Twoje oparcie się na Bogu jako zawierzenie nie będzie w pełni czyste, jeżeli nie przyjmie formy zdania się na Boga. Może bowiem być tak, że zawierzysz Mu, licząc że On zrealizuje twoją wolę. Panie Boże, zawierzam Ci, bądź wola moja – jest to przecież ciągle szukanie siebie. Oparcie się na Bogu musi stać się zdaniem się na Niego. – Panie, niech będzie tak, jak Ty chcesz, ponieważ Ty kochasz mnie i wiesz najlepiej, co jest mi potrzebne, i co potrzebne jest tym, których kocham, za których się modlę.
Wiara jako oparcie się na Chrystusie i powierzenie się Jemu
Wiara jest uczestnictwem w życiu Boga, przylgnięciem do Niego jako jedynego Pana, a także oparciem się wyłącznie na Nim. Oparcie się na Chrystusie i całkowite powierzenie się Jemu wyraża naszą pełną ufność wobec Niego. Człowiek jest ukierunkowany na szukanie poczucia bezpieczeństwa, na szukanie oparcia, co oznacza, że jest ukierunkowany na zawierzenie. Jest ukierunkowany na to, żeby mieć jakiś system zabezpieczeń, żeby na coś liczyć, żeby się czemuś czy komuś powierzyć. Poczucie bezpieczeństwa to podstawowy, najbardziej elementarny wymóg ludzkiej psychiki. Jego brak, czy to w sytuacji zagrożenia, czy zabrania nam jakiegoś oparcia, rodzi lęk. To ten rodzący się w nas lęk sprawia, że nasze dążenie do poczucia bezpieczeństwa jest bardzo silne.
Można mówić o opieraniu się na czymś i poczuciu bezpieczeństwa w sensie rzeczowym – gdy liczymy na to, co posiadamy; mogą to być np. pieniądze, uzdolnienia, umiejętności. Można też umacniać swoje poczucie bezpieczeństwa w sensie osobowym – gdy liczymy na kontakty i międzyludzkie relacje ukierunkowane na realizowanie jakichś naszych planów. Poczucie bezpieczeństwa w sensie rzeczowym wiąże się często z naszym ukierunkowaniem się na przyszłość. Człowiek o silnym oddźwięku psychicznym próbuje przewidzieć, co będzie w przyszłości, próbuje zobaczyć nawet jej szczegóły i stara się do wszystkiego przygotować, by nie być zaskoczonym. Chce w ten sposób jakby zapanować nad przyszłością, szukając w tym oparcia i poczucia bezpieczeństwa.
W naszym życiu takie poszukiwanie poczucia bezpieczeństwa występuje ciągle. Student, który idzie na egzamin, opiera swoje bezpieczeństwo na pamięci, na tym, czego się nauczył, albo na swoich zdolnościach. Może też liczyć na tak zwany los szczęścia, ale zawsze będzie próbował na czymś się oprzeć, czy to w sensie rzeczowym, czy osobowym. Wszystkie jednak ludzkie systemy bezpieczeństwa są niedoskonałe i nie mogą być doskonałe, ponieważ oparte są jedynie na naszych planach czy kalkulacjach; dlatego muszą zawodzić, i wtedy dochodzi do kryzysu. Jeśli zawierzasz sobie, swoim zdolnościom, temu co posiadasz bądź ludziom, z którymi jesteś związany, to wcześniej czy później będziesz musiał się zawieść.
Aby nasza wiara była oparciem się na Chrystusie i powierzeniem się Jemu, musimy uznać, że tylko On jest naszym prawdziwym zabezpieczeniem. Płynące z wiary w Jego Słowo całkowite zawierzenie Chrystusowi jest jedyną właściwą odpowiedzią na Jego niezgłębioną miłość ku nam.
Bóg jedynym oparciem
Wiara to nieopieranie się na niczym poza Bogiem. Nie możemy opierać się na żadnym z Jego darów – jedynie na Nim samym, na Jego nieskończonej mocy i miłości nieskończonej.
Poruszająca jest scena, jaka miała miejsce na podwórcu świątynnym, kiedy to Bóg przypatrywał się ludziom wrzucającym swe ofiary do skarbony. Co chwilę słychać było brzęk padających monet, a gdzieś z boku siedział Jezus Chrystus z Apostołami i przypatrywał się tym, którzy wrzucali swe ofiary. Jakaś wdowa wrzuca dwa małe pieniążki – jeden grosz, a Pan mówi: "Ona wrzuciła najwięcej [ ], wrzuciła wszystko, co miała" (Mk 12, 43-44). Możemy podziwiać jej czyn: oddała wszystko, podczas gdy bogaci dawali jedynie z tego, co im zbywało. Widzieć sam gest, to jednak za mało. Należy podkreślić, że ona oddając wszystko "skazała" się na śmierć, ponieważ nie ma już więcej pieniędzy i nie ma z czego żyć. Ona sama podcięła swój system bezpieczeństwa materialnego. – Stąd to zdumienie samego Boga, wyrażone z zastosowaniem uroczystej formuły: "Zaprawdę powiadam wam: [ ] Ona ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie". Niepojęta wiara tej kobiety!
Człowiekowi pozbawionemu wszystkiego, całego systemu zabezpieczeń, zostają dwie rzeczy: albo rozpacz, albo płynące z wiary całkowite powierzenie się Bogu. Taka właśnie musiała być wiara wspomnianej wdowy. Dla niej Bóg musiał być wszystkim, musiał być jej jedynym oparciem. Z naszych systemów zabezpieczeń może ogołacać nas Bóg, ale możemy to robić również sami. Następuje wtedy czynne oczyszczenie nas ze zniewoleń. Tak było w przypadku ewangelicznej wdowy – ona sama się ogołociła.
Możemy też mówić o podobnym zawierzeniu wdowy z Sarepty, która spotkała się z Eliaszem (zob. 1 Krl 17, 8-16). Wdowa miała małe dziecko, a w jej kraju panował głód. Cały jej zapas żywności stanowiły ostatnie garści mąki i ostatnie krople oliwy. I w takiej sytuacji Eliasz mówi do niej: Przyrządź mi podpłomyk. Uwaga wdowy, że są to ostatnie garści mąki, niczego nie zmienia. Eliasz ponawia swoją prośbę: Przyrządź mi. Kobieta odpowiada: Tak, zrobię to, o co mnie prosisz, a potem pomrzemy – ja i moje dziecko. Była to rzeczywiście zgoda na śmierć, ponieważ na nic już nie można było liczyć, nawet na tę garść pożywienia. To Bóg przez Eliasza zabrał wdowie tę resztę żywności, która dawała jej jeszcze pewne poczucie bezpieczeństwa. Teraz nie ma już nic.
Co Pan Bóg robi z takimi ludźmi? Biblia mówi, że potem tej mąki zaczęło przybywać, tak że pomimo przyrządzania posiłków ciągle jej wystarczało, podobnie było z oliwą – wdowa i jej dziecko nie umarli. Bóg nie może zostawić człowieka, który powierzając się Jemu całkowicie sam oczyszcza się od Mamony i odcina od niszczącego jego wiarę systemu zabezpieczeń. Bóg patrzy z zachwytem na cud ludzkiej wiary, zwłaszcza tej ufnej, dziecięcej, która wyraża się oddaniem wszystkiego. Człowiek takiej wiary potrafi powiedzieć: Boże, jeżeli taka jest Twoja wola, to jestem gotów nawet umrzeć, ponieważ wierzę, że Ty mnie kochasz. Tak głęboka wiara rodzi świętych.
(...)
