzeba zdążyć tu i tam”, muszę „zobaczyć to i tamto”. Jeśli gdzieś nie zdążyłam, bo po drodze kilka razy „musiałam" się zatrzymać i wejść na pole, żeby zrobić zdjęcie stogów siana – to nie było dramatu. Gdy w ciągu dnia ramowy plan nieco się zmienił, bo jakieś miejsce zachwyciło mnie tak bardzo, że postanowiłam zostać w nim dłużej, niż przewidywałam – to nic się nie działo. Nic nie goniło, a sama droga wśród cichych mazurskich pól i wiosek już była przyjemnością – podsycana jeszcze ciekawością, co zobaczę za następnym zakrętem…
Fot. VICONA