Dwumiesięczne zestawienie wybranych materiałów publikowanych na profilu facebookowym.
30 listopada
Po co ten Glas jedzie do tego Boboli?
Ks. Piotr Glas opowiada o wydarzeniu poprzedzającym jego przyjazd do Strachociny w lipcu 2022 r., gdzie podczas wieczornego nabożeństwa odmówił modlitwę za Ojczyznę ‒ tę samą, którą wypowiedział podczas Wielkiej Pokuty w Częstochowie w 2016 r.
Ks. Piotr Glas: Zadzwonił do mnie mój przyjaciel i zostawił wiadomość, która autentycznie mną wstrząsnęła. Zjawiła się u niego kobieta z poważnymi problemami duchowymi. Człowiek ten, dobrze zorientowany w sprawach walki duchowej, zaczął się z nią modlić. W pewnym momencie doszło do demonicznej manifestacji, rozległ się piekielny ryk. Padło tam moje nazwisko. „Po co ten Glas jedzie do tego Boboli? Po co on tam jedzie? Co on tam będzie robił? Zostawcie tego Bobolę w spokoju!” – wył demon. Wydaje się zatem, że to, co robi ks. Niżnik, i to, co wydarzyło się 23 lipca w Strachocinie, nie jest piekłu obojętne. Powiem nawet więcej: jest dla szatana poważnym problemem. To dało mi do myślenia, że św. Andrzej Bobola jest rzeczywiście patronem na nasze czasy. Uwierzyłem wtedy całkowicie, że modlitwa w jego sanktuarium będzie miała pozytywne konsekwencje duchowe dla naszej Ojczyzny i dla Polaków, jednak pod warunkiem, że odpowiemy na wezwanie, jakie daje nam Bóg poprzez św. Andrzeja. Teraz pozostaje się nadal modlić, pokutować i błagać Boga na kolanach w postach i uniżeniu, by On miał nas w swojej wszechmocnej opiece i prowadził Polskę bezpiecznie przez coraz większe wyzwania czasów, w których żyjemy.
Źródło: "Noc bluźnierstw. W oczekiwaniu na świt", ks. Piotr Glas w rozmowie z Krzysztofem Gędłkiem, wyd. Esprit
23 listopada
To się musi stać, zanim przyjdzie nowe
Ks. Piotr Glas: Błogosławiony ks. Jan Macha, męczennik zamordowany przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, powiedział kiedyś takie słowa: „A może jest tak, że Bóg pozwala dzisiaj, aby tak potężna burza szalała wokół drzewa, jakim jest Kościół, aby spróchniałe gałęzie opadły, a drzewo po prostu głębiej zapuściło korzenie w ziemię? Nie będziemy umieli dostrzec żadnego głębszego znaczenia w nieszczęśliwych zrządzeniach, które dotykają dziś chrześcijaństwo, jeśli nie usłyszymy w nich Bożego głosu wzywającego do opamiętania i szczerego rachunku sumienia”. Wydaje mi się, że tu jest odpowiedź na pytanie, po co to wszystko. Kryzys, w którym tkwi dzisiaj Kościół, służy jego oczyszczeniu i tego trzeba być świadomym. Bóg na to pozwala, bo chce, by Jego Kościół na powrót stał się taki, jakim ten powinien być. Ten czas musiał nadejść i właśnie się rozpoczął. Zdaję sobie sprawę, że jako katolicy przechodzimy przez trudny okres i wielu ma już tego wszystkiego powyżej uszu. Sami wiemy, jakie są dzisiaj owoce ostatnich kilkudziesięciu lat „odnowy” Kościoła. W świątyniach nie ma ludzi, młodzież masowo dokonuje apostazji, chrześcijanie nie żyją wiarą i przykazaniami, wielu duchownych potraciło sens swojej misji i stało się funkcjonariuszami kultu, managerami zachowania i utrzymania budynków kościelnych lub pracownikami socjalnymi jak tu, na Zachodzie. Sami księża czasami się zastanawiają, o co chodziło w jakiejś wypowiedzi jednego czy drugiego biskupa, kardynała czy nawet samego papieża. Nie wiemy nawet do końca, kto stoi u steru tej łodzi Piotrowej, bo nieustannie zmienia ona kierunek i tylko boskim cudem nie uderza w skały. Produkowanych jest mnóstwo dokumentów, które potem trzeba wyjaśniać – i okazuje się, że sens tego czy innego sformułowania był w rzeczywistości inny, niż wynikało to z zapisanych czy wypowiedzianych słów. W sensie duchowym to jest dla wielu gorliwych katolików wielki dramat. Z jednej strony zalewa nas brud europejskiej demoralizacji, wartości europejskie wypierają szybko chrześcijańskie, a z drugiej nie ma wielu pasterzy, którzy powiedzieliby z odwagą i determinacją oraz w autorytecie Chrystusa: non possumus. Dalej tak nie można! Brakuje dzisiaj oficjalnego potępienia wielu szokujących modernistycznych poglądów na sprawy moralne czy materię grzechu, innymi słowy – zdecydowanego opowiedzenia się ludzi u steru Kościoła przeciwko tej moralnej zgniliźnie. Dlatego wszystkim, którzy czują się dzisiaj zagubieni, chciałbym powiedzieć za ks. Machą: nie bójcie się, Bóg wie wszystko o swoim Kościele. Nie wolno nam panikować. To się musi stać, zanim przyjdzie nowe. Tak jak Jezus przygotowywał swoich uczniów do zgorszenia krzyża i swojej śmierci, tak dzisiaj przygotowuje nas poprzez słowa prawdy prawowitych i wierzących pasterzy. Kościół jest dzisiaj sparaliżowany strachem, o czym mówił chociażby kard. Robert Sarah, wskazując, że jest to jedna z naszych największych bolączek. Oczywiście, nie powstrzymamy własnymi siłami całego tego zepsucia, ale powinniśmy robić to, co do nas należy, tak jak potrafimy najlepiej. Módlmy się i nie załamujmy rąk. To oczyszczenie musi się dokonać, bo czas wyboru Prawdy nadchodzi. Kościół przetrwa, bo jak powiedział św. Augustyn: „Poza Kościołem możemy wszystko uczynić poza zbawieniem duszy. Tylko w Kościele katolickim można odnaleźć zbawienie”.
•
(…) czas triumfu Maryi będzie jakby odrębną epoką. Chodzi więc tutaj nie o pokój polityczny, ale o Boży porządek. Nie będzie miejsca na grzech, a szatan przestanie działać na pewien czas. Oczywiście triumf Niepokalanego Serca będzie poprzedzał ponowne przyjście Chrystusa, co też jest dla nas ważne, dlatego że po czasach ucisku nadejdzie jeszcze tu, na ziemi, czas absolutnie wyjątkowy, gdy Maryja odniesienie zwycięstwo. Wydaje się, że będzie to jakiś rodzaj przedsionka nieba, naprawdę niezwykły okres ładu i odnowy Kościoła. Bo pamiętajmy, że Maryja jest Matką Kościoła, a zatem nie pozwoli, aby Jej Kościół zginął. Dzisiaj być może trudno nam jest sobie to wszystko wyobrazić, bo płyniemy statkiem po bardzo wzburzonym morzu, brakuje nawet kapitana, który by znał kierunek, w jakim należy płynąć, a wszystkie urządzenia nawigacyjne jakby przestały działać poprawnie. Krótko mówiąc – po ludzku nie mamy na kim się oprzeć, czemu zaufać. I dlatego właśnie teraz musimy mieć wielką mądrość i odwagę, by w tym zamęcie i chaosie spojrzeć w niebo i tam zobaczyć najjaśniejszą gwiazdę – Maryję, która nas pewnie przeprowadzi do bezpiecznego portu.