Jeżeli nie będzie w tobie szaleństwa wiary i jeżeli nie będziesz ufał do końca szalonej miłości Boga ku tobie, to wciąż będziesz posuwał się na drodze wiary żółwim krokiem albo będziesz się cofał. Budując system ludzkich zabezpieczeń, nie pozwalasz na wzrost wiary. Twoja wiara pogłębi się dopiero wówczas, gdy zgodzisz się, by Pan Bóg był dla ciebie jedynym oparciem i jedynym zabezpieczeniem. On przecież ma prawo domagać się, żebyś oddał Mu wszystko, wszystko w sensie zawierzenia.
Z punktu widzenia wiary to bardzo dobrze, że nieraz oparcie usuwa ci się spod nóg, ponieważ z tym związana jest łaska. Nie możesz przecież opierać się na niczym poza Bogiem, na żadnym z Jego darów, ani na żadnym ze znaków Jego obecności.
Stary Testament ukazuje nam rozegraną w epoce Sędziów walkę Filistynów z Izraelitami, w wyniku której po wielkiej klęsce Arka Przymierza dostała się w ręce nieprzyjaciół. W Pierwszej Księdze Samuela czytamy: "Filistyni przygotowali szyki bojowe przeciw Izraelitom i rozgorzała walka. Izraelici zostali pokonani przez Filistynów, tak że poległo na pobojowisku, na równinie, około czterech tysięcy ludzi. Po powrocie ludzi do obozu starsi Izraela stawiali sobie pytanie: »Dlaczego Pan dotknął nas klęską z ręki Filistynów? Sprowadźmy sobie tutaj Arkę Przymierza Pańskiego z Szilo, ażeby znajdując się wśród nas wyzwoliła nas z ręki naszych wrogów«. Lud posłał więc do Szilo i przywieziono stamtąd Arkę Przymierza Pana Zastępów, który zasiada na cherubach. Przy Arce Przymierza Bożego byli tam dwaj synowie Helego: Chofni i Pinchas.
Gdy Arka Przymierza Pańskiego dotarła do obozu, wszyscy Izraelici podnieśli głos w radosnym uniesieniu, że aż ziemia drżała. Kiedy Filistyni usłyszeli głosy okrzyków, mówili: [ ] »Biada nam!« (1 Sm 4, 2-8). – I epilog tego wydarzenia. "Filistyni stoczyli bitwę i zwyciężyli Izraelitów, tak że uciekł każdy do swego namiotu. Klęska to była bardzo wielka. Zginęło bowiem trzydzieści tysięcy piechoty izraelskiej. Arka Boża została zabrana, a dwaj synowie Helego, Chofni i Pinchas, polegli" (1 Sm 4, 10-11).
Można by pytać, dlaczego Izraelici ponieśli tak wielką klęskę. Przecież prosząc o przyniesienie Arki Przymierza, która była znakiem obecności Boga wśród nich, i wiążąc z nią nadzieję na zwycięstwo chcieli oprzeć się na Nim. Jak zrozumieć to, że Izraelici, mimo iż starali się opierać na Bogu, ponieśli klęskę i że właśnie wtedy zabrana im została Arka – znak szczególnej obecności Boga.
Tekst ten jest bardzo ważny, ponieważ umożliwia nam głębsze zrozumienie, co to znaczy oprzeć się wyłącznie na Bogu. – Arka Przymierza to nie Bóg, to tylko znak Jego obecności. Izraelici dopuścili się swoistego manipulowania tym szczególnym Bożym znakiem. Epoka Sędziów to okres raczej ponury w dziejach narodu wybranego. Wiemy, że w życiu Izraelitów działo się wtedy wiele zła, również w życiu dwóch synów arcykapłana Helego, którzy "nie zważali na Pana" (1 Sm 2, 12). W tym kontekście tekst biblijny ukazuje nam, jak nie zważający na Pana Izraelici manipulują znakiem obecności Boga. Sądzą, że po sprowadzeniu Arki Przymierza zwycięstwo powinno nastąpić niejako automatycznie. Wiara tymczasem to nieopieranie się na żadnym z Bożych darów ani żadnym ze znaków Jego obecności, a jedynie na Nim samym, na Jego mocy i miłości. Tą zaś mocą i miłością nie można już manipulować.
Podobnie stało się ze świątynią, która też była dla narodu wybranego takim szczególnym znakiem obecności Boga i która została zburzona, ponieważ to nie ona miała stanowić dla narodu wybranego stałe oparcie. Bóg powoływał ten naród do płynącego z wiary oparcia się wyłącznie na Nim samym.
Postawa zawierzenia
(...)
To, na czym próbujesz się opierać, te różne ludzkie systemy zabezpieczeń przyjmują w ujęciu ewangelicznym określenie Mamony. Możesz w nią wierzyć i w niej pokładać nadzieję, ale to nie ona jest prawdziwym Bogiem. A przecież to, od czego Bóg chce cię uchronić w twoim życiu, to ta fałszywa wiara. Dlatego tak bardzo zależy Mu na tym, byś odrzucił boga fałszywego. Bogiem staje się wszystko, w czym pokładamy nadzieję. Jeżeli pokładasz swoją nadzieję w bogu fałszywym, to twoja nadzieja jest bezsensowna. Ktoś, kto ma fałszywego boga, nie ma wiary albo jego wiara jest bardzo słaba, znikoma. Jeśli jest w twoim życiu fałszywy bóg, któremu służysz, na którym się opierasz, to musisz z konieczności zaznać goryczy i rozczarowania, ponieważ ten fałszywy pan, któremu powierzasz się i w którym pokładasz nadzieję, wcześniej czy później musi cię zawieść. Wtedy też coś w twoim zawierzeniu zawali się.
Chrystus mówiąc, że nie wolno dwom panom służyć, rozwija swoją myśl w formie symbolicznych obrazów i poprzez nie uczy, jak mamy ufać, jak mamy zdobywać to pełne zawierzenie Jemu jako prawdziwemu Panu. W swym Kazaniu na Górze mówi o liliach polnych. Kwiaty te to czerwone maki, takie przypominające trochę maki spod Monte Cassino. Palestyńskie maki i anemony to właśnie lilie polne. Ich specyfiką jest to, że są zadziwiające w swym pięknie, ale i w swej krótkotrwałości. Taki kwiat żyje tylko jeden dzień. Zdumiewające jest, że Pan Bóg stwarza taki jednodniowy kwiat, tak przy tym wspaniały, że – jak powie Jezus – jest wspanialszy od największej chwały Salomona. Jakże Bóg troszczy się o niego, uwydatniając w nim cały blask piękna. Ten kwiat jest własnością Pana, tak jak ty. Mówiąc o beztroskich ptakach, Jezus apeluje o nasze nawrócenie, o to, byśmy uwalniali się od ludzkich napięć, niepotrzebnych zmartwień, zbytnich trosk (zob. Mt 6, 26-34). Mamy być jak lilie polne i jak ptaki niebieskie, które On, prawdziwy Pan, kocha i o które sam się troszczy.
Wezwaniem do takiego pogłębienia naszej wiary, by Bóg stał się naszym jedynym oparciem, jest prośba Modlitwy Pańskiej: "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Odnajdujemy tu wyraźną aluzję do sytuacji, jaka miała miejsce na pustyni w czasie przejścia narodu wybranego do Ziemi Obiecanej. Wiadomo, że pustynia stwarza sytuacje trudne. Dlatego były bunty, było nieposłuszeństwo. Pan jednak zapalił się zazdrosną miłością, jak mówi Biblia, i zmiłował się nad swoim szemrzącym, grzesznym ludem – zesłał mu spadającą codziennie mannę. W okresach pustyni wychodzi z człowieka to, co osadzone jest w nim bardzo głęboko – egoizm, nieufność, chęć tworzenia sobie własnych systemów zabezpieczeń. U narodu wybranego ujawnił się na pustyni brak zawierzenia Bogu mimo cudów, jakie się działy. Ujawniła się też jego chciwość, wyrażająca się pragnieniem, by zagarnąć manny jak najwięcej, choć Mojżesz w imieniu Pana oznajmił: Tylko na dzień dzisiejszy możecie zbierać mannę. Wielu jednak nie posłuchało Mojżesza i zbierało jej więcej. Wtedy następował dalszy ciąg cudu, tylko jakby o innym wymiarze. Otóż cała ta zebrana reszta, to – więcej, czego nie należało zbierać, co miało stanowić system zabezpieczeń, następnego dnia okazało się zgniłe albo zjedzone przez robaki (zob. Wj 16, 14-21). Naród wybrany nie mógł zabezpieczyć się tak po ludzku, przez gromadzenie zapasów. Bóg przecież wyprowadził go na pustynię po to, by go ogołocić. "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj". Dzisiaj nam daj – na dzisiaj, nie na jutro i nie na cały miesiąc. Przecież jesteśmy twoją własnością. Przecież Ty troszczysz się o swoją własność. Pan musiał walczyć na pustyni z ludzkim egoizmem, który sprawiał, że naród wybrany nie chciał zawierzyć Panu nawet w obliczu cudu. Musiał walczyć o wiarę swojego ludu.
Dojrzałość wiary to gotowość oddania Panu wszystkiego, co On nam daje, to całkowite powierzenie się Jemu. Do niczego nie powinniśmy się przywiązywać, nawet do darów duchowych, nawet do Komunii św. Jest tylko jedna rzeczywistość, do której wolno się nam przywiązać i w przypadku której nie ma przywłaszczenia – wola Boża. Poza wolą Bożą wszystko jest darem i środkiem do celu, a nie celem. Jeżeli dar sobie przywłaszczymy, Bóg albo dokona jego zniszczenia, albo – doświadczając nas cierpieniem – ukaże nam, że sami z siebie nic nie mamy, że jesteśmy bezradni i że to On nas wszystkim obdarza.
Niezwykle wymownym świadectwem wiary św. Leopolda Mandica był gest pustych dłoni. Te skierowane ku Bogu puste ręce to znak nieprzywłaszczania sobie żadnych darów, gest niezwykłej wiary, dokonującej cudów w jego posłudze w konfesjonale. Nasz gest pustych dłoni może być skierowany do Boga nie tylko w sprawach duchowych, jak to było w wypadku św. Leopolda Mandica. Gest pustych rąk, wyrażający naszą postawę oczekiwania wszystkiego od Boga, winien nam towarzyszyć we wszystkich sprawach naszego życia: w pracy zawodowej, w wychowaniu dzieci, w oddziaływaniu na innych, w modlitwie. Gest pustych dłoni winien towarzyszyć również twojemu oczekiwaniu na największy z Bożych darów, jakim jest On sam, czyli Miłość, która cię ogarnia i w której jesteś zanurzony.
Zdanie się na Boga
Twoje oparcie się na Bogu jako zawierzenie nie będzie w pełni czyste, jeżeli nie przyjmie formy zdania się na Boga. Może bowiem być tak, że zawierzysz Mu, licząc że On zrealizuje twoją wolę. Panie Boże, zawierzam Ci, bądź wola moja – jest to przecież ciągle szukanie siebie. Oparcie się na Bogu musi stać się zdaniem się na Niego. – Panie, niech będzie tak, jak Ty chcesz, ponieważ Ty kochasz mnie i wiesz najlepiej, co jest mi potrzebne, i co potrzebne jest tym, których kocham, za których się modlę. W życiu wewnętrznym i w naszym dążeniu do Boga zawierzenie ma stawać się całkowitym zdaniem się na Pana.
Z okazji Bożego Narodzenia 1887 Celina, siostra św. Teresy od Dzieciątka Jezus, chciała jej sprawić radosną niespodziankę. Zrobiła mały papierowy statek i spuściła na wodę. Wewnątrz statku znalazła się postać małego, śpiącego Jezusa i wypisane słowa: "Zdanie się" (Pisma, t. I, 204,). Było to hasło modlitwy Teresy i Celiny. Są wody, fale życia, na których Bóg ma je prowadzić, a one mają zdać się na Jego miłość.
Teologia życia wewnętrznego mówi, że dopiero zdanie się na Boga rodzi wewnętrzny pokój człowieka. Tak długo będziesz niespokojny, tak długo twoje serce będzie się trzepotać jak ćma przy lampie, pełne niepokoju, trosk i kłopotów, jak długo nie będziesz próbował zdać się na Pana. Nie ma innej drogi do pokoju jak tylko pełne zdanie się na Jego wolę, to znaczy na Jego miłość.
Do świętej Gertrudy, która modliła się o zdrowie dla swojej przyjaciółki, Chrystus powie: Przeszkadzasz Mi, Gertrudo, prosząc o zdrowie jej, ponieważ ta choroba jest wielką łaską, a ona poddaje się mojej woli i szybko się uświęca. To francuskie słowo abandon, wypisane przez Celinę dla Teresy na małym statku, ma wielką głębię. Oznacza porzucenie własnych planów i wizji, zostawienie wszystkiego po to, by móc oddać się w pełni Panu. My jesteśmy tak pełni własnych planów i własnych wizji, podczas gdy wola Boża i Boże plany są często inne. I wtedy te nasze plany Bóg musi krzyżować. Są to jednak błogosławione krzyżowania naszych planów, bo krzyżuje je miłość, która zawsze chce naszego dobra.
Wielką przeszkodą w zdaniu się na Boga może być pokutujące w nas często skrzywione oblicze Boga. To skrzywienie może polegać na tym, że Bóg jest dla ciebie Sędzią, że boisz się Go. To straszne – bać się Boga, bać się Tego, który jest miłością. Może dlatego boisz się zdać na Niego, że obawiasz się, co On z tobą zrobi. Musisz jednak pamiętać, że taki świadomy lęk przed Bogiem bardzo rani Jego Serce. Co innego lęk instynktowny, ten, który rodzi się sam, spontanicznie, w sferze psychofizycznej, który właściwie nie podlega naszej kontroli. Gdy jednak świadomie w sferze duchowej (w swych myślach i w swej woli) godzisz się na lęk wobec Boga, jest to wielka niewierność. Jeżeli w ten sposób boisz się Boga, ludzi, świata, wtedy nie ma w tobie zawierzenia i nie ma wiary w ogarniającą cię Bożą miłość.
Św. Teresa z Lisieux powie krótko, że trzeba być jak dziecko i o nic się nie martwić (zob. Pisma, t. II, 396). W tym jednym zdaniu jest cały program: Zdać się na Pana, to znaczy nie martwić się niczym, bo przecież On cię kocha i o wszystko się troszczy. Dopiero wtedy zacznie przesączać się do naszej duszy, do naszego serca autentyczny pokój. Od zagrożeń, które rodzą lęk, nie możemy się uwolnić, ale bardzo ważne jest, żeby ten lęk usuwać świadomym aktem zdania się na Pana.
Kiedy św. Paweł prosi Jezusa, by usunął jakąś wielką trudność z jego życia, Chrystus odpowiedział mu, że moc w słabości się doskonali (zob. 2 Kor 12, 8-9). Św. Teresa napisze, że ufność i wiara doskonalą się pośród lęków. Jak więc ważną rolę odgrywa w ekonomii Bożej twój lęk. Jest on po to, by prowokować w tobie akt wiary. Lęk jest próbą wiary i Pan Bóg dlatego go dopuszcza, abyś wzrastał w wierze. Ufność i wiara doskonalą się pośród lęków.