Źródło: "Noc bluźnierstw. W oczekiwaniu na świt", ks. Piotr Glas w rozmowie z Krzysztofem Gędłkiem, wyd. Esprit
28 listopada
Pięciokrotny znak Krzyża
Pan Jezus: Czyniąc znak krzyża, nie bądź rozproszona. Zawsze myśl o trzech Boskich Osobach. To, co ci teraz powiem, ogłoś publicznie. Znak krzyża czyń pięciokrotnie, aby upamiętnić moje święte Rany. Żegnając się, myśl o moich Ranach. Patrz w moje oczy zalane krwią od wielu ciosów, które i ty Mi wymierzałaś. (8 kwietnia 1962).
•
Matka Boża: Zwyczaj nabożnego, pięciokrotnego czynienia znaku Krzyża Świętego pielęgnujcie też codziennie rano, wieczorem i w ciągu dnia, polecając się przy tym miłosierdziu Ojca w niebie. Dzięki temu zbliżycie się do Ojca w niebie, a wasze serca zostaną napełnione łaskami. (13 kwietnia 1962).
Źródło: „Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi”, Elżbieta Kindelmann, wyd. Esprit. Nihil obstat: Kuria Metropolitalna w Krakowie, 21 czerwca 2022 r.
23 listopada
Czym jest Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi?
„Świat zaciemniony przez niewiarę będzie musiał przeżyć potężne wstrząsy, a po nich ożyje wiara!” ‒ te słowa przekazała Matka Boża Elżbiecie Kindelmann, węgierskiej mistyczce, która była jedną ze świadków Ostrzeżenia. Za jej pośrednictwem Jezus i Maryja zapoczątkowali ruch kościelny Płomień Miłości ‒ nazwa odnosi się do tej ogromnej i wiecznej miłości, jaką Maryja ma dla wszystkich swoich dzieci. Jezus i Maryja nauczali Elżbietę, a teraz poprzez jej dziennik duchowy udzielają wiernym wskazówek dotyczących Boskiej sztuki cierpienia dla zbawienia dusz.
Czym jest „Płomień Miłości”?
Ks. Dariusz Dąbrowski COr: Odpowiedzi na to pytanie jest kilka. Najpierw Maryja mówi: „jest to Płomień Miłości mojego Serca”, potem precyzuje, że to „promień światła”, który sprawi, że „będzie wielki cud, którego blask oślepi szatana. Płomień ten jest ogniem miłości i zgody, który wyprosiłam u Ojca Przedwiecznego dzięki zasługom świętych Ran mojego Boskiego Syna”. W innym miejscu Maryja powie wprost, że Płomień Miłości to Jej Syn ‒ Jezus Chrystus, pierwsza miłość Jej Serca, którego poczęła za sprawą Ducha Świętego. Chodzi więc o dzielenie się z innymi ludźmi miłością do Chrystusa, o pobłogosławioną łaską Ducha Świętego skuteczną ewangelizację, która zapali cały świat.
Jakie znaczenie dla świata ma orędzie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi? Dlaczego przesłanie Płomienia Miłości jest tak ważne dla Kościoła?
Ks. D.D.: Ponieważ łączy i pozwala pełniej nam zrozumieć orędzie fatimskie. Punktem szczytowym orędzia fatimskiego jest wezwanie do modlitwy i wynagrodzenia przez Niepokalane Serce Maryi. Już w czasie drugiego objawienia się 13 czerwca 1917 roku Matka Boża podała powód, dla którego Łucja musi „przez jakiś czas zostać” na ziemi. „Jezus chce się posłużyć tobą, aby ludzie mnie poznali i pokochali”. Elżbieta Kindelmann zapyta potem Maryję: „Dlaczego nie dokonujesz takich cudów jak w Fatimie, by Ci uwierzono? Córko ‒ padła odpowiedź ‒ im większe byłyby dokonywane przeze Mnie cuda, tym mniej by Mi wierzono. Moja karmelitanko, prosiłam was przecież o to, byście obchodzi pierwszą sobotę miesiąca, a Mnie nie po słuchaliście”.
W jaki sposób możemy korzystać z dziennika Elżbiety Kindelmann?
Dziennik duchowy Elżbiet Kindelmann to kolejna w dziejach Kościoła historia działania Boga w duszy. Wpisuje się w takie dzieła jak „Księga życia” św. Teresy z Avili, „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, czy „Dzienniczek” św. Faustyny. W tym ostatnim dziele znajdujemy wiele punktów wspólnych z przesłaniem Płomienia Miłości. Myślę, że wiele osób może odnaleźć w tym dzienniku duchowym siebie: swoje rozterki, objawy słabości, życiowe niepowodzenia, choć nie każdy ‒ na szczęście ‒ przeszedł taką twardą szkołę życia jak Elżbieta, ale także wskazówki, jak rozpalić w sobie Płomień Miłości Bożej.
Warto też odmawiać piękną modlitwę Elżbiety Kindlemann:
„Ciebie, umiłowana Matko, prosimy z dziecięcą ufnością: spraw, aby nasze słabe serca rozgorzały zapalonym przez Ducha Świętego Płomieniem Miłości Twojego Niepokalanego Serca, napełniając się doskonałą miłością Boga i bliźniego, abyśmy zjednoczeni z Tobą mogli kochać naszego Stwórcę i innych ludzi”.
Źródło: „Katalog dobrych książek Wydawnictwa Esprit”, wydanie pełne, jesień 2022
21 listopada
Niszczyciele chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu
Ks. Stanisław Małkowski: (…) Koniec Zachodu, gdyby nastąpił, oznaczałby kres cywilizacji określanej mianem Christianitas, a zarazem kres Kościoła, co jak wiadomo nie jest możliwe („bramy piekła go nie przemogą”). Możliwa jest jednak lokalna zapaść cywilizacyjna w skali państw i narodów, a nawet całej Europy, która niegdyś budowała cywilizację chrześcijańską, a obecnie poganieje wchodząc na drogę samozniszczenia. O ile jednak dawne pogaństwo niosło ze sobą dobra kultury, pewien szacunek dla natury i prawdy obiektywnej (cywilizacja klasyczna została wchłonięta i przetworzona przez chrześcijaństwo), o tyle współczesne pogaństwo w swoim nihilizmie nie nawiązuje do klasyki, lecz chce wszystko co obiektywne, prawdziwe i dobre zniszczyć. Temu służy dyktatura relatywizmu.
Współcześnie pojawiają się w kręgu cywilizacji zachodniej nihilistyczne, nie tylko zakłamane, ale wręcz bezsensowne ideologie, które wmawiają w człowieka: stwarzasz i zbawiasz siebie sam. Wybieraj człowieku: możesz być podobny do zbuntowanego anioła albo do zwierzęcia, możesz budować globalistyczną cywilizację śmierci, albo od razu popełnić samobójstwo i pójść do piekła. Ponieważ diabeł woli sukcesy zbiorowe od indywidualnych zwycięstw, tworzy gigantyczne projekty superpaństwowe w rodzaju Unii Europejskiej lub światowego totalitarnego globalizmu. Temu służą diabelskie ideologie: pogański feminizm, gender, Green peace, „globcio”, „multikulti”, poprawność polityczna. Chodzi o odebranie ludziom rozumu, wolności, szacunku dla duszy i ciała, wszelkich darów Bożych poza istnieniem (ale jakie ono jest i jakie będzie?), wspólnoty i zdolności budowania na trwałym fundamencie.