Lęk może być czynnikiem chorobotwórczym i u wielu ludzi tak rzeczywiście jest. Lęk leży u podstaw nerwic i psychoz. A przecież może on być punktem wyjścia ku wielkiemu zawierzeniu. Wszystko zależy od ciebie. Lęk jest rzuconym ci wyzwaniem. Co z nim zrobisz? Czy zgodzisz się być zniewolony jego ciężarem? Czy raczej będziesz próbował czynić akty zdania się na Tego, który jest nieskończoną mocą i nieskończoną miłością. Wszystko rozgrywa się ciągle w ramach naszej decyzji. Lęków w sensie stanów emocjonalnych nie możemy się pozbyć, a przynajmniej nie zawsze. Lęk jednak może być czynnikiem pogłębiającym naszą wiarę, tak jak każda pokusa.
Do św. Małgorzaty Marii Alacoque, wielkiej apostołki kultu Serca Jezusowego, Pan Jezus z niezwykłą żarliwością powie: "Pozwól mi działać". Chrześcijaństwo jest religią łaski, religią, która ukierunkowuje nas na to, by pozwolić działać Chrystusowi, by coraz bardziej otwierać się na Jego działanie. Chodzi o takie otwarcie, które pozwoliłoby Chrystusowi w pełni w nas żyć. Wtedy On będzie mógł stworzyć z ciebie swoje arcydzieło, tak jak to było w przypadku Maryi, która żyła wiarą, zawierzeniem i całkowitym zdaniem się na Pana.
Podstawową zasadą działania Bożego jest to, że On nie chce się narzucać. Jeżeli drzwi twojego serca będą zamknięte, On nie będzie chciał ich wyważać. "Jezus wyręczy mnie we wszystkim – pisała św. Małgorzata Maria – jeśli tylko pozwolę Mu działać w sobie. Będzie we mnie kochał, pragnął, uzupełniał wszystkie moje niedostatki". Zdanie się na Boga jest najwyższą formą zawierzenia, najwyższą formą oparcia się na Panu. "Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci – mówiła św. Teresa od Dzieciątka Jezus – choć kocham jedno i drugie; tylko miłość mnie pociąga [ ]. Dziś jedyną moją busolą jest zdanie się na Boga. O nic nie potrafię już żarliwie prosić poza tym jednym, by w mojej duszy wypełniła się wola Boża bez przeszkód ze strony stworzeń" (Pisma, t. I, 235 n). Teresa przyznaje, że długo trwało, zanim osiągnęła ten stopień zdania się na wolę Pana: "Ale teraz już się na nim znajduję! Bóg wziął mnie w swoje ramiona i na nim umieścił!" (Dzieje duszy, 266). Twoje zawierzenie Bogu i zgadzanie się we wszystkim z Jego wolą będzie pełne, jeśli potrafisz wyznać: Kocham wszystko, co mi zsyłasz.
Zazdrosna miłość Boga
Pan zapalił się zazdrosną miłością do ciebie. Zapalił się zazdrosną miłością, to znaczy, że chce być dla ciebie jedynym Panem, jedyną miłością (por. Wj 20,5; Pwt. 5,9). On wzywa nas do nawrócenia, które ma zawsze dwa elementy – nawrócenie "od" i nawrócenie "do". Mamy się odwrócić od tego wszystkiego, co nas odsuwa od jedynego Pana, którego jesteśmy własnością. Mamy się odwrócić od głęboko tkwiącego w naszej duszy egoizmu, pragnącego zabezpieczeń. Jeśli tworzyłeś sobie system zabezpieczeń, a potem Bóg sprawił, że twoja "manna" zgniła, to pamiętaj, że On uczynił to z miłości. Bóg ogołaca cię z tego, co jest twoim zniewoleniem i brakiem wiary w Jego miłość. To On bowiem jest jedynym Panem, i twoim, i twojej "manny", czyli twojego codziennego chleba, twojego bytu. To od Niego wszystko zależy. On, niezależnie czy uznasz to, czy nie, pozostanie jedynym Panem, ale jest to Pan, który kocha. On nie chce, żebyś zagubił się w fałszywym królestwie fałszywego boga, ponieważ to królestwo niszczy cię. Jesteś Jego własnością ze wszystkim, co posiadasz – z duszą i ciałem; z pracą, która od Niego zależy, z mieszkaniem, które jest Jego własnością, z twoimi dziećmi, które do Niego należą i twoim czasem, który często wydzielasz Mu jak skąpiec, mimo że cały twój czas też do Niego należy.
Ewangelia mówi, że nie można dwom panom służyć. Słowo douleuein [służyć] w języku greckim oznacza taką służbę, jaką niewolnik pełnił wobec swojego Pana. Niewolnik nie miał czasu dla siebie. Pan dysponował jego czasem w pełni i zawsze. Bogu trzeba dać wszystko, trzeba umieć oddać Mu to, co jest Jego – i to jest program naszego nawrócenia. Trzeba też przyjąć Jego zazdrosną miłość, przyjąć Go jako jedyną wartość i jedyną miłość. W wyrażeniu "zazdrosna miłość" jest cała głębia miłości Boga, bo jest to miłość zazdrosna nie dla siebie, ale dla ciebie, zazdrosna o to, żebyś się nie zagubił w służbie fałszywym bogom.
Człowiek, który osiąga zjednoczenie z Bogiem i dochodzi do świętości, to człowiek, który przyjął Chrystusa do końca jako jedyną miłość. Są dwie kategorie ludzi wierzących: ci, którzy zbierają zasługi, i ci, którzy próbują po prostu kochać – a kochać to znaczy nie tylko dawać, ale jeszcze bardziej przyjmować, przyjmować miłość drugiej osoby. Kochać Boga to przyjąć Jego miłość, Jego zazdrosną miłość o ciebie – miłość zazdrosną i szaloną, chcącą uchronić cię od wszystkiego, co może być zagrożeniem twojej wolności i twojej wiary.
Pan zapalił się zazdrosną miłością ku tobie. Ta miłość to udręka Boga, to głód Boga w stosunku do ciebie, który jesteś Jego dzieckiem, Jego własnością. On będzie o ciebie walczył. Jego zazdrosna miłość będzie czasami trudna, bo ty nieraz wymykasz Mu się z rąk i idziesz ku przepaści, często nie wiedząc o tym. Nieraz więc Bóg będzie musiał tobą potrząsnąć, będzie musiał dać ci "trudne" łaski, ale to dlatego, by cię uratować, abyś ostatecznie Jemu się powierzył.
(...)
"Błogosławieni ubodzy w duchu"
Ten, kto szuka przede wszystkim królestwa Bożego, a więc szuka świętości, znajdzie i ją, i wszystko inne, a więc wszystkie duchowe i doczesne dary potrzebne do życia. "Błogosławieni ubodzy w duchu", nie przywiązani do niczego, nie mający nic i oczekujący wszystkiego od Boga. Błogosławieni, ponieważ w ich sercach jest miejsce dla Pana. Do nich należy królestwo niebieskie, ponieważ oni mają Boga. To jest ta radosna Ewangelia o ludziach błogosławionych, których serca są wolne dla Pana.
Na tyle wierzysz, na ile jesteś ubogi w duchu. Słowo "ubogi" w sensie biblijnym niekoniecznie oznacza ubóstwo w znaczeniu materialnym. Ubogim w duchu był na przykład król Dawid, człowiek postawiony na szczycie drabiny społecznej. Człowiek ubogi duchem to człowiek ogołocony z pewności siebie, to ktoś, kto wie, że nie może liczyć na siebie, na własne siły. Taki człowiek ukierunkowany jest na oczekiwanie wszystkiego od Boga, a nie zakorzenianie się w doczesności.