Poprawność polityczna odrzuca pojęcie obiektywnej prawdy; sama prawda staje się uzurpacją i zniewoleniem, jej głoszenie „mową nienawiści”. Feminizm oznacza autokreację kobiety wyzwolonej z więzów małżeńskich i macierzyńskich, oznacza walkę z mężczyznami („szowinistycznymi samcami”) i z dziećmi traktowanymi jako niechciany (a czasami chciany i żądany) produkt. Gender oznacza totalną destrukcję męskości i kobiecości, małżeństwa i rodziny, ludzkiej natury; płeć albo nijakość ma być prawem wyboru. Green peace oznacza konflikt między ludźmi a resztą świata; człowiek uznany jest za niebezpiecznego i szkodliwego pasożyta; prawo do życia zwierząt, owadów i roślin jest ważniejsze od prawa do życia ludzi; należy ograniczać rozrodczość, propagować antykoncepcję, aborcję, homoseksualizm, po to aby ludzi ‒ szkodników było jak najmniej na świecie. „Głobcio” opiera się na irracjonalnej wierze w szkodliwość życia i działalności człowieka, który oddychając i produkując wytwarza szkodliwy gaz CO2, powoduje efekt klimatyczny i powinien być zmuszony do finansowania pakietu energetyczno-klimatycznego (co jak wiadomo dotyka niektórych, na przykład Polaków). „Multikulti” oznacza chaos kulturowy i cywilizacyjny rozumiany jako promocja wszystkiego co niszczy osobistą i społeczną tożsamość; jest to swojego rodzaju „Kulturkampf” przeciwko tradycji i społecznej, narodowej samoświadomości; chodzi o wykorzenienie człowieka z własnej kultury i historii.
Wdrażaniu tych ideologii służy edukacja, propaganda medialna, terror ustaw i przepisów sprzecznych z prawem naturalnym, z osobistym i wspólnym dobrem, działalność jawnych lub ukrytych ośrodków programowego ogłupiania i demoralizowania ludzi od przedszkola po starość. Granie na prymitywnych emocjach pożądania i strachu wyłącza stopniowo logiczne myślenie.
Ustawowa, propagandowa, państwowa i szkolna agresja może budzić sprzeciw aż do chwili, gdy nastąpi akceptacja zniewolenia. Stan apatii i poddania się tym, którzy odbierają wolność, własność i życie twierdząc, że tak właśnie trzeba, jest pożądany z punktu widzenia zwolenników cichej wojny zmieniającej mentalność. Otwarty i jawny rozlew krwi budzi reakcje obronne. Natomiast atrakcje cielesne i duchowe, takie jak konsumpcyjne i utylitarne traktowanie ciała (kult przyjemności i sukcesu za wszelką cenę), a z drugiej strony magia, spirytyzm, okultyzm, wróżbiarstwo, sekciarstwo (wtajemniczenie w perwersje ducha) dają wybór: chcesz się realizować cieleśnie czy duchowo? Wolisz egoizm czy wspólnictwo? Masz ambicje indywidualne czy polityczne?
Wielowymiarowość i perfidia niszczycieli chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu łączy się z obojętnością i biernością, niekonsekwencją i słabością ludzką. Dlatego ludzkie (społeczne i polityczne) formy obrony nie wystarczą. Trzeba sięgnąć po środki dane z wysoka ku zwycięstwu doczesnemu i wiecznemu. Takim środkiem historycznie wypróbowanym i skutecznym jest Krucjata różańcowa, a następnie intronizacja Jezusa na Króla państw i narodów, poczynając od Polski, wreszcie ofiarowanie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi zgodnie z wolą Matki Bożej Fatimskiej. Ponieważ bastionem cywilizacji chrześcijańskiej europejskiego Zachodu była i jest jeszcze Polska, trwa wojna toczona w różnych formach przeciwko naszej Ojczyźnie. Skoro Jezus Polskę szczególnie umiłował (Św. Faustyna, „Dzienniczek”), a zarazem wybrał, aby w niej dokonała się Jego królewska intronizacja (sługa Boża Rozalia Celakówna), zobowiązuje to nas do współdziałania w duchu: „ora et labora”.
Źródło: „Króluj nam Chryste”. Ks. Stanisław Małkowski, felieton opublikowany w „Gazecie Warszawskiej” 26. 03. 2013 r.
6 listopada
Idea królowania Chrystusa jako Króla Wszechświata, a idea królowania jako Króla państw i narodów (w pierwszym rzędzie Polski) poprzez Jego społeczne panowanie w wymiarze doczesnym
Fragmenty wypowiedzi i publikacji ks. Stanisława Małkowskiego
Cały przekaz [objawień przekazanych słudze Bożej Rozalii Celakównie ‒ przyp.] dotyczył życia doczesnego. Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata kieruje nasze myśli i serca ku życiu wiecznemu i ku Bożej sprawiedliwości, która się spełni, czy ktoś chce, czy nie chce (Boga wielbić i okazać Mu posłuszeństwo). Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, a Chrystusowi Królowi Wszechświata dana jest wszelka władza w niebie i na ziemi, czy się to komuś podoba, czy się nie podoba. Natomiast Intronizacja, tak jak ogłosił Pan Jezus, ma polegać, w odniesieniu do życia doczesnego, na oddaniu się osobistym i społecznym ‒ narodowym i państwowym – władzy Jezusa Chrystusa Króla. On sam, uznany najpierw za Króla Polski, a następnie tych narodów i państw, które zechcą wziąć z Polski wzór i przykład, będzie panował jako dobry, pełen miłości miłosiernej Władca, dla naszego dobra doczesnego, dla uniknięcia zła, którym jest zagłada państw i narodów (może ona nastąpić choćby w wyniku trzeciej wojny światowej, na którą się zanosi bądź innych wydarzeń). Pan Jezus zapowiadał te wydarzenia ukazując jako perspektywę w przypadku odrzucenia Jego woli. Chodzi o scenariusz drugiej wojny światowej, a następnie trzeciej, gorszej od poprzedniej, jeżeli Jego Intronizacja na Króla państw i narodów nie nastąpi. (źródło: Pch24 „Ksiądz Małkowski: przyjęcie Jezusa Chrystusa za Króla i Pana istotne lecz niewystarczające”)
•
Święto Chrystusa Króla wprowadzone w roku 1925 przez Piusa XI w ostatnią niedzielę października przed uroczystością Wszystkich Świętych oznaczało społeczne panowanie Chrystusa w czasie doczesnej walki ze złem w drodze do wiecznej ojczyzny — nieba. Reforma liturgiczna wprowadziła uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata w ostatnią niedzielę roku kościelnego, ukazując kosmiczny i eschatołogiczny sens królewskiej władzy Chrystusa. Poprzednie znaczenie święta było wezwaniem do intronizacji jako aktu państwowego i narodowego w miejsce powszechnej współcześnie detronizacji. Natomiast drugie znaczenie (po reformie) intronizacji nie potrzebuje, bo kosmos poddany jest Chrystusowi, czy ktoś tego chce, czy nie chce. Wszyscy zbawieni i w niebie i w czyśćcu, których wspominamy 1 i 2 listopada, poddani są w pełni władzy Chrystusa i modlą się o to, abyśmy w drodze do wieczności tę władzę już teraz uznali i jej się poddali dla naszego ocalenia i zbawienia. Bóg wydobywa kosmos z chaosu. Natomiast zbuntowany przeciwko Bogu człowiek pogrąża się w chaosie. Żyjemy w czasach myślowego chaosu, tzw. zapaści semantycznej, inaczej mówiąc bełkotu, gdy zło nazywa się dobre, a dobre złem, kłamstwo ‒ prawdą, a prawdę ‒ kłamstwem. (źródło: „Króluj nam Chryste”, ks. Stanisław Małkowski)