Jeżeli czujesz się mocny w sensie naturalnych możliwości, którymi dysponujesz, twoja wiara nie może rozwinąć się i pogłębić. To dlatego musisz odczuć swoją słabość, musisz zobaczyć, że czegoś nie możesz. Będzie to wezwanie do wiary. Twoja słabość, niemożność i bezradność staną się jakby szczeliną, przez którą będzie przeciskała się do twojego serca łaska wiary. Poprzez nasze zranienia Bóg daje nam łaskę pogłębienia wiary. Charles Péguy, wielki konwertyta, pisze: "Spotyka się niewiarygodne światła łaski przenikające do duszy złej, a nawet zepsutej. Widzi się zbawionym tego, kto wydawał się być straconym, ale nigdy nie widziano przesiąkniętym tego, co zostało okryte lakierem, aby przepuszczało to, co jest nieprzemakalne, aby zostało zmiękczone to, co stwardniało. [ ] Stąd pochodzą tak liczne braki, które stwierdzamy w skuteczności łaski, która, podczas gdy odnosi niespodziewane zwycięstwa nad duszami największych grzeszników, często pozostaje bez żadnego skutku w stosunku do tzw. porządnych" (Note conjointe, sur M. Descartes et la philosophie cartesienne – 1er août 1914). Jest tak dlatego, że ci "porządni", ci dorośli w sensie ewangelicznym nie mają żadnych braków, nie są zranieni, są silni, mocni, samowystarczalni, dorośli. "Ich skóra moralna, stale nietknięta – stwierdza dalej Peguy – stała się dla nich skorupą i pancerzem bez skazy. Oni nie przedstawiają tego otwarcia spowodowanego jakąś straszną raną, jakąś niezapomnianą udręką, jakimś niepokonanym żalem, jakimś szwem wiecznie źle zrobionym, jakimś śmiertelnym niepokojem, jakąś ukrytą goryczą, jakąś ruiną stale maskowaną, jakąś raną nigdy nie zagojoną. Nie ofiarowują otwarcia się na łaskę, co jest w swojej istocie grzechem. Ponieważ nie są zranieni, nie są już podatni na zranienia. Ponieważ nie brakuje im niczego, nie otrzymują więc nic. Nie mogą otrzymać tego, co jest wszystkim. Sama miłość Boga nie leczy tego, który nie ma ran. Właśnie dlatego, że człowiek leżał na ziemi, Samarytanin go podniósł. [ ] Otóż, kto nie upadł – pisze dalej Peguy – nigdy nie powstanie, a kto nie był oblany potem, nigdy nie będzie otarty". Tak zwani porządni, dorośli są nieprzenikliwi dla łaski.
Może i w twoim życiu jest jakaś straszna niegojąca się rana, może jakaś nie zapomniana udręka, nie pokonany żal czy śmiertelny niepokój, może jakaś ukryta gorycz, którą tyle rzeczy tego świata może być zaprawionych, jakieś zawalenie się czegoś. – Ty wtedy uważasz, że wszystko się już skończyło, a jest odwrotnie. To wszystko ma być dla ciebie kanałem łaski. Pan Bóg musi dopuścić tyle zranień, tyle trudnych chwil, abyś poczuł się słaby i przez to otwarty na łaskę. Gdy poczujesz się dotknięty bardzo boleśnie, pamiętaj, że jest to błogosławiony ból, który w twoim pancerzu dorosłości i porządności robi miejsce dla łaski. To wszystko jest dla ciebie szansą pogłębienia wiary. Twoja słabość sprawia, że przez wiarę może zamieszkać w tobie moc Boga. Bóg, zbliżając się do ciebie, musi uczynić cię słabszym, abyś Go potrzebował, byś wierząc i coraz bardziej Mu ufając w Nim szukał oparcia. Musi cię uniżyć, bo jesteś za duży, a zranienie uniża. Stąd każde zranienie przynosi ci szansę, że będziesz stawał się coraz bardziej ewangelicznym dzieckiem. Nieraz trzeba aż tylu zranień, aby stać się dzieckiem, by kroczyć "małą drogą".
Moc Boża potrzebuje słabości człowieka
Bóg zbliżając się do człowieka osłabia go. Czyni więc odwrotnie, niż my byśmy się spodziewali. Tobie wydaje się, że to ty kroczysz ku Niemu i że w tej sytuacji winieneś stawać się coraz bardziej mocny, coraz lepiej dawać sobie radę. Tymczasem to On przybliża się do ciebie, a przybliżając się czyni cię słabszym, czy to fizycznie, czy psychicznie, czy duchowo. Czyni to po to, by mógł zamieszkać w tobie ze swoją mocą, ponieważ to twoja słabość robi miejsce na Jego moc. Wówczas, gdy jesteś słaby, nie możesz sobie ufać, nie możesz wierzyć sobie, i wtedy jest szansa, byś zwrócił się ku Niemu i na Nim zechciał się oprzeć. Tak często bronisz się przed tą największą łaską, łaską słabości, a przecież już św. Paweł pisał: "Moc w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. [ ] Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny" (2 Kor 12, 9-10). Twoja moc i siła wcześniej czy później muszą się załamać. W rzeczywistości bowiem nie ma twojej siły, ponieważ ona jest darem – darem, który ty sobie przywłaszczasz, dlatego musi ci być zabrany.
Św. Maksymilian Kolbe podczas wielu swoich niezwykłych wypraw apostolskich czuł się zupełnie bezradny. Często klimat był bardzo nieodpowiedni dla jego chorych płuc, źle znosił uciążliwości podróży zamorskich i wilgoć, z powodu której niekiedy nie mógł oddychać. To wszystko nie powstrzymywało jednak jego pragnienia, by głosić królestwo Niepokalanej w całym świecie, choć niejednokrotnie zdawało się, że godziny nie przeżyje na statku. Może mówił wtedy do Maryi: Ja chyba nie wytrzymam jeszcze tej godziny, jak więc będę Twoje królestwo rozszerzał? – A przecież ta słabość była całą jego siłą.
Jeżeli Bóg zechce się tobą posłużyć, to na zasadzie twojej słabości. Kiedy próbujesz apostołować w poczuciu siły i mocy, stajesz się antyznakiem. Ludzie nie chcą twojej mocy, twojej własnej mocy, ponieważ jest ona dla nich upokarzająca. Pan Bóg też, aby uczynić cię znakiem i posługiwać się tobą, nie potrzebuje twojej siły, wręcz przeciwnie, potrzebuje twojej słabości. Myśl ta została niezwykle dobitnie wyrażona już w Starym Testamencie na przykładzie Gedeona (Sdz 7, 1-8. 10). Przeciwnik Gedeona ma 135 tys. wojska, a Gedeon 32 tys. – cztery razy mniej. Jednak w historii zdarzały się zwycięstwa przy takich dysproporcjach. Dla Pana Boga jest to więc dysproporcja za mała. Poleca zmniejszyć liczbę wojowników Gedeona. Pierwsza próba to zmniejszenie tych 32 tys. wojska do 10 tys. Teraz liczba wojsk Gedeona jest trzynaście razy mniejsza. W historii strategii zwycięstwo przy takiej dysproporcji już się nie zdarza, ale człowiek mógłby jeszcze je sobie przywłaszczyć i przypisać własnemu geniuszowi. Gedeon jest więc wciąż za silny, może jeszcze liczyć na własne możliwości. Bóg poddaje go jeszcze jednej próbie: poleca, by te 10 tys. wojska zredukował do 300 osób. I teraz sytuacja jest, właściwie nie wiadomo, czy dramatyczna, czy komiczna. To przecież naprawdę śmieszne wychodzić z taką liczbą przeciwko wrogowi, który jest 450 razy silniejszy. W tym przypadku już tylko Bóg może zwyciężyć, nie Gedeon. – I Gedeon pójdzie z tą garstką, i odniesie zwycięstwo. Ta przygniatająca dysproporcja sprawi, że nie będzie miał nawet pokusy, by przypisać je sobie. Cała sytuacja jest tak absurdalna, jakby Pan Bóg uśmiechając się mówił: Widzisz Gedeonie, chciałeś zwyciężyć dzięki swoim umiejętnościom i sile wojska. Patrz, pozostało ci trzystu ludzi na 135 tys. wroga. Co ty na to? – Gedeon zaufał Panu i odniósł zwycięstwo, jakiego nie zna historia.
Pan składa swój skarb w kruche, gliniane naczynie, aby z mocy Boga było to, co robimy, nie z nas (zob. 2 Kor 4, 7). Bóg ogołocił Gedeona z jego ludzkiej mocy, uczynił go małym i słabym, zrobił coś, co po ludzku wydaje się absurdem. Podobnie może zdarzyć się i w twoim życiu. Jeżeli jest w tobie takie 32 tys. elementów ludzkiej mocy, to Pan Bóg zrobi z tego najpierw 10 tys., a potem 300. Będziesz wtedy rzeczywiście bardzo słaby, prawie jak poległy, i taki właśnie – słaby – będziesz mógł zwyciężać. Będą to zwycięstwa nie twoją mocą, ale mocą Boga.
Ubóstwo Chrystusa
Wiara jako wyraz ubóstwa duchowego ma swój wzór w życiu i postaci Jezusa. Być ubogim to być zależnym. W życiu Jezusa widzimy trzy momenty, kiedy Jego ubóstwo dochodzi do szczytu, kiedy On – Bóg – staje się całkowicie zależny i ukazuje się w swej niemocy, jakby w porażce: jest to Betlejem, Kalwaria i Najświętszy Sakrament. (...)
Te trzy sytuacje: Betlejem, Kalwaria, Najświętszy Sakrament to sytuacje, w których miłość Jezusa posuwa się rzeczywiście aż do szaleństwa, aż do krańcowego ubóstwa. Ale to właśnie dzięki temu szaleństwu i temu ubóstwu Jezus przynosi ci Odkupienie, przynosi ci wiarę. Milczenie Boga, Jego niemoc, Jego "porażka" jest dla świata, który chciałby Boga pełnego widzialnej mocy, skandalem. Krzyż był i wciąż jeszcze pozostaje zgorszeniem dla tych, którzy nie wierzą, ale dla tych, którzy uwierzyli, jest on najwyższą mocą. Twój krzyż w sensie ogołocenia i ubóstwa czyni w tobie miejsce dla łaski – dla łaski wiary.
Uznać, że wszystko jest darem
Wiara to uznanie własnej bezradności, przekonanie, że niczego się nie posiada, że wszystko jest darem. Jest ona oczekiwaniem wszystkiego, wszelkich darów od Boga. Odwrotnością tak rozumianej wiary jest pycha. Człowiek pyszny te wszystkie dary uznaje za coś, co jest jego własne i przypisuje je sobie. Uważa, że wszystko od niego zależy, tak jakby w jego życiu nie było tego nieustającego daru Boga. Oczywiście, wiara jest czymś trudnym. Żyć wiarą to rodzić się na nowo, rodzić się do ubóstwa duchowego, do postawy dziecka.
Dar winien być przyjmowany z takim oderwaniem, byś w każdej chwili potrafił go oddać. Jest to przedziwny paradoks. Jesteśmy obdarzani po to, byśmy przyjmując Boże dary byli gotowi oddawać je z powrotem. Gest gotowości oddania Bogu otrzymanego daru jest znakiem, że nie nastąpiło przywłaszczenie, jest wyrazem uznania tej prawdy, że do mnie nic nie należy. Dar zwrócony Bogu powraca do nas, i to powraca zwielokrotniony. Wszystko jest darem: twoja dusza i ciało, żona, mąż, dzieci, to co posiadasz i co robisz – wszystko jest własnością Pana. Czy jesteś gotów oddać każdy z tych darów w każdej chwili?
Epizod z młodzieńcem, który odszedł smutny, kiedy Pan zaproponował mu rezygnację z dóbr materialnych, ma swój epilog. Po jego odejściu Jezus mówi: "Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność" (Mk 10, 24). Zwróćmy uwagę, że ten młody człowiek wypełniał wszystkie przykazania. Wynika stąd, że nie wystarczy wypełnianie przykazań. Pod jego adresem i pod adresem takich jak on Jezus mówi: "Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego". Jest to stwierdzenie tak mocne, że przerażeni tym Apostołowie pytają: "Któż więc może się zbawić?" (Mk 10, 25-26).
Ten młody człowiek, który wydawał się być otwarty na Boga, był niewolnikiem doczesności, niewolnikiem swojego majątku i swojej pozycji społecznej. Święty Łukasz mówi o nim, że był zwierzchnikiem, a więc zajmował jakiś ważny urząd (zob. Łk 18, 18). To wszystko może stanąć między człowiekiem a Bogiem, może być tak wielką przeszkodą, że takiemu człowiekowi będzie bardzo trudno się zbawić. Przywiązanie do doczesności, do tego, co Bóg stworzył, co jest tylko Jego darem, a nie Nim samym, może przez zniewolenie nas nie tylko utrudnić, ale nawet uniemożliwić nam zbawienie.
W swojej podróży do San Giovanni Rotondo spotkałem naukowca, który jechał razem ze mną do ojca Pio, aby prosić o błogosławieństwo dla swojej pracy. Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał swoim opus vitae – dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była przerażająca, przede wszystkim zdumienie – to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae, to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki napisać, to był cel twojego życia – prawie krzyczał – to jest opus vitae, po to żyłeś? A gdzie twoja wiara? Potem złagodniał, jakby zobaczył nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? – No tak, zawał serca. – Właśnie, to wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae. Patrz – mówił dalej – co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via – proszę wyjść. Padre Pio był rude, jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej myśleć i inaczej patrzeć na świat.
Ojciec naszej wiary Abraham otrzymał cudowny dar – w późnej starości urodził mu się syn. Było to dla niego największe szczęście, otrzymał największą z ludzkich wartości – syna, następcę. Rodzice zwykle przywłaszczają sobie dzieci, może i Abraham ulegał tej pokusie. Kiedy jednak Bóg powiedział Abrahamowi, że chce, by oddał on swojego syna, Abraham zgodził się. Zgodził się też na oddanie otrzymanego daru w sposób najbardziej dla siebie dramatyczny. – A co stałoby się, gdyby Abraham nie chciał oddać syna, gdyby zbuntował się i pozostał w przeświadczeniu, że polecenie Boga jest zbyt okrutne? Co by się wtedy stało? – Izaak musiałby zginąć. Nieważne byłyby okoliczności jego śmierci, czy stałoby się to w wyniku choroby, czy zginąłby w jakiejś walce, na wyprawie czy pożarty przez dzikie zwierzę. Musiałby on jednak być Abrahamowi zabrany, ponieważ stanąłby między nim a Bogiem. Izaak stałby się wtedy dla Abrahama przeszkodą w jego pełnym oddaniu się Bogu w wierze. Nieoddanie syna oznaczałoby, że Abraham przywłaszczył go sobie. Przywłaszczenie zaś daru jest zawsze niszczeniem go, jest jakby ciosem wymierzonym w siebie samego i w sam dar. Abraham oddając syna nie tylko go odzyskał, ale ponadto uzyskał dar zwielokrotniony – łaskę świętości, w której i syn uczestniczył. Abraham i Izaak to pierwsi święci patriarchowie Starego Przymierza.