•
Wielowymiarowość i perfidia niszczycieli chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu łączy się z obojętnością i biernością, niekonsekwencją i słabością ludzką. Dlatego ludzkie (społeczne i polityczne) formy obrony nie wystarczą. Trzeba sięgnąć po środki dane z wysoka ku zwycięstwu doczesnemu i wiecznemu. Takim środkiem historycznie wypróbowanym i skutecznym jest Krucjata różańcowa, a następnie intronizacja Jezusa na Króla państw i narodów, poczynając od Polski, wreszcie ofiarowanie Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi zgodnie z wolą Matki Bożej Fatimskiej. Ponieważ bastionem cywilizacji chrześcijańskiej europejskiego Zachodu była i jest jeszcze Polska, trwa wojna toczona w różnych formach przeciwko naszej Ojczyźnie. Skoro Jezus Polskę szczególnie umiłował (Św. Faustyna, „Dzienniczek”), a zarazem wybrał, aby w niej dokonała się Jego królewska intronizacja (sługa Boża Rozalia Celakówna), zobowiązuje to nas do współdziałania w duchu: „ora et labora”. (Źródło: „Króluj nam Chryste”, ks. Stanisław Małkowski)
•
Panowanie Boga nad człowiekiem ma również wymiar społeczny. Bóg w Chrystusie króluje nie tylko w każdym człowieku z osobna oddającym się indywidualnie temu panowaniu, ale również we wspólnotach i społecznościach, od małżeństwa i rodziny po naród, czy wspólnotę narodów Chrystusowego Kościoła. O ile Boże królowanie jest w Kościele nienaruszalne (Bramy piekielne go nie przemogą), pomimo ludzkiej słabości i grzeszności, o tyle trwa obecnie zacięta walka, której celem jest odebranie ludzi Bogu i Chrystusowi, przez pogrążenie w kłamstwie i nienawiści – mówił. Przed tą strategią diabła, twórcy podziałów ostrzega Chrystus Król i Maryja Królowa. Ponieważ moc szatana znacznie przewyższa moc człowieka, dla zwycięstwa konieczne jest odwołanie się do wszechmocy Chrystusa Króla i Wszechmocy błagającej – Maryi Królowej. Chodzi o akty indywidualne, jak i wspólnotowe – rodzinne i narodowe.
Tak jak poprzez śluby lwowskie Jana Kazimierza wypełniona została wola Maryi by ogłoszona została Królową Polski, tak bez naszej odpowiedzi pozostaje wyrażone w objawieniach Rozalii Celakówny w latach 30. XX wieku pragnienie Chrystusa, który powiedział: „Chcę być Królem Polski przez intronizację”. Choć obiektywnie jest On królem wszystkich narodów, to jako Król może być uznany albo nie. Ta wola Chrystusa czeka na spełnienie. Dobrowolne, zbiorowe, narodowe poddanie się władzy Chrystusa Króla prowadzi do ocalenia, odnowienia obrazu Bożego zawartego w ludziach i wspólnotach. (Ks. S. Małkowski, II Kongres dla Społecznego Panowania Chrystusa Króla, Warszawa, 24 maja 2014 r.)
18 listopada
Wyrzec się miłości stworzeń, aby tym większą ją odnaleźć w Bogu…
Nigdy nie pragnijcie, aby was szczególniej kochano. (…) Dusza, która już nie pragnie miłości stworzeń, ukryta w świętych ranach Zbawiciela, znajdzie w przenajchwalebniejszym sercu Jezusa niewymowne słodycze Boże, albowiem wspaniałomyślnie wyrzekłszy się dla Niego miłości ludzkiej, stanie się zdolną do pełnego rozpływania się w uciechach Bożych, których stałaby się pozbawioną, gdyby dała zachwycić się kłamliwym i zwodniczym słodyczom pociech ziemskich. Bowiem uciechy Boże są tak czyste i tak niepokalane, że nie znoszą żadnego przymieszania się uciech tego świata, i o tyle tylko nimi napełnieni być możemy, o ile nam tamte staną się ckliwymi. Nadto wasze dusze będą mogły z wielką wolnością zwracać się do Boga i rozmyślając o Jego obecności i o Jego nieskończonych doskonałościach, spoczywać i radować się w Nim. W końcu, ponieważ nie ma nic tak słodkiego, jak kochać i być kochanym, jeżeli sobie wzbronicie tej przyjemności przez miłość ku Bogu i aby Bóg posiadał cało wasze serce, nierozdwojone miłością stworzeń, złożycie przez to Bogu najbardziej pożądaną ofiarę, a dla was najpełniejszą w zasługi, i nie bójcie się, żeby się przez to oziębiła miłość wasza dla bliźnich, owszem będziecie ich kochali miłością czystszą i doskonalszą, bo będziecie ich kochać nie dla siebie, idąc za waszą skłonnością, ale jedynie, aby się Bogu podobać, robiąc to, co wiecie, że Jemu jest miłym.
Źródło: „Złota książeczka o praktyce pokory”, Dom Sans od św. Katarzyny
18 listopada
Za co cierpiał w czyśćcu ks. Dolindo?
Ks. Dolindo Ruotolo pojawił się po śmierci u pewnej kobiety, którą znał za życia i powiedział jej, że dostał pozwolenie, aby do niej przyjść i powiedzieć, co się stało z nim po śmierci. Przyznał się, że mimo całego naszego wyobrażenia o jego świętości, nie dostał się od razu do Nieba, tylko także on musiał przejść czyściec. Między innym ks. Dolindo powiedział:
„Wszechmogący Bóg, najsprawiedliwszy i najlepszy, pozwolił aby dusza moja jeszcze przez trzy dni pozostała na ziemi u stóp Tabernakulum. W ten sposób mogłem wynagrodzić za wszystkie uchybienia, jakie miały miejsce z powodu zbytniej koncentracji tłumnie gromadzących się ludzi na mojej osobie w świątyni Boga. Fakt, że pozostawałem przez trzy dni u stóp Tabernakulum, nie oznacza, że byłem ogołocony ze świętości, którą nieskończenie dobry Bóg zechciał mi udzielić. W chwili mojego przejścia na drugi świat, zrozumiałem w Bożym świetle, iż potrzeba abym podjął akt całkowitego wynagrodzenia za wszystkie te dusze, które przez wiele lat nie oddawały należnego szacunku Najświętszemu Sakramentowi z powodu mojej osoby”.
Ważna uwaga co do tłumaczenia modlitwy o wylanie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi
Dotychczas polskie tłumaczenia modlitwy o wylanie Płomienia Miłości używały słowa „rozlej” (Rozlej na całą ludzkość…), jednak najnowsze tłumaczenie dokonane przez wydawnictwo Esprit, zawarte w książce: „Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi”, dokładniej uwzględnia sens oryginalnego tekstu węgierskiego, który mówi o tym, że Płomień Serca Maryi JUŻ jest rozlewany na świat, a nie, że dopiero będzie. Dlatego użyto słowa „rozlewaj”, aby pokreślić, że modlimy się o rozlewanie tego Płomienia TERAZ i w PRZYSZŁOŚCI.
Jak wiemy, w orędziu przekazanym Elżbiecie Kindelmann, Matka Boża prosi o przekazywanie Jej Płomienia z serca do serca, tak, aby wszystkie ludzkie serca nim zapłonęły, co oślepi szatana i ostatecznie przygotuje Tryumf Jej Niepokalanego Serca, zapowiedzianego w Fatimie. Być może wielu się wydaje, że stanie się to kiedyś, w jakiejś nieokreślonej przyszłości, ale de facto ten Tryumf przygotowuje się już dziś, na naszych oczach, w cichości kochających serc, które odpowiadają na wezwanie Maryi. Jesteśmy tego świadkami i możemy w tym Tryumfie czynnie uczestniczyć!
A więc poprawne brzmienie tej modlitwy to: „Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej”.
9 listopada
Chciejcie mieć udział w moim dziele odkupienia!
Pan Jezus powiedział:
– Córeczko, czy wiesz, jak wielka jest rzesza moich czytelników? Moją świętą naukę czyta się często i z nabożeństwem, ale do niczego to nie prowadzi. Światło lampy i słońca oświetla tylko litery. Ich prawdziwy sens odkrywają jedynie ci, którzy do Mnie przychodzą. Daję w niego wejrzeć tylko duszy, która z pokorą padnie przede Mną na kolana. Tylko dzięki temu pozna ona moje odwieczne pragnienie: pragnienie ocalenia dusz. Chciejcie mieć udział w moim dziele odkupienia! Niech będzie to celem, największym darem waszego życia, który mi przyniesiecie. Wykorzystujcie każdą okazję, każdy środek ratowania dusz! Dbajcie o to! Pamiętasz, co kiedyś przeczytałaś? „Gdyby każdy chrześcijan uratował choć jedną duszę, nie byłoby potępionych”.
Gdy Pan Jezus skończył do mnie mówić, odezwała się Najświętsza Dziewica:
– Córko! Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. I wy tego nie chciejcie! Dlatego daję ci do ręki promień światła – Płomień mojej miłości.
Wypowiedziawszy te słowa, Maryja wzmogła w mojej duszy ból swojego Serca.
Źródło: „Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi”, Elżbieta Kindelmann, wyd. Esprit. Nihil obstat: Kuria Metropolitalna w Krakowie, 21 czerwca 2022 r.
7 listopada
Nowy kompromis historyczny po 1989 r.
Ks. Stanisław Małkowski: Ponieważ w roku 1989 ‒ roku Okrągłego Stołu ‒ doszło do kolejnych morderstw na kapłanach, dokonanych przez tak zwanych „nieznanych sprawców”, wydawało mi się, że to jest ciąg nieprzerwany od lat 40., kiedy to komuniści opanowali Polskę. I te morderstwa były dla mnie jak jakaś komunistyczna krwawa pieczęć pod tym nowym kompromisem historycznym, który zarysował się w Polsce, a potem i w Związku Sowieckim. Polska stała się elementem gry, w której chodzi o utrwalenie pewnych założeń ideologii marksistowskiej, tyle że w łagodniejszym wydaniu włoskiego marksistowskiego filozofa Antonia Gramsciego: bez ostrej walki klas, jaka była prowadzona przez bolszewików. Chodzi o to, by wejść w instytucje, zdeformować kulturę, mentalność, świadomość. Nie udało się stworzyć „nowego człowieka” przy pomocy terroru i ostrej propagandy kłamstwa, z jaką mieliśmy wcześniej do czynienia, więc teraz mamy do czynienia z bardziej subtelną propagandą kłamstwa i wejściem do wszelkich możliwych instytucji, by ideologię quasi-marksistowską pod nazwą poprawności politycznej wbijać ludziom do głów, robić wodę z mózgu. Kiedy większość zostanie już zmanipulowana i zobojętniała na wszystko, totalitaryzm będzie można wprowadzić bardzo gładko, a wobec marginesu posłużyć się także przemocą, o ile oczywiście będzie taka potrzeba. To scenariusz przygotowywany na naszych oczach, tu i teraz, dla większości w sposób niezauważalny, kawałek po kawałku. Uderzenie w rodzinę, w szkolnictwo, w służbę zdrowia. Ale przecież to jest pewna całość! To nie jest tylko ciąg incydentalnych szaleństw, tylko jedno wielkie szaleństwo zmierzające do wprowadzenia nowego porządku w Polsce, w Europie, stopniowo na świecie. Trzeba to widzieć całościowo. Jan Paweł II był tego świadom, kiedy mówił o konfrontacji cywilizacji śmierci z cywilizacją życia, o wręcz metafizycznej, demonicznej sile, która chce przemienić świat na swoją modłę. O konfrontacji Ewangelii z antyewangelią, ewangelizacji z antyewangelizacją. Są środowiska napędzające ten mechanizm przemian i są środowiska działające na zasadzie „pożytecznych idiotów”. Środowiskiem szczególnie obfitym w „pożytecznych idiotów” jest tak zwana katolewica, która hołubi „Gazetę Wyborczą” i sadowi się w „Tygodniku Powszechnym”, współtworzy tak zwany Salon i dobrze odnajduje się w tej postpeerelowskiej rzeczywistości. Prawie od początku ukazywania się „Gazety Wyborczej”, którą w pierwszym okresie jej ukazywania się na rynku czytałem ‒ potem przestałem ‒ zauważyłem, że konsekwentnie popiera różne formy tego, co z punktu widzenia nauki Kościoła katolickiego uważane jest za sprzeczne z Dekalogiem i niemoralne, a zarazem zachowuje pozory przychylności wobec katolicyzmu czy Kościoła. Ma choćby swego nadwornego teologa Jana Turnaua i zamieszcza artykuły na tematy kościelne, katolickie, niekiedy bardzo ostro krytyczne, niekiedy w miarę przyjazne, w duchu katolewicy. Oferuje katolickie gadżety, na przykład płyty z kolędami czy dodatki związane z osobą i nauczaniem Jana Pawła II, ma dużo nekrologów i starsi ludzie nieraz się na te nekrologi „łapią”, a młodzi przyciągani są mnogością ogłoszeń. Myślę o tym, że gdy podważany jest w Polsce szacunek dla życia i wspólnego dobra, gdy lekceważona jest solidarność, gdy zagrożona jest niepodległość i suwerenność Ojczyzny, trzeba na nowo w świetle Ducha Świętego z odwagą i męstwem złu powiedzieć „nie”, a dobru ‒ „tak”. Trzeba tworzyć i utrzymywać wspólnoty, organizacje i instytucje, w których ludzie odpowiedzialni za Polskę, kochający Ojczyznę, służący Polakom i polskiej racji stanu mogliby działać jako znak sprzeciwu wobec zła w duchu słów świętego Pawła, które powtarzał błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko: „Nie daj się złu zwyciężyć, ale zło dobrem zwyciężaj”. Oto przesłanie dla nas, które nie straciło na aktualności. I nigdy nie straci.
Źródło: „Ksiądz. Historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”, Wojciech Sumliński
6 listopada
A czy ten wujek Stalin jest wierzący? Czy on wierzy w Pana Jezusa?