Posiew nieufności
Kiedy analizujemy mechanizm powstawania zła w człowieku, zauważamy, że u podstaw zła leży brak prostoty i dziecięcego zaufania Bogu. Tak było od początku dziejów ludzkości, od chwili, kiedy pierwsi rodzice zostali postawieni w sytuacji próby wiary. U początku dziejów człowieka zaistniała próba zawierzenia. Bóg jakby postawił człowiekowi pytanie: Czy ufasz Mi? Czy masz wobec Mnie prostotę i ufność dziecka? Tekst biblijny wyraźnie mówi, że człowiek został zaatakowany przez szatana na tym właśnie odcinku. Szatan nie namawia pierwszych rodziców do zła jako takiego, nie kusi wprost do grzechu. To, czego dokonuje, to posiew nieufności. Robi to w sposób doskonały psychologicznie, tak jak to tylko on potrafi. Nie mówi: bądźcie niewierni, nieposłuszni – nie, on usiłuje wmówić pierwszym rodzicom, że w Bogu nie ma miłości, szczerości, prawdy. U podstaw mechanizmu zła pierwszego grzechu leży posiew nieufności, powodujący duży oddźwięk psychologiczny. Człowiek, który nie ufa, wchodzi w stan zagrożenia. Osoba, której nie ufam, staje się dla mnie zagrożeniem, rodzi się wobec niej lęk. Grzech nieufności rodzi zagrożenie i lęk, ten lęk, o którym tyle się mówi w psychologii i psychiatrii, który jest tak bardzo często źródłem ludzkiego cierpienia.
Istota "małej drogi" św. Teresy od Dzieciątka Jezus to postawa dziecka wolnego od wszelkiego lęku dzięki dziecięcej ufności. Jeżeli na początku ludzkości pojawił się grzech na skutek posiewu nieufności, to "mała droga", podkreślająca znaczenie ufności i dziecięcego zawierzenia Bogu, stanowi antidotum i jakby dokładną antytezę tamtego wydarzenia. Program "małej drogi" uderza w sam korzeń zła, ponieważ brak zaufania, ten posiew nieufności wobec Boga, leży w dużej mierze u źródeł wszystkich twoich grzechów i wszystkich twoich udręk egzystencjalnych czy psychicznych, a pośrednio również fizycznych. Jeśli zaufasz Panu, podetniesz korzenie tego, co cię niszczy. Uwierz, że On cię kocha. Próba wiary pierwszych rodziców nie była zbyt trudna, ale Biblia mówi też o straszliwej próbie, jakiej Bóg poddał Abrahama. Otrzymał on przecież przerażające polecenie zabicia własnego syna. Wtedy tak łatwo było przyjąć posiew nieufności: nie zawierzyć, zbuntować się. Abraham jednak, mimo ciemności, jakie go otaczały, zaufał. Jak ważne jest takie bezwzględne zaufanie Bogu, dziecięce zaufanie Temu, którego grzechem nieufności ranimy najbardziej.
Jeśli zdarzyło ci się kiedyś, że stracił do ciebie zaufanie ktoś, kogo bardzo kochałeś, to wiesz, jakie to bolesne. A jeżeli to nie jest zwykła sytuacja ludzkiej przyjaźni, zranionej przez nieufność, a sytuacja nieskończonej miłości Boga – jak wielki ból musi sprawiać nieufność tej Miłości. Słowa: boję się oddać Bogu wszystko, ranią jak policzek, bo to tak, jakbyś mówił Bogu: Ja Ci nie ufam, nie wiem, co możesz ze mną zrobić. Gdyby małe dziecko powiedziało tak do matki, byłby to dla niej niezwykły ból. Jakiegoż więc bólu doświadcza Bóg, którego człowiek policzkuje takim brakiem zaufania! Nieufność w pewnym sensie jest gorsza niż grzech, bo jest ona korzeniem i źródłem grzechu. Jeśli nie chcesz zaufać, jeśli twojemu Przeciwnikowi udało się zaszczepić w twoim sercu nieufność, to muszą przyjść konsekwencje – lęk, poczucie zagrożenia i związane z tym cierpienie. Dopiero poprzez skutki tego zła zobaczysz, jak daleko odszedłeś. Cierpienie, lęk i zagrożenia będą dla ciebie nieustannym wezwaniem do nawrócenia. Tak długo będziesz dźwigał brzemię lęku, dopóki się nie nawrócisz, dopóki nie staniesz się jak dziecko, które po prostu oddaje się w ręce miłującego Ojca. Pacjenta trzeba leczyć tak długo – napisze L. Szondi – aż nauczy się modlić. Nie chodzi tu o zwykły pacierz. Chodzi o głęboką postawę modlitwy, o ufną modlitwę dziecka, które oddaje się w pełni ramionom Ojca.
Ubóstwo duchowe jako postawa dziecięctwa
Wiara jako uznanie własnej bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga oznacza postawę dziecka. Dziecko w pełni uznaje, że nie ma nic, że nic nie potrafi. Ono jest pełne oczekiwań i wiary, że wszystko, co jest mu potrzebne, otrzyma. "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego" – mówi Pan (Mt 18, 3). Nawrócenie do postawy dziecka jest warunkiem koniecznym wejścia do Bożego królestwa. Kiedyś musisz stać się dzieckiem: ufnym, pokornym, oczekującym wszystkiego od Pana. Jeśli nie staniesz się nim tutaj, to będzie to musiało nastąpić w czyśćcu. Stan dziecięctwa jest bezwzględnie konieczny nie tylko do uświęcenia, ale i do zbawienia.
Dziecko ewangeliczne oczekuje wszystkiego od Boga, dosłownie wszystkiego. Wymiar dziecięctwa naszej wiary oznacza nieopieranie się na zwykłych, ludzkich kalkulacjach, a oczekiwanie na coś, co dziecko nazwie niespodzianką, oczekiwaniem na cud. Na ile jesteś dzieckiem, na tyle jesteś młody duchem. Człowiek może być starcem już w wieku dwudziestu lat. A może mieć lat osiemdziesiąt i dzięki duchowi dziecięctwa pozostawać młodym. Bóg jest zawsze młody i ustanowiony przez Chrystusa Kościół jest zawsze młody, dlatego potrzebuje on młodych w duchu, potrzebuje w tobie dziecka, które zdolne jest uwierzyć we wszystko. Człowiek "stary", nastawiony na rachunkowość, na liczenie za i przeciw, ogranicza Bogu możliwość działania, stawia granice Jego miłości i miłosierdziu. Rachunkowość i ciągłe obliczanie, czy coś może, czy nie może się udać, czy to ma szansę, czy nie, jest cechą starości. Dziecko poszukuje księżyca i wierzy, że może go otrzymać – a przecież Pan Bóg chce ci dać więcej niż księżyc. On chce ci dać swoje królestwo, ale jeśli nie będziesz dzieckiem, to zwiążesz Mu ręce.
Dzieci to również typowi ewangeliczni gwałtownicy, o których Jezus mówi, że porywają królestwo niebieskie (por. Mt 11, 12). Kiedy dziecko chce dostać się do mieszkania, to musi się dostać: będzie tak długo biło piąstkami czy nóżkami, aż mu otworzą. Pan Jezus powiedział: "Kołaczcie, a otworzą wam" (Łk 11, 9). Gdybyśmy umieli tak bić w zamknięte przed nami drzwi, które po to są zamknięte, byśmy się do nich dobijali jak dzieci, to one musiałyby się otworzyć. Bóg potrzebuje twojej dziecięcej wiary, by mógł w tobie i przez ciebie czynić cuda, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. "Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy" (Mk 9, 23). Wszystko jest możliwe dla tego, kto jest ewangelicznym dzieckiem.