Ze wspomnień ks. Stanisława Małkowskiego
Z innych wydarzeń z tamtego okresu ‒ a był to rok 1953 ‒ zapamiętałem szkolną „imprezę”, urządzoną z przepychem. Przygotowano szereg pokoi, a w każdym jakieś atrakcje. Dzieci mogły wybierać: włączyć się w improwizowany teatrzyk, w jakąś grę, zabawę czy może po prostu siąść sobie przy stoliku, coś zjeść i wypić. W pewnym momencie, gdy zabawa rozkręciła się na dobre i gdy zacząłem już nawet dobrze się tam czuć, pojawili się członkowie Związku Młodzieży Polskiej, przystojni młodzieńcy i ładne dziewczęta w białych koszulach i czerwonych krawatach ‒ i wszystkie dzieci zapędzili do jednej dużej sali. Na „politagitkę”. Mówili o wielu rzeczach, których nie spamiętałem, ale przede wszystkim o Stalinie, jaki to z niego geniusz i dobry człowiek, kochający wszystkie dzieci. Oczywiście wcześniej coś tam obijało mi się o uszy, że jest jakiś Stalin, ale że ani w domu, ani wcześniej w przedszkolu u sióstr nie było o tym mowy, więc tak naprawdę nie wiedziałem, kto to taki. A tu nagle w szkole mówią, że generalissimus, że wielki przywódca, przyjaciel dzieci i w ogóle anioł wcielony, który chyba tylko przypadkiem sfrunął na ziemię. Zrobiło mi się trochę głupio, że nic nie wiem o tak świetlanej postaci, ale że nie chciałem tego po sobie dać znać, więc postanowiłem wyczekać okazji, by zaplusować. Okazja nadarzyła się szybciej, niż mógłbym to sobie wymarzyć. Gdy już zatem przystojna młodzież w czerwonych krawatach powiedziała nam wszystko, co miała do powiedzenia i przyszedł czas na pytania, wystrzeliłem z miejsca jak z procy i wypaliłem:
‒ A czy ten wujek Stalin jest wierzący? Czy on wierzy w Pana Jezusa? ‒ zapytałem. Było dla mnie oczywistą oczywistością, że odpowiedź może być wyłącznie twierdząca, bo przecież ‒ myślałem ‒ taki dobry człowiek musi wierzyć w Boga. Oczekiwałem zatem potwierdzenia i pochwały za mądre pytanie. Tymczasem w sali zapadło takie milczenie, że można było usłyszeć przelatującą muchę. Spojrzałem na naszych prelegentów i zamarłem. Jeden rzut oka i już wiedziałem, że trafiłem kulą w płot. Młodzi chłopcy i dziewczęta w większości lustrowali sufit, jakby chcieli sprawdzić, czy za chwilę nie zwali im się na głowy, niektórzy przyglądali się swoim butom, a pozostali patrzyli na mnie tak, jakbym zabił im rodziców harmonią, bądź ‒ o zgrozo ‒ chichotali ukradkiem. Niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc popatrzyłem z kolei na naszych nauczycieli i tu spostrzegłem zachowania ambiwalentne: od szerokich uśmiechów od ucha do ucha, które mogły oznaczać absolutnie wszystko, po twarze czerwone z gniewu, a kto wie, czy i nie z braku tchu. Zrozumiałem, że palnąłem jakąś gafę, i że bynajmniej nie polegała ona wcale na tym, iż spytałem o rzecz oczywistą. A gdybym miał w tym zakresie jeszcze jakieś wątpliwości, to musiałbym je szybko stracić po tym, gdy jedna z nauczycielek przerwała ciszę, mówiąc krótko: „Nie wierzy”. Powiedziała to ledwie dosłyszalnym szeptem, zapewne na poły do siebie, ale w tej pełnej napięcia ciszy jej słowa wydały się głośniejsze niż dźwięk kościelnego dzwonu. Szybka analiza i już wiedziałem, co robić.
‒ No to ja się za niego pomodlę, żeby nie poszedł do piekła ‒ zadeklarowałem ochoczo, sądząc, że jeśli tak dobry człowiek z nieznanych mi powodów nie wierzy w Boga, to trzeba mu pomóc i modlić się za niego. Byłem przekonany, że tym razem to już na pewno moje dobre intencje zostaną docenione, ale najwyraźniej znów się pomyliłem, bo gdzieś z głębi sali dobiegł głos: „to prowokacja”. Zrobiło się z tego niezłe zamieszanie zakończone potężną awanturą, która omal nie miała naprawdę poważnych konsekwencji, ale ostatecznie staraniem kilku życzliwych osób całą rzecz udało się wyciszyć. Konsekwencją tej historii było jednak to, że musiałem rodzicom obiecać, że nic już o Stalinie mówić nie będę.
‒ I obiecał ksiądz?
‒ Tak. Ale wciąż chyba jeszcze niewiele z tego wszystkiego rozumiałem, bo akurat w maju 1953 wypadała moja pierwsza komunia święta i tak sobie wtedy pomyślałem... No, mówiono nam na lekcjach religii, że dziecko z okazji pierwszej komunii może bardzo wiele wyprosić u Pana Boga, więc pomyślałem sobie, że pomodlę się za tego dobrego człowieka, który pomimo całej swej dobroci nie wierzy w Boga, żeby się nawrócił i nie poszedł do piekła. Później, gdy już zacząłem „dojrzewać politycznie”, zastanawiałem się, jaki był efekt tej modlitwy i kto z niej skorzystał. Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że prędzej jakaś ofiara Stalina, aniżeli on sam...
Źródło: „Ksiądz. Historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”, Wojciech Sumliński
6 listopada
Gdzie byłby ksiądz Jerzy Popiełuszko dziś, gdyby żył?
Niewiele osób wiedziało, że nie tylko ksiądz Małkowski, ale także ksiądz Jerzy miał zakaz odprawiania Mszy Świętych ‒ a wiedziało o tym niewielu, bo zakaz ten został wprowadzony w ostatniej chwili, tuż przed śmiercią księdza Popiełuszki. Świadczy o tym szereg relacji, w tym wypowiedź Hanny Grabińskiej, profesor zaprzyjaźnionej z księdzem Jerzym Popiełuszką, z którą rozmawiałem w 2014:
„ (…) Ostatni raz widziałam księdza Jerzego w środę 17 października 1984 roku po Mszy Świętej o godzinie siódmej. Jechałam do pracy na ósmą i nie mogłam długo rozmawiać, ale tę rozmowę zapamiętam do końca życia. Ksiądz Jerzy powiedział mi, że miał spotkanie, podczas którego powiedziano mu, że nie będzie już więcej odprawiał Mszy Świętych za Ojczyznę ani w ogóle głosił więcej homilii. «Moi przełożeni powiedzieli mi, że wszystko, co miałem do powiedzenia na Mszach za Ojczyznę, już powiedziałem i więcej nic już nie powiem, a Mszy tych nie będę odprawiał. Dano mi też do zrozumienia, że w ogóle nie powinienem więcej głosić homilii i kazań», powiedział smutno. Byłam w szoku i zastanawiałam się, kto mógł wydać taki zakaz, no bo przecież nie ksiądz prałat Teofil Bogucki. Ksiądz prałat był wtedy w szpitalu i ksiądz Jerzy był bardzo osamotniony, codziennie jeździł do szpitala. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś z przełożonych miałby wydać zakazać księdzu Jerzemu głoszenia homilii i powiedzieć mu, że wszystko, co miał do powiedzenia, już powiedział. Chyba dlatego, że byłam tak zaskoczona, nie dopytałam wtedy księdza Jerzego, kto mógł być osobą, która wydała ten absurdalny zakaz. Chciałam później wrócić do tej rozmowy, ale to nie nastąpiło już nigdy, bo dwa dni później księdza Jerzego uprowadzono. Ale te jego ostatnie słowa, jakie do mnie skierował: «powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia i nic już więcej mówić nie będę», zapamiętam do końca życia. Nie wiem, czy autorem tego zakazu był ksiądz prymas Józef Glemp, ale tak wtedy te słowa odebrałam. Wiem, że na skutek różnych sugestii i podszeptów w tamtym czasie ksiądz prymas odnosił się do księdza Jerzego niezwykle krytycznie, a raz nawet zrobił mu awanturę na ulicy twierdząc, że ksiądz zaniedbuje swoje obowiązki w stosunku do studentów medycyny. Ksiądz Jerzy w odpowiedzi napisał wielkie pismo, bo poczuł się tym zarzutem i także innymi zarzutami, strasznie skrzywdzony. Była wtedy straszna nagonka na księdza Jerzego ze strony wielu osób, które pomawiały go o różne rzeczy. Później okazało się, że wiele z tych osób było do tych strasznych pomówień „inspirowanych” przez SB t jej agenturę. Gdy dowiedzieliśmy się, że uprowadzono księdza Jerzego, niektórzy na początku przekonywali, by o tym nie mówić i to też byto bardzo dziwne, ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Poszłam do Seweryna Jaworskiego i mówię mu: «Porwali księdza, a ja ze wszystkich stron słyszę, że nie wolno o tym mówić». Seweryn Jaworski się zerwał i mówi: «Jedziemy do prymasa». Ubrał się i pojechaliśmy. Dojechaliśmy na miejsce, ja zostałam w samochodzie. Jaworski po bardzo krótkiej chwili wyszedł strasznie zdenerwowany i powiedział: «Nie chcieli w ogóle ze mną rozmawiać». Prymasa nie ma i w ogóle nie ma tu z kim rozmawiać. Mieliśmy wtedy wielkie poczucie osamotnienia i to przez te wszystkie lata właściwie się nie zmieniło, bo prawda o tej zbrodni ukrywana jest do dziś”.
Chyba dopiero po tej rozmowie, którą za zgodą profesor Grabińskiej zarejestrowałem, zrozumiałem słowa Stasia, gdy kiedyś spytałem: gdzie byłby ksiądz Jerzy dziś, gdyby żył?
Odpowiedź była równie krótka, co konkretna: odprawiałby Msze na Wólce Węglowej* ‒ i tyle. Żadnych wyjaśnień. Dopiero później zrozumiałem, co miał na myśli ksiądz Stanisław, ale czego nie chciał wyrazić wprost, bo w takim wypadku musiałby oceniać swoją postawę, jednoznacznie pozytywną, a tego zawsze starał się unikać. Zrozumiałem, że ksiądz Jerzy był człowiekiem z tej samej gliny, co ksiądz Staś, niewchodzącym w żadne układy, niepodlegającym żadnym naciskom, mówiącym zawsze i wszystkim prawdę prosto w oczy i uczciwym do szpiku kości ‒ a tacy ludzie prawie nigdy nie robią tego, co nazywamy „karierą”, a już na pewno nie w III RP.
•
*Wólka Węglowa ‒ potoczna nazwa cmentarza komunalnego w Warszawie, gdzie w 1983 r. ks. Małkowski został skierowany do posługi kapelana, którą pełnił tam przez 35 lat.
Źródło: „Ksiądz. Historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”, Wojciech Sumliński
4 listopada
Świadectwo byłej satanistki, która powróciła na łono wiary katolickiej, na temat bluźnierczych kradzieży Eucharystii
Zezwolenie wiernym na przyjmowanie komunii na rękę stanowiło dla sekt satanistycznych prawdziwy punkt zwrotny. Jak dowiedziałam się później, przyjęcie tego obyczaju było żywo dyskutowane w Kościele. Paweł VI, przyjmując opinię większości biskupów, z którymi się konsultował, opowiedział się po stronie komunii na język. Przyznał wolność wyboru jedynie konferencjom episkopatów tych krajów, w których obyczaj ten już się rozwinął, czyli w praktyce Holandii i Belgii. We Włoszech wielokrotnie proponowano tę praktykę, lecz natrafiała ona na silny sprzeciw, któremu przewodził arcybiskup Genui Giuseppe Siri. Pewien ekspert wyjaśnił mi potem, że kilka dni po śmierci kard. Siriego (2 maja 1989 roku) odbyło się tradycyjne doroczne zgromadzenie biskupów włoskich (15-19 maja 1989 roku). Zaledwie jednym głosem, korzystając z nieobecności wielu biskupów, została przegłosowana decyzja dająca możliwość udzielania Eucharystii na rękę również w diecezjach włoskich. Nowość ta zaczęła być wprowadzana w kościołach, począwszy od 3 grudnia 1989 roku, i od tamtej pory kradzież Hostii to bułka z masłem. Dzisiaj często myślę, że gdyby katolicy wierzyli w realną obecność Jezusa Chrystusa w poświęconej Hostii, tak jak wierzą w nią sataniści, świat z pewnością byłby dużo prężniej ewangelizowany.
Jesteśmy tak mali i nieważni, a jednocześnie jedyni i bezcenni w oczach Boga. Refleksje umierających
Po raz pierwszy spotkaliśmy się na cmentarzu kilka lat temu, zaledwie tydzień po tym, jak poznaliśmy się przy grobie księdza Jerzego Popiełuszki. Pamiętałem o czym wtedy mówiliśmy, każde słowo, jakby to było wczoraj. Ksiądz Stanisław [Małkowski] z pietyzmem i nieomal z zachwytem opowiadał mi, jak bardzo ceni sobie posługę na cmentarzu i możliwość służenia ludziom.
‒ Uroczystości pogrzebowe tutaj i służba w hospicjum dla umierających „Res Sacra Miser” na Krakowskim Przedmieściu, to wszystko razem wzięte daje zupełnie niespotykaną perspektywę patrzenia na świat. Wie pan, odprowadziłem na drugą stronę bez mała dwa tysiące osób i nie było wśród nich niewierzących. To znaczy oczywiście byli ludzie, którzy wcześniej Boga negowali, nie wierzyli, a nawet sobie z niego kpili, ale gdy było już wiadomo, że spotkanie z wiecznością jest kwestią dni, nawet godzin, przeżywali coś, czego nie potrafili wyrazić słowami, bo są takie sytuacje, na wyrażenie których po prostu brakuje odpowiednich słów. Mówili, że przeżywali coś, co na zawsze ich odmieniało i tylko żałowali, że to „na zawsze” przychodziło tak późno, że nie dane im było doświadczyć tego wcześniej: obrazu świata uświadamiającego, jak jesteśmy mali i nieważni, a jednocześnie jedyni i bezcenni. Chcieli się tym podzielić, by także ci, którzy pozostawali, choćby przez chwilę mogli poczuć ten lęk, pokorę i nadzieję ‒ i wtedy zaczynali mówić o Bogu... ‒ spostrzegłem, że głos księdza Stanisława drży, ale brzmiała w nim pieśń tryumfalna. ‒ Byli wśród nich nawet funkcjonariusze dawnej Służby Bezpieczeństwa ‒ podjął po chwili przerwany wątek ‒ i proszę sobie wyobrazić, że na te dwa tysiące osób tylko jeden jedyny raz usłyszałem: „ksiądz chce mnie nawrócić? To się księdzu nie uda, bo mnie z Panem Bogiem nie jest po drodze”. Nieszczęśnik w tym swoim postanowieniu wytrwał. To był właśnie oficer SB, jedyny znany mi pacjent tego hospicjum, który odszedł bez pojednania z Bogiem. Ale poza nim, w obliczu śmierci ludzi niewierzących ja nie spotkałem ‒ relacjonował ksiądz podczas naszego pierwszego spaceru po cmentarzu.