(...)
Drugie zwiastowanie to zwiastowanie Maryi, która tak bardzo jest dzieckiem, że gotowa jest przyjąć wszystko. Maryja tak była dyspozycyjna, że Bóg mógł dla Niej "wyczarować" rzeczy niezwykłe. Ona wszystko by przyjęła, we wszystko by uwierzyła, bo Jej postawa wobec Boga przeniknięta była duchem dziecięctwa – a to jest potęga. Czy myślisz czasem, że światem rządzą dzieci, nie starcy? – Tak, światem rządzą dzieci, ponieważ człowiek, który ma ducha dziecięctwa, ma "moc nad Bogiem" – Bóg nie może się jemu oprzeć, nie może oprzeć się oczom dziecka, które naprawdę wierzą.
Piotr, gdy szedł do Chrystusa po wodzie, w pewnym momencie przestał być dzieckiem. Przyszło zwykłe rachowanie: dotąd szedłem, bo powierzchnia wody była równa, ale oto napływa fala – czy mogę iść dalej? Przyszła ludzka kalkulacja, ludzkie rozumowanie i wiara znikła. Piotr w tym momencie przestał być dzieckiem, dlatego zaczął tonąć. Okazał się człowiekiem starym i później jeszcze długo będzie stary, dlatego zdradzi Jezusa. Można powiedzieć, że grzeszysz, ponieważ jesteś "stary", bo starość duchowa zamyka cię na łaskę, zawiązuje Bogu ręce. Bóg jest młody i chce wyczarować ci księżyc. Jeśli św. Teresie z Lisieux dał w dniu jej obłóczyn śnieg, czy to nie był dla niej jej księżyc? Pan Bóg kocha się w takiej postawie, która nie widzi ograniczeń, a taką postawę ma dziecko. Ono nie zna granic możliwości, jest wytrwałe aż do szaleństwa, otwarte na to, co nowe – dziecko potrafi wierzyć.
Bóg jest zawsze młody i zawsze zdumiewa człowieka. Doświadczenie Boga to doświadczenie rzeczywistości zdumiewającej, a człowiek o postawie ewangelicznego dziecka potrafi się zdumiewać. Taki człowiek patrząc na świat potrafi zdumiewać się wszystkim, co go otacza. W momencie, w którym przestaniesz być dzieckiem przed Panem, przyjdzie kryzys w twoim życiu wewnętrznym, zaczniesz cofać się, przestaniesz wierzyć i kochać.
W cuda wierzą tylko dwie kategorie ludzi – święci i dzieci. Właściwie jednak jest to jedna kategoria, ponieważ święci są w duchu dziećmi. Sam Bóg w Jezusie Chrystusie stał się dzieckiem. Stał się nim nie tylko w Betlejem, ale również na krzyżu, gdzie był zupełnie bezbronny i we wszystkim uzależniony od ludzi. Ten Bóg, który stał się dzieckiem, chce, by nasza bezradność i słabość skłaniała nas do zdania się we wszystkim na Niego, by skłaniała nas do bezgranicznej ufności w Jego miłosierdzie.
Przypowieść o synu marnotrawnym należałoby raczej nazwać przypowieścią o ojcu miłosiernym. Starszy syn, jedna z trzech postaci dramatu, nie wzbudza w nas sympatii; jest zazdrosny i impertynencki wobec ojca. Nasza sympatia kieruje się ku temu marnotrawnemu, który wrócił, tym bardziej, że jest to nasz typ. W typie syna marnotrawnego odnajdujemy niemal spontanicznie samych siebie. Czy jednak jest to rzeczywiście typ postaci prawdziwie ewangelicznej? Ewangelia mówi, że jego powrót do ojca był wykalkulowany. Wrócił w nadziei, że u ojca będzie mu lepiej, ponieważ wiedział, że ojciec płacił więcej swoim najemnikom niż pan, u którego on się najął. "Pójdę do mego ojca i powiem mu: [ ] nie jestem godzien nazywać się synem, uczyń mnie choćby jednym z najemników" (Łk 15, 18-19n). Przypowieść o synu marnotrawnym wydaje się być nie dokończona. Jest w niej dalszy dramat syna marnotrawnego – dramat wynikający z przewagi postawy najemnika nad postawą dziecka. On chce być wobec ojca kimś, z kim można się umówić, tak jak umówili się z gospodarzem robotnicy wynajęci za denara (Mt 20, 1-26). Jeżeli zaś syn marnotrawny nie wraca jako dziecko, ale jako najemnik, to będzie musiał znowu odejść – drugi, trzeci, nie wiadomo który raz.
Syn, w którym jest duch najemnika, nie potrafi zdumiewać się miłością. Syn marnotrawny nie odkrył zranienia ojca, nie widział jego bólu, widział tylko własne nieszczęście i szukał dróg wyjścia z niego. W przypowieści o wynajętych robotnikach dobrocią gospodarza zdumiewali się ci z ostatniej godziny, a nie umówieni za określoną sumę najemnicy. Zdumiewać się potrafi tylko ewangeliczne dziecko, ponieważ zdumienie zakłada kontrast. Dziecko wie, że jest takim małym "nic" i że jest nieustannie obdarowywane czymś wielkim. Ten ogromny kontrast własnego "ja" i obdarowania rodzi w nim zdumienie.
Człowiek staje się chrześcijaninem, kiedy staje się dzieckiem, kiedy zaczyna go zdumiewać szaleństwo miłości Boga Ojca. Odnajdujemy tu nowy aspekt dziecięctwa ewangelicznego – pewną tożsamość między dzieckiem a skruszonym grzesznikiem. Na czym polega skrucha? Skrucha to żal, ale żal w obliczu krzyża, kiedy świadomy własnej nędzy i grzeszności patrzysz na krzyż i na rany Jezusa, kiedy próbujesz w duchu całować te rany, które sam przecież Jezusowi zadałeś – to jest skrucha. U syna marnotrawnego takiej skruchy nie było. Dopiero wtedy, gdy skruszony całujesz rany Jezusa i wierzysz w Jego miłość, powracasz do Boga w postawie dziecka, i tylko taki powrót ma sens. Nigdy nie wracaj do Boga jako najemnik, bo znowu Go zdradzisz.
Prawdziwą skruchę widzimy u jawnogrzesznicy podczas jej spotkania z Jezusem w domu faryzeusza Szymona. Jej prostota, spontaniczność i autentyczna skrucha świadczą o postawie ewangelicznego dziecka. Aby wyrazić Jezusowi swoją skruchę, podeszła do Niego, nie oglądając się na względy ludzkie, wylała nardowy olejek, łzami zrosiła Jego stopy i włosami je otarła (Łk 7, 38). Oto prostota, spontaniczność i skrucha grzesznika, który jest dzieckiem ewangelicznym. Tak naprawdę Boga kochają skruszeni grzesznicy, którym wiele przebaczono, i święci, bo jedni i drudzy mają naturę dziecka – potrafią zdumiewać się miłością Boga, szaleństwem Jego miłości ku nim. Nie najemnicy, a dzieci, nie ci, którzy zbierają zasługi i usiłują zawierać z Bogiem kontrakty, ale ci, którzy wierzą w Jego miłosierdzie. – Bo tak naprawdę wierzy tylko dziecko.
Comments