Pamiętam, że słuchałem jak zaczarowany i wydawało mi się, że nawet ptaki zamilkły, przysłuchując się temu, co miał do powiedzenia ten niezwykły kapłan. ‒ A czy pan wie, o czym mówili ci wszyscy odchodzący ludzie? ‒ zaczął po chwili na nowo. Chciałem zastanowić się nad jego słowami, ale nie miałem czasu na rozmyślania, bo, nie czekając na moją odpowiedź, ponownie podjął przerwany wątek.
‒ Mówili wyłącznie o tym, że za mało czasu poświęcili bliskim: żonom, mężom, dzieciom, matkom, krewnym bliższym i dalszym, przyjaciołom ‒ generalnie, że za mało czasu poświęcili innym ludziom. Ale ani jeden z tych dwóch tysięcy odchodzących na moich oczach ludzi, proszę mi wierzyć, ani jeden nie powiedział: proszę księdza, żałuję, że za mało pracowałem. Ani jeden! ‒ podniósł głos o oktawę, co nie zdarzało mu się prawie nigdy. ‒ Wszyscy za to, jak jeden mąż, żałowali źle ustawionych priorytetów i tego czasu, którego nie można już cofnąć, a który zmarnotrawili w pogoni za karierą i innymi bzdurami, nie wykorzystując tego jedynego w swoim rodzaju daru, jakim jest czas, na to, co naprawdę istotne: autentyczną obecność ‒ jedyną rzecz, która buduje relacje ‒ i prawdziwe rozmowy z innymi ludźmi. To ta najważniejsza prawda, którą rozumieli w perspektywie wieczności.
Obserwując ukradkiem twarz księdza, zastanawiałem się, co czuł ten dobry, wrażliwy człowiek, który był świadkiem lub uczestnikiem tak wielu niezwykłych zdarzeń i który doświadczył w swoim życiu tak wielu niezwykłych przeżyć. Ale jego twarz nie zdradzała teraz żadnych emocji, jak zazwyczaj, jak prawie zawsze, kryjąc wszystko za warstwą opanowania.
Uderzyły mnie zwłaszcza jego słowa o nawracających się w obliczu śmierci funkcjonariuszach SB. Wcisnął te słowa we mnie i wbił głęboko. Czy mógł przewidzieć, że niedługo później przyjdzie mu być świadkiem i w jakiejś mierze także współuczestnikiem jeszcze jednego i jeszcze bardziej niezwykłego, takiego nawrócenia?
Było tak.
Podczas dyżuru księdza Małkowskiego na Wólce Węglowej przyszło doń kilkoro starszych ludzi.
‒ Chcielibyśmy katolickiego pogrzebu naszego krewnego ‒ rzucili krótko. ‒ Był ochrzczony, był dobrym katolikiem i spowiadał się przed śmiercią, a w swoim czasie zajmował ważne stanowiska państwowe. Nazywał się Zenon Płatek... (…)
Źródło: „Ksiądz. Historia zawierzenia silniejszego niż nienawiść i śmierć”, Wojciech Sumliński
3 listopada
Cierp odważnie, wytrwale, w szczerym oddaniu!
24 lipca 1963
Odpoczywałam w ogrodzie, myśląc o cierpieniu wciąż przenikającym moje ciało i duszę. Nagle Pan Jezus zaskoczył mnie dobrotliwymi, pokrzepiającymi słowami:
– Cierp, cierp odważnie, wytrwale, w szczerym oddaniu! Nie zastanawiaj się, czy twoje cierpienie jest wielkie czy małe. Zasługi przyniesie ci tylko takie cierpienie, które będziesz potrafiła ofiarować Mi jeszcze tu na ziemi. Czas jest krótki, siostrzyczko, i nigdy się nie cofnie. Jeżeli coś odrzucisz, nigdy więcej cię do tego nie wezwę, bo będę musiał uznać, że nie chcesz tego dźwigać. Na każdej drobnej ofierze odciskaj znak swojej miłości – jakby pieczęć twojej decyzji – przyjmując wyrzeczenie w miłosnym oddaniu, abym mógł cię nająć jako współpracowniczkę mojego dzieła odkupienia. […] Każda drobna udręka, którą zniesiesz za cenę czystej ofiary i miłości, zwiększy rozkosz doznawaną przez Trójcę Świętą. Będziesz mogła się tym cieszyć wraz ze Mną, bo otrzymasz nagrodę, która nie jest z tego świata.
26 lipca 1963
– Muszę ci się znowu poskarżyć! – powiedział Pan Jezus. – Posłuchaj Mnie tylko! Moja dusza tak bardzo cierpi! Dusze stworzone na obraz i podobieństwo Boże, które dostają się w szpony szatana, pochłania wieczny ogień. Cierpienie mojej duszy może złagodzić Płomień Miłości mojej Matki. I ty możesz zmniejszyć te straszne męki, córko! Dlatego proszę cię, przyjmuj wszystkie cierpienia, które dla ciebie przeznaczam.
Po Panu Jezusie przemówiła Najświętsza Dziewica:
– Moja karmelitanko, nie rezygnuj z walki, nawet gdybyś zmagała się z olbrzymimi trudnościami. Płomień mojej miłości, który ześlę teraz na ziemię, zapoczątkuje epokę nieznanych dotąd łask. Bądź moją pomocnicą!
28 lipca 1963
Muszę dźwigać straszliwe udręki duszy. Bardzo trudno mi je znosić bez odpoczynku w łóżku. Muszę cierpieć za umierających, żeby nie zostali potępieni. Pośród moich mąk Pan Jezus powiedział:
– Bardzo cierpisz, prawda? Chcę tego i wiem, że również ty tego chcesz. Tak, musisz cierpieć opuszczona, niedoceniona, niezrozumiana i pogardzana. Dzięki temu masz prawdziwy udział w moim dziele zbawienia, w ratunku dla wielu, wielu dusz. Dzięki obfitości moich łask twój ból pozwoli ci uzyskiwać coraz większe zasługi.
1 sierpnia 1963 – piątek Najświętszego Serca Pana Jezusa
Przeżywałam cierpienie duchowe i fizyczne. Kiedy zagniatałam ciasto, Pan Jezus powiedział do mnie:
– Przyjmuj te udręki, choć są tak bolesne! Wiesz, że otrzymasz tyle łask, ilu inni nie dostępują w ciągu całych dziesięcioleci. Bądź za to wdzięczna! Do udzielania tych łask zobowiązuje Mnie Płomień Miłości mojej Matki. Często podkreślam, że to Ona cię wybrała i zalicza cię do szczególnie uprzywilejowanych przez siebie dusz.
Podczas mojej pracy Zbawiciel powiedział jeszcze więcej. W pewnej chwili przyszły do mnie dzieci ze swoimi problemami. Pan Jezus zamilkł. O nieskończenie uważny Jezu! Za dwadzieścia trzecia spojrzałam odruchowo na zegarek, a wtedy pomyślałam o Jego konaniu. Pewnego razu wyjawił mi bowiem, że dokładnie w tym czasie cierpiał najstraszliwsze męki. Jeszcze tego samego dnia wieczorem Pan oświadczył